A+ A A-

"Jestem sarkastycznym draniem" - Fish, 09.10.13, Warszawa, Progresja

 

Powinienem zacząć od tego, że Fish jest wielkim artystą, że śpiewał w ciągle żywym, a już uznawanym za legendarny Marillion, że to wielki zaszczyt, że 8 z 40 koncertów obecnej trasy przypada na nasz kraj (co swoją drogą jest wielkim zaszczytem). Ale zacznę od tego, że ogromnie się cieszyłem, że mogę wybrać się na koncert Fisha. Bardzo cenię sobie jego twórczość z Marillion, lubię jego dokonania solowe i nigdy nie miałem okazji usłyszeć go na żywo.
Jak każda porządna gwiazda, Pan Dick kazał czekać na siebie prawie godzinę. W końcu, około 20:00 wyłonił się na scenie, wraz z zespołem, wzbudzając radość fanów. Chyba nigdy nie przestanie mnie bawić porównanie obecnego wyglądu artysty z tym z lat 80-tych. Nawet sam Fish żartował z upływającego czasu i wynikających z tego zmian, mówiąc, że codziennie widzi połysk, pokazując jednocześnie swoją zacną łysinę. Wygląd to na szczęście maly pikuś, najważniejszy w tym przypadku jest oczywiście głos wokalisty. Rzadko się zdarza by czas nie odcisnął jakiegokolwiek piętna na strunach głosowych, zwłaszcza gdy są one intensywnie używane (wyjątkiem jest chyba jedynie Robert Smith z The Cure). Głos Fisha jest nieco niższy niż w przeszłości, nabrał też swoistej głębi, co pewnie dla niektórych będzie stanowić wręcz zaletę.
Do solowych dzieł barwa głosu Sarkastycznego Szkota (sam się tak tytułował, zresztą do jego konferansjerki jeszcze wrócę) oczywiście świetnie pasuje, natomiast repertuar Marillion brzmi trochę inaczej niż kiedyś. Mogliśmy się o tym przekonać, jako że setlista obowiązująca na obecnej trasie koncertowej zawiera dwie główne składowe: obszernie prezentowany materiał z najnowszej płyty Fisha "Feast of consequences" oraz odgrywany wyrywkowo repertuar Marillion (plus sporadyczne wycieczki do innych solówek artsty). Do tego pierwszego przyczepić się nie można, śmiem twierdzić, że utwory z najnowszej płyty lepiej zabrzmiały na żywo niż w wersjach studyjnych (m.in. otwierający koncert "Perfume river", "Blind to the beautiful" czy prześmiewcze "All loved up"). Co do twórczości Marillion, można było usłyszeć m.in. "Script for a jester's tear" (brawurowe, jedyne w swoim rodzaju wykonanie), "He knows, you know" (uwielbiam ten utwór, ale zabrakło mi tej zawziętości i napięcia sprzed lat, Fish zaśpiewał to na całkowitym luzie), "Assassing" (bardzo dobrze zaśpiewane, choć zabrakło Rothery'ego), fragment "Fugazi" (moje ulubione zaśpiewy z końca utworu), "White feather" czy "Freaks" (brawo publiczność!).
Co ważne, artysta świetnie prezentował się tego dnia, był w dobrej formie, pełen energii, entuzjazmu, dużo się ruszał, tańczył, mahał rękoma, chodził po scenie. Nie było widać po nim szczególnego zmęczenia czy znużenia. Często zagadywał publiczność, śmiał się z siebie, opowiadał historie z przeszłości (w tym dramatyczną historię o swoim dziadku biorącym udział w pierwszej Wojnie Światowej). Widać było, że daje z siebie wszystko i naprawdę zależy mu na tym występie. Widocznie tak mają ludzie, którzy robią to co kochają. I którzy mają coś do przekazania.
Występ urozmaicony był nie tylko muzycznie, ale i wizualnie. Na scenie, za muzykami, stał ogromny ekran wyświetlający wizualizacje i filmy, ale nie kolorowe, nic nie mówiące mazaje, lecz tematyczne plansze nawiązujące do "Feast of consequences", okładki starych płyt Marillion czy poprzednich płyt Fisha lub filmy pokazujące żołnierzy z czasów pierwszej Wojny Światowej (w czasie przejmującej "High wood suite"). Wszystko to było przedstawione bardzo spójnie i logicznie, miało przysłowiowe ręce i nogi, co budzi mój duży szacunek.
Na zakończenie warto wspomnieć o muzykach towarzyszących Fishowi. Bardzo dobra sekcja rytmiczna (Gavin Griffiths – perkusja, Steve Vantsis – gitara basowa), rozbujana, mocna i precyzyjna oraz często przebijające się instrumenty klawiszowe Fossa Patersona. Na koniec zostawiłem sobie gitarzystę Robina Boulta. Nie do końca przemówiła do mnie jego solówka w "Assassing", o czym już wspomniałem, ale to jedyne zastrzeżenie, bo poza tym facet to profesjonalista, słychać lata pracy nad sobą i sprzętem. Szczególnie podobała mi się jego gra w utworach z najnowszej płyty Fisha. Wszyscy instrumentaliści sprawdzali się nie tylko w poszczególnych utworach ale również w popisowych solówkach pod koniec koncertu.
I to by było na tyle, koncert trwał prawie dwie i pół godziny ze wszystkimi bisami (cóż za kondycja!), brzmienie było niemal idealne, nie zbasowane, przejrzyste, publiczność dopisała, frekwencja była duża (kolejka przed Progresją), a wieczór iście magiczny. Polecam koncerty Fisha całym sobą.

Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił i spisał,
Gabriel "Gonzo" Koleński

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.