A+ A A-

Wishbone Ash w Kętach - 27.02.2014, Kęty, Dom Kultury

 

Tytułem wstępu
Przy okazji sensacyjnej informacji o kęckim koncercie Brytyjczyków, internauta jablues napisał na nowowiejskim portalu: „jakby ktoś 40 lat temu powiedział mi, że Wishbone Ash będzie grał w Kętach, to bym mu nie tylko po głowie mocno popukał”.
I zupełnie niezależnie od tej opinii podobna refleksja zrodziła się w mojej głowie i w przerzedzonych albo pokrytych szronem głowach kilku moich kolegów.

frekwencja
Miałem pewne wątpliwości czy czwórka rockowych weteranów przyciągnie sympatyków tej muzyki, a co za tym czy wypełni salę kęckiego Domu Kultury. Płonne obawy! Publiczność – głównie 50, 50+, ale nie tylko – nie zawiodła i stawiła się w komplecie ( ileż to dawno..dawno niewidzianych twarzy kolegów i znajomych ujrzałem tego wieczoru!..:- )

historia
Wishbone Ash to grupa z zamierzchłej przeszłości (rok powstania 1969). Klasyfikacja jej stwarzała zawsze problemy. Dla jednych był to zespół hard rockowy, dla innych progresywno rockowy, byli też i tacy, którzy, konkretnie pod jego twórczość stworzyli określenie romantyczny, balladowy rock. Zwał jak zwał. Co do jednego miłośnicy szufladkowania muzyki musieli być zgodni: to co Wishbone Ash jako pierwsze wprowadziło do rocka czyli granie na dwie gitary prowadzące stało się jego znakiem rozpoznawczym. I mimo upływu lat, mimo wielu zmian w składzie, okresów lepszych i gorszych, nic w tym temacie się nie zmieniło. W kęckim Domu Kultury duet gitar prowadzących stanowili: sympatyczny „łysol”, a kiedyś blond kędziorkowaty cherubinek w okularach, Andy Powell (lider i jedyny oryginalny członek grupy pamiętający czasy największej chwały zespołu) oraz fiński gitarzysta Muddy Manninen. Ponadto skład uzupełniali basista Bob Skeat oraz bębniarz Joe Crabtree.

koncert
Od razu powiem, żeby była jasność – o kilka zdań komentarza czy też raczej relacji poproszono mnie już po fakcie czyli dwa dni po koncercie. Nie, żebym się tłumaczył, ale prawdą jest, gdybym wiedział, że trzeba będzie taką relację „strzelić”, czujniejszym okiem patrzyłbym na repertuarowy zestaw i jego chronologię (z drugiej jednak strony czy dla przeciętnego czytelnika jest to aż tak ważne?). Ważne jest natomiast to, że weterani – choć nie udało im się, z rożnych względów, w pełni odtworzyć tej magicznej, czarownej aury, która unosiła się nad ich muzyka w złotych dla rocka latach 70-tych ubiegłego stulecia - nie zawiedli, ba! pokazali wyborną dyspozycję i formę (Powell od dekad, wiadomo, gitarowa ekstraklasa, wokalnie też zabrzmiał przyzwoicie, choć lata zdzierania gardła nie przeszły bez echa, w wyższych partiach musiał się mocno „sprężać”, Manninen nie śpiewał, śpiewała za to jego gitara i to jak śpiewała!, Skeat i Crabtree z kolei tworzyli solidne tło, rytm, puls do instrumentalnego dialogu obu wioślarzy), a że tego wieczoru fluidy, pozytywne fluidy, między publicznością, a nimi były przeogromne .. – muzycy, bez gwiazdorzenia i zadęcia, za to z szacunkiem dla nas, dali z siebie dosłownie wszystko..
Koncert rozpoczął się od energetycznego strange affair z 19991 roku, a potem Wishbone Ash zaserwowało nam muzyczne „powroty do przeszłości” przeplatane fragmentami nowej, promowanej przez zespół, płyty blue horizon. Oczywiście, co było do przewidzenia największy entuzjazm wśród widzów wzbudziły owe nostalgiczne „powroty do przeszłości” (the king will come.. warrior..the piligram..blowinn free..jail bait..throw down the sword.., persephone.. czy chyba najbardziej brawurowo wykonany phoenix – tak na marginesie: żałuję tylko , że tym razem na set-listę nie „załapał się” żaden utwór z mojej ulubionej płyty front page news). One wprowadziły publiczność, łącznie z piszącym te słowa, w stan euforystyczny, przejawiający się kilkukrotnym standing ovation całej sali.. no może z jednym wyjątkiem*.
Trudno się dziwić, że gdy zespół zakończył zasadniczy występ cały Dom Kultury - od podłóg po sufit – wypełnił się jednym, równo i mocno skandowanym hasłem: wisbone-ash-wishbone-ash-wishbone-ash.
I Wishbone Ash wrócili. I zagrali bis. Podwójny.
PS. Równe 30 lat temu w Zabrzu pierwszy raz na żywo miałem okazję obserwować Wishbone Ash..
*co do wyjątku (potwierdzającego regułę) – stan euforystyczny nie udzielił się absolutnie pewnemu jegomościowi po mojej prawicy, rozwalonemu na krzesełku w pozycji niemal horyzontalnej, w której to pozycji – tudzież półśnie czy jakimś innym letargu – jegomość ów przetrwał niemal cały koncert (no może nie cały.. na „chyba najbardziej brawurowo wykonanym phoenixie” ożywił się nieco i zaczął w komórce przeglądać zaległe sms-y, bisy okazały się jednak być już wyraźnie ponad jego siły i percepcję; zwlekłszy się z zydelka cichcem opuścił zgromadzenie.

Paweł Kłaput

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.