Anathema nie jest zespołem który w moim mniemaniu gra coś totalnie odkrywczego. Takich zespołów jest dziś coraz mniej... Z całą jednak pewnością jest jednym z tych zespołów, które w ostatnich latach zaskarbiły sobie mnóstwo fanów na całym świecie. W Polsce chyba dość szczególnie! W dodatku ich muzyka, na przestrzeni całej historii zespołu bywała tak bardzo różna, że na koncertach obok fanów progresywnego rocka meldują się fani wielu innych podgatunków muzycznych, co można było zaobserwować 9 kwietnia w łódzkiej Wytwórni, obserwując nadruki na t-shirtach fanów. Ta kompilacyjność to z pewnością największy plus ich muzyki.
Nie będę ściemniał. Nigdy nie byłem jakimś totalnie zakręconym fanem tego zespołu. Doceniałem muzykę Anathemy, ale z pewnością było mi bliżej do wielu innych zespołów ze współczesnej sceny progrockowej i jej okolic. Na koncert do łódzkiej Wytwórni szedłem ciekawy tego, jak wpłynie na mnie ich muzyka zagrana na żywo. Napiszę uczciwie, że podobało mi się ale... z całą pewnością było za długo. Niemal trzy godziny z jednym wykonawcą to jednak ciut za duża dawka na raz, przynajmniej jak dla mnie. Przyznam się szczerze, że największe wrażenie na mnie zrobił ostatni segment tego trzyczęściowego spektaklu. Ten, w którym na scenie pojawiła się Anathema z lat 90-tych i zagrała bardziej żywiołowo. Wydaje mi się nawet, że muzycy zespołu byli bardzo głodni tej trzeciej odsłony koncertu bowiem podeszli do niej najbardziej autentycznie i spontanicznie. O ile pierwsza godzina była odegrana wzorowo, ale i wzorcowo. Wiernie nieomal w stosunku do albumów studyjnych. Powiedziałbym nawet zbyt wiernie. Druga z basistą Duncanem Pattersonem była sporą ciekawostką dla fanów i dla wielu możliwością zapoznania się z nieco innym obliczem brytyjskiej formacji. O tyle właśnie w trzeciej części widać było, że muzycy Anathemy odrobinę odpuścili i świetnie się bawią na scenie. Może nie do końca spotkało się to z aprobatą części widowni, która przy ciężkich formach uciekła z popłochem z sali jakby nie rozumiejąc że na scenie jest wciąż ten sam zespół, ale dla prawdziwych fanów Anathemy była to z pewnością nie lada gratka. Dla samych muzyków chyba też...
Nagłośnienie imprezy znakomite. Organizacja, jak to zwykle bywa przy koncertach firmowanych przez Rock-Serwis, wzorowa. Muzyka do mnie chwilami trafiła bardziej a chwilami mniej. Ale najważniejszy był fakt, że wierni fani Anathemy dopisali, biegali po Wytwórni uśmiechnięci i zadowoleni. Zdjęcia sobie z muzykami "cykali" i mieli swoje prawdziwe święto. Godne z pewnością 25 - lecia istnienia zespołu.
100 lat!
Krzysiek "Jester" Baran
Za genialne foto. dziękuję jak zawsze niezwodnemu Rafałowi Klękowi :)