A+ A A-

Blindead | Lonker See | Sautrus | Warszawa | Progresja | 11.12.2016

blinde newsPo dość krótkiej przerwie mamy dla Was dalszy ciąg relacji z grudniowych koncertów w Progresja Music Zone w Warszawie (dalej zwanej po prostu Progresją). Tym razem na tapecie Blindead i ich koledzy z Pomorza: SautruS i Lonker See. Połowa grudnia, akurat niedziela, mrozy wtedy trochę odpuściły, idealne warunki by wybrać się na koncert. Choć dla wybitnych malkontentów (wiecie, takich co narzekają nawet częściej niż ja) żadne warunki nie są idealne.
Gdy wszedłem na parkiet, SautruS już grał. Spóźniłem się może 3 minuty, więc zakładam, że był to pierwszy ich utwór. Pierwsze wrażenie bardzo dobre. Ciężko, mocno, głęboko, nisko strojone instrumenty. Gdyby nie to ostatnie, można byłoby pomyśleć, że opisuję moje ulubione porno, ale nie, wciąż mam na myśli koncert. Aczkolwiek, jest w tej muzyce pewna podskórna zmysłowość, choć głęboko skryta pod warstwami mocarnych gitarowych riffów i potężnych, ale bardzo precyzyjnych uderzeń w bębny (głęboki ukłon dla perkusisty!). Wokalista SautruS wygląda jakby żywcem wyciągnięty z lat 70-tych: dzwony, obcisła, czerwona kurtka, lekko prześwitująca, czarna koszula, bródka. Jak wiadomo, nie wygląd się liczy, lecz charakter, a tego Weno Winter (ciekawe czy w dowodzie też ma tak wpisane…) nie brakuje! Bardzo dobry, mocny głos, ale przede wszystkim potrafi stworzyć odpowiedni, trochę nawiedzony klimat, w końcu to o to chodzi w takiej muzyce jak stoner czy inna psychodelia. Nie tylko doły i buczenie, bo wtedy byłby to zwykły doom, ale również specyficzna atmosfera. Wokalista czasem ginął w ścianie dźwięku, ale jak na tego typu brzmienie, uważam, że i tak było całkiem selektywnie. Podobały mi się również wtręty bluesowe, ponieważ Weno okazjonalnie grał na harmonijce ustnej i tamburynie (gdybym był bardzo złośliwy to napisałbym, że brakowało tylko sitaru…), co stanowiło bardzo atrakcyjny smaczek. Dodatkowo, Winter ma specyficzną ekspresję, o lekko teatralnych zapędach, co bardzo dobrze komponowało się z ogólnym klimatem.
To co działo się podczas kolejnego występu, wykracza poza wszelkie normy i standardy. Jeśli przez połowę koncertu danego zespołu zastanawiasz się o co tu właściwie chodzi, to wiedz, że coś się dzieje (tak, uwielbiam cytować ks. Natanka o każdej porze dnia i zwłaszcza nocy). Skład, który wyszedł na scenę był przedziwny, nikt nie pasował do siebie: urodziwa pani z równie urodziwą gitarą basową, olbrzym z saksofonem, rozczochrany facet w piżamie z gitarą oraz dość zwyczajnie wyglądający perkusista (dałbym go do jakiegoś zespołu thrash metalowego). Każdy z innej bajki, razem na scenie wyglądali raczej komicznie, ale jak zaczęli grać to żarty się skończyły. Strzał prosto między oczy! Nieprawdopodobne wrażenie, niesamowita moc, energia, spontaniczność. Coś na pograniczu magii i mistyki. Nie wiem co oni biorą, ale ja też chcę trochę tego przed kolejnym zamknięciem miesiąca w pracy. Muzyka Lonker See to taki uporządkowany hałas, zresztą bardzo eklektyczny, połączenie partii bardzo dynamicznych i takich bardziej kontemplacyjnych. Trochę jazz rocka, trochę space, trochę psychodelia, ale wszystko bardzo wyważone. Wspaniała muzyka, taka oszałamiająca, wprawiająca w osłupienie. Z jednej strony chcesz się temu bezgranicznie oddać, z drugiej zbierasz szczękę z podłogi. Zespół doskonale zgrany, właściwie nie patrzyli na siebie i nie porozumiewali się ze sobą, ale każdy wiedział co i kiedy ma zrobić. Do tego mordercza technika, saksofonista momentami zażynał swój instrument, aż chciało się krzyknąć „zniszcz go!”. Na wszelki wypadek, jednak nie krzyczałem. Mieliśmy do czynienia głównie z muzyką instrumentalną, ale urodziwa basistka również miała swoje 5 minut, kiedy w czasie jednego z utworów zaśpiewała kilka razy swoją partię. Przyznaję, że śpiewała bardzo ładnie, zmysłowo, delikatnie, ale za pierwszym razem słabo ją było słychać. Na szczęście szybka korekta i ta dam, już było lepiej. Występ Lonker See miał specyficzną atmosferę, muzycy w ogóle nie odzywali się do publiczności, podtrzymując aurę tajemniczości. Wyszli na scenę, zagrali, zmietli wszystko i wszystkich i zeszli. Na koniec tylko gitarzysta podziękował za uwagę głosem człowieka palącego przez całe życie papierosy (albo chorego na anginę) oraz zachęcił do kupienia płyt, choć nie był pewien czy są jeszcze dostępne.
Na finałowy koncert Blindead czekało się naprawdę długo, około pół godziny, co pozwalało sądzić, że będziemy mieć do czynienia z prawdziwą petardą. No cóż, pierwsze dźwięki rzeczywiście powalały albo właściwie ogłuszały. Pierwszą część koncertu stanowiła najnowsza płyta grupy, „Ascension”, zagrana od początku do końca, z wyjątkiem ostatniego utworu. Pierwsze trzy kawałki to było takie macanie się akustyka z brzmieniem albo właściwie walka, którą dźwiękowcy zazwyczaj niestety przegrywali. Raz gitara za głośno, to wokal za cicho, to perkusja za głośno, to znowu perkusja za cicho, to dźwięk buczy, to wokalisty nie słychać, to ogólnie za głośno, itd. Tak długo czekaliśmy i co się nagle stało? Dopiero znakomite skądinąd „Wastelands” zabrzmiało jak należy od początku do końca. O to Polacy walczyli! Później sytuacja ustabilizowała się i można było spokojnie słuchać kolejnych utworów, między innymi perfekcyjnego wykonania „Gone”, wspaniała głębia i przestrzeń. Standardowo występowi Blindead towarzyszyły klimatyczne wizualizacje wyświetlane na ekranie za zespołem. Muzycy przez większość czasu głównie stali w skupieniu i koncentrowali się na swoich partiach. Wyjątkiem był oczywiście nowy wokalista, Piotr Pieza, którego miałem okazję pierwszy raz zobaczyć na żywo. Piotr prezentuje się bardzo dobrze, ma nieco obłąkane spojrzenie oraz ma w sobie coś z Jima Morrisona (może właśnie to spojrzenie), czyli ogólnie jest dobrze. Lubię jego głos, uważam, że bardzo dobrze pasuje do Blindead, godnie zastępuje swojego poprzednika. Na żywo również ma w sobie coś magnetycznego, przyciąga wzrok i skupia na sobie uwagę, jak na frontmana przystało. Wokalnie było dobrze, jak tylko było go słychać, a jak już napisałem wcześniej, było z tym różnie, choć oczywiście nie była to wina Piotra. Bardzo podobało mi się jego zaangażowanie i drzemiąca w nim energia, nosiło go po scenie, dobrze odnalazł się w repertuarze i klimacie. Dalej było już tylko lepiej. Po zakończeniu pierwszej części koncertu, czyli prawie całego „Ascension”, nadszedł czas na część drugą czyli bisy. Zespół cofnął się do poprzednich płyt i zaserwował nam GE-NIAL-NE wykonania „s1” z „Absence” oraz „It feels like misunderstanding” z „Affliction”. Powalająca moc, ciężar, energia, niesamowity, prawdziwy kop w czoło. Właśnie na takie emocje wszyscy czekali! Muzycy jakby wybudzili się z zimowego letargu i uderzyli wreszcie pełną parą. W pierwszej połowie „It feels like misunderstanding” chyba wszyscy w klubie kiwali się do rytmu utworu. Rewelacyjne wrażenie. Najgorsze było to, że po tych dwóch utworach zespół zszedł ze sceny i bardzo szybko ekipa zaczęła zwijać kable, żeby nikt nawet nie miał wątpliwości, że to już koniec. Panowie, tak się nie robi. To jakby kobieta rozgrzała łóżko i powiedziała, że jednak boli ją głowa i ona idzie spać. W momencie gdy zespół się rozkręcił, a publiczność była gotowa robić co tylko muzycy chcieli, koncert niespodziewanie dobiegł końca. Nawet nie było szansy na skandowanie nazwy kapeli, tupanie i inne rzeczy, które zwykle robi się w takich momentach. Bardzo duże rozczarowanie, występ Blindead był po prostu za krótki.
Wyszedłem z klubu przed 23, niestety lekko zniesmaczony i z dużym niedosytem. Nie tak sobie to wyobrażałem, ale niestety nie zawsze można mieć co by się chciało. Ja na przykład chciałbym dwugodzinny koncert Blindead. Może innym razem. Mimo to, narzekać nie zamierzam, ponieważ cały koncert był ogólnie dobry, nie zawsze idealny, czasem zaskakujący, nie do końca satysfakcjonujący, ale mimo wszystko pełen pozytywnych emocji i wart zobaczenia. Do następnego razu, tylko tym razem dłużej poproszę!
Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił i spisał.
Gabriel „Gonzo” Koleński

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.