A+ A A-

Prog In Park | 20.08.2017 | Warszawa

Okres letnich festiwali powoli dobiega końca, choć od 20-tego sierpnia jeszcze daleka droga do końca lata (przynajmniej tego kalendarzowego). Tego dnia miejsce miała w Warszawie jedna z ciekawszych imprez typu "festiwal", a mowa tu o Prog In Park, wydarzeniu tyleż ciekawym, co odbywającym się po raz pierwszy. O tym festiwalu napisane zostało już wiele jeszcze przed jego faktycznym debiutem, sam zresztą spłodziłem felieton na ten temat, dlatego też nie będę się tutaj wielce rozwodził, a przejdę od razu do rzeczy: Knock Out Productions zaserwował imprezę na bardzo wysokim poziomie artystycznym i organizacyjnym, choć w tej drugiej kwestii mam pewne uwagi (spisane na samym końcu). Czy warto więc było wybrać się tego dnia do Warszawy? Oczywiście, że tak! A kto nie był - ten trąba. Zapraszam do relacji z wydarzenia!

DALEKA DROGA DO... LION SHEPHERD

Bartłomiej Musielak: 20 sierpnia 2017 roku był nie tylko dniem debiutu dla Prog In Park, ale również istotnym dniem dla mnie. Oto po raz pierwszy zdarzyło mi się lecieć samolotem. Przelot ten był prezentem urodzinowym (za co po raz kolejny dziękuję darczyńcom) i całkiem ciekawym przeżyciem dla mnie, w końcu pierwsze razy zawsze dobrze zapamiętujemy. Natomiast koniec końców nie było aż tak pięknie, bo samolot miał lekką obsuwę i przez to trochę się stresowałem, bo czasowo moja podróż była na styku już z samego planu. W dodatku im bliżej Warszawy tym pogoda była bardziej nieprzyjemna (we Wrocławiu piękne słońce!), ale kiedy już znalazłem się na Lotnisku Chopina i całkiem sprawnie przedostałem na Dworzec Centralny, udałem się migiem zostawić graty w miejscu noclegowym i przedostać na teren festiwalu. Udało się szybciej niż myślałem, bo po sam odbiór akredytacji zjawiłem się około 16:00, a na samym terenie festiwalu chwilę później. Nie wiem skąd wzięła się ta wielka kolejka do wejścia, skoro przez bramki przechodziło się wyjątkowo sprawnie, mi udało się to niemal od razu bo do jednej z bramek nie stał zupełnie nikt. Pierwsze co wypada zrobić w miejscu, w którym jest się po raz pierwszy to rozeznanie. Po wstępnym oględzinach miejsca imprezy udałem się do stanowiska z merchem, by odebrać zamówione wcześniej gadżety. Kolejka nie była jeszcze wielka, więc poszło całkiem sprawnie. Późniejszy czas wykorzystałem na zjedzenie w końcu czegoś oraz wypróbowanie piwa Ayahuasca z browaru Abyss Brewery, które rozlewane było na festiwalu. Piwa nie polecam, natomiast strefa gastronomiczna była idealna jak na tej wielkości imprezę i oferowała całkiem ciekawy wybór.

Gabriel Koleński: Choć nie od razu byłem pewien czy pojawię się na festiwalu (dość silną konkurencją był koncert Converge we Wrocławiu, ale wygrała logistyka, znajomi, ilość zespołów, itd.). Nie byłbym sobą, gdybym nie dorzucił trzech groszy od siebie, skoro już byłem obecny. Ja mieszkam dość blisko Parku Sowińskiego, więc transport i czas nie były dla mnie żadnym problemem, co nie zmienia faktu, że miałem przyjemność stanąć w kolejce, o której wspomniał Bartek. Kolejka prowadziła do jednego z wejść do parku, które stanowiło również główne wejście na festiwal. A przynajmniej stało się takim, ponieważ znajdowało się najbliżej przystanków autobusów i tramwajów…

BM: W czasie kiedy kręciłem się na koronie amfiteatru na scenie zameldował się warszawski Lion Shepherd. Rola "otwieracza" nierzadko bywa dość niewdzięczna, bo przecież nie wszyscy jeszcze na festiwal dotarli, a spora część już obecnych podobnie jak ja prowadziła rozeznanie terenowe i preferowała konsumpcję. Dodatkowo na teren amfiteatru nie można było wchodzić z piwem, więc koncertu młodych warszawiaków mogłem posłuchać wyłącznie zza ściany. Niespecjalnie żałuję, bo widziałem Lion Shepherd niedawno supportujących Riverside, niemniej od czasu tamtego koncertu oraz występu na Prog In Park zapoznałem się z ich twórczością zdecydowanie bardziej szczegółowo. I tak zdążyłem nieco zaprzyjaźnić się z ostatnim albumem grupy, tj. "Heat". Zespół oczywiście wciąż promuje to wydawnictwo, nie dziwi więc fakt, że znaczną część setlisty zajęły utwory z tego krążka, z "Code Of Life", "Fail" czy tytułowym numerem na czele. Znalazło się też jednak miejsce na "Smell Of War" czy "Past In Mirror" z poprzedniego albumu "Hiraeth". Z uwagi jednak na fakt, że koncertu raczej słuchałem niż doświadczałem, nie podejmę się oceny tego występu. Zakładam, że było w pełni profesjonalnie, a odgłos braw i krzyków spod dachu amfiteatru zwiastował, że Lion Shepherd zostało ciepło przyjęte przez zgromadzoną publiczność. Szkoda, że dźwięki te świadczyły raczej o skromnej grupie niż tłumie ludzi, ale jak napisałem na wstępie - taka to niewdzięczna rola "otwieracza".

GK: Nic dodać, nic ująć. Przyznam szczerze, że w czasie koncertu Lion Shepherd towarzyszyłem Bartkowi na zapleczu festiwalu, zatem mój poziom percepcji pierwszego występu tego wieczoru również był nieco ograniczony. Ja też miałem już wcześniej okazję widzieć Warszawiaków na żywo w czasie tegorocznej edycji Prog Rock Fest w Legionowie. Wówczas Lion Shepherd zamykał festiwal jako główna gwiazda, w Parku Sowińskiego stanowili pierwszy support. Rola wyjątkowo niewdzięczna, zwłaszcza podczas takich imprez, ale odegrana przez zespół z klasą i na poziomie. Brzmienie było na tyle mocne, a dźwięk wyraźny, że nawet na zapleczu gastronomiczno-sklepowo-alkoholowym, było całkiem nieźle słychać.

BLINDEAD

Blindead | Prog In Park 2017BM: Za to koncertu gdańskiego zespołu Blindead już na pewno nie można nazwać "otwieraczem", czy "rozgrzewaczem". Dla mnie był to jeden z ważniejszych punktów całego festiwalu, a także (niestety) dopiero pierwszy mój koncert tej post-metalowej grupy. Ciekawe, że zespół kojarzony raczej z metalową sceną mocno odcisnął swoją obecność w świadomości publiczności progresywnej, stąd pewnie (całkiem zasadne) znalezienie się w line-upie Prog In Park. Wielu moich znajomych, którzy należą do fanów progresywnego grania zna doskonale i lubi ten zespół. Wielka w tym zasługa nieodżałowanego Piotra Grudzińskiego, który mocno z grupą sympatyzował. Wracając jednak do samego koncertu: spodziewałem się, że będzie to fantastyczny występ i nie zawiodłem się ani trochę. Panowie, w nieco odmienionym składzie zaserwowali dość przekrojowy set, co przy dość znacznym ograniczeniu czasowym było niezłym wyzwaniem. Setlista obejmowała więc zarówno materiał z ostatniego albumu "Ascension", tj. utwory takie jak "Wasteland" czy "Gone", ale również starsze kompozycje, z "s1" (pochodzącym z "Absence") czy genialnym "So, It Feels Like Misunderstanding" na czele (z płyty "Affliction XXVII II MMIX" z 2010 roku). Wokal Piotra Piezy sprawdził się znakomicie zarówno w nowym, "jego" materiale, jak również w starszych utworach. Żałuję, że nie udało mi się widzieć Blindead z Patrykiem Zwolińskim na pozycji wokalisty, ale czasu już nie cofnę, a nowy wokal sprawdza się wzorowo.

Jak przystało na wyczekiwany koncert ten występ oglądałem spod sceny. Nie mogę narzekać na nagłośnienie, ponieważ znając calutką dyskografię grupy nie zauważyłem żadnych mankamentów w udźwiękowieniu. Pewnie - można się doszukiwać małych niedociągnięć (czasami zanikał wokal, ale to mankament większości koncertów), natomiast moim zdaniem Blindead zabrzmiało bardzo dobrze, jeśli nie wzorowo, ponieważ wszelkie smaczki znane z płyty dało się wyłapać. Muzycy tej grupy potrafią stworzyć niesamowity klimat, a żywo reagując na graną muzykę przenoszą energię na publiczność. Udzieliło mi się to kilka razy i złapałem się na nad wyraz intensywnym pomachiwaniu głową. Trzeba zaznaczyć, że zespół nie wystąpił w kompletnym składzie, ponieważ wciąż nie znaleziono zastępstwa za Matteo Bassoliego (bas). W związku z tym grube, basowe struny pociągał gościnnie Michał Banasik (Tranquilizer, Octopussy) - poradził sobie znakomicie. Warto też wyróżnić pracę obu gitarzystów, którzy kilka razy dokładali nieco ciekawych dźwięków, których na płycie brakuje. Był to bardzo dobry i nastrojowy koncert, szkoda tylko, ze dość krótki - ale taka natura festiwalowych występów.

GK: Znakomity występ, od początku do końca. Najlepszy koncert Blindead jaki w życiu widziałem. Zespół oglądałem dwa razy podczas występów klubowych (raz w „starej” Progresji i raz w „nowej”, z oboma wokalistami) i za każdym razem były jakieś problemy z nagłośnieniem , które utrudniały spokojny odbiór muzyki. Grupa musiała wystąpić na festiwalu, żebym mógł wreszcie zobaczyć ich bardzo dobry występ, co jest zaskakujące, biorąc pod uwagę, że tego typu imprezy generalnie nie słyną z najlepszych warunków dźwiękowych. Czemu nie było idealnie? Bo za krótko! Taki urok koncertów w plenerze. Setlista to rzecz względna, wszystkich nie da się zadowolić, ale jak dla mnie to był „koncert życzeń”, bo usłyszałem większość moich ulubionych utworów. Blindead stworzyło wyjątkową atmosferę, mimo że nie mieli na to zbyt wiele czasu. Przestrzenne brzmienie w amfiteatrze (wszystkich wykonawców, z wyjątkiem Lion Shepherd, oglądałem z poziomu płyty) wyłącznie sprzyjało muzyce trójmiejskiego zespołu i pozwoliło wynieść ją na nieco wyższy poziom, dosłownie i w przenośni.

Sólstafir | Prog In Park 2017

SÓLSTAFIR

BM: Przybyszowie z Islandii byli kolejnym ważnym dla mnie punktem jeśli chodzi o Prog In Park. Bo chociaż znam wyłącznie ich trzy ostatnie albumy, w tym ten tegoroczny raczej słabo, to jestem od dawna zakochany po uszy w "Ótta" z 2014. Spodziewałem się, że na koncercie usłyszymy włącznie utwór tytułowy z tego krążka, ale ku mojemu bardzo pozytywnemu zaskoczeniu w krótkim secie zespół był w stanie upchać jeszcze przepiękny "Náttmál". Ponadto ciekawe, że wśród całych sześciu utworów, które zagrał tego wieczora Sólstafir (są dość długie mimo wszystko) znalazło się miejsce dla dwóch starszych kompozycji z albumu "Köld"! Usłyszeliśmy więc także "Necrologue" oraz "Goddess Of The Ages", w czasie którego lider grupy - Aðalbjörn "Addi" Tryggvason - przechadzał się po barierkach tuż przed publicznością, ściskając ręce fanów. Nie zabrakło również miejsca na bodaj największy "przebój" Islandczyków, tj. "Fjara", zagrane przebojowo i podniośle.

Grupa jednak nie ustrzegła się problemów technicznych. Co jakiś czas "Addi" pokazywał dźwiękowcom, że ma jakieś problemy z odsłuchami. Podobnie dało się słyszeć pewne niedociągnięcia pod sceną, bo choć muzyka prezentowana przez Sólstafir należy raczej do tych o dość surowym brzmieniu, to jednak nie jest to muzyka, której dźwięki mogą się zlewać w hałaśliwą papkę. A tak niestety chwilami się działo, ale na szczęście tylko chwilami. Zdaje się, że akustyk na tym występie miał pełne ręce roboty, ale poradził sobie raczej połowicznie. Kłopoty dźwiękowe nie przeszkodziły mi jednak w napawaniu się po raz pierwszy chłodnymi dźwiękami islandzkich post-metalowców. Niesamowity klimat jak stworzyli, chłodna acz porywająca energia płynąca ze sceny była w czasie tego występu wyraźnie odczuwalna. Na pewno wpływ na to miał pierwszy tego wieczora tak dobry kontakt z publicznością całego zespołu, a w szczególności jego lidera. Wychodzenie do ludzi, pobudzanie do wspólnej zabawy i rytmicznego klaskania czy całkiem rozsądne "zagadywanki" między utworami (w tym ta chwytająca za serce, o niedawnych samobójstwach wśród muzyków i konieczności pomagania osobom chorującym na depresje i inne podobne choroby) - tego poza muzyką oczekują fani podczas koncertów. I na tym polu, jak również na polu muzycznym Sólstafir sprawdził się znakomicie.

GK: Ja również nie znam dokładnie całej dyskografii Sólstafir, moja przygoda z zespołem rozpoczęła się od „Svartir sandar”, który do tej pory pozostaje moim ulubionym albumem Islandczyków. Wydaje mi się jednak, że przy ich propozycji muzycznej, akademicka znajomość niuansów poszczególnych utworów ma mniejsze znaczenie niż odpowiednie podejście. Taką twórczość, jaką uprawia Sólstafir, odbiera się raczej emocjami niż uszami. I taki też był ten występ. Uczta dla duszy, niekoniecznie dla uszu, o czym już wspomniał Bartek, dlatego też nie ma sensu ponownie wchodzić w szczegóły problemów z nagłośnieniem. Czasem brzmiało to tak jakby ktoś, jak to teraz młodzież mówi „nie do końca ogarnął temat”. Koncert zespołu rodem z Islandii to przede wszystkim ogrom emocji, świetny, choć rzeczywiście chłodny klimat (a co, na Islandii niby jest gorąco? Może przy gejzerze) i bardzo dobry kontakt z publicznością (wokaliście marzy się jego własne „scream for me Warsaw!”, ale na to musisz sobie kolego jeszcze zapracować, choć uważam, że publiczność tego wieczoru zdecydowanie dała radę). Emocjonalna przemowa przed "Necrologue", dotycząca samobójstwa znajomego zespołu sprzed 10 lat, poruszyła pewnie niejednego, choć osobiście nie jestem pewien, czy taki koncert jest najlepszym miejscem na tego typu tematy. Z drugiej strony, rozumiem muzyków, że taki festiwal jest okazją by opowiedzieć o tym większej grupie ludzie, do której może dotrzeć przekaz lidera zespołu.

RIVERSIDE

Riverside | Prog In Park 2017BM: To miał być wyjątkowy dla mnie koncert, bo po raz dziesiąty miałem okazję widzieć Riverside na żywo. W tym roku udało mi się to już dwukrotnie, w lutym na pierwszych koncertach po śmierci Grudnia, oraz w ramach wiosennej trasy koncertowej (właśnie wtedy też słyszałem Lion Shepherd). Wyjątkowy koncert postanowiłem wyjątkowo przeżyć - na siedząco, a co tam! Setlista zaskoczeniem nie była, może poza premierowym wykonaniem utworu "#Addicted" z płyty "Love, Fear and the Time Machine", którego jednak nie darzę specjalną sympatią, przepraszam. Poza tym usłyszeliśmy kilka szlagierów ze starszych płyt, w tym świetne jak zawsze "Second Life Syndrome", bujające "Conceiving You" oraz przearanżowane "02 Panic Room" - tutaj akurat moim zdaniem na minus, bo klasyczną i nieco mocniejszą wersję koncertową darzyłem większą sympatią. Zabrzmiały również "The Depth of Self-Delusion" czy "Escalator Shrine" na finał, oba z albumu "Shrine Of New Generation Slaves". Setlista więc nie zaskoczyła, przynajmniej mnie, poza wspomnianym premierowym utworem.

Przyznaję, że nie nacieszyłem się specjalnie tym koncertem, nawet mimo faktu, że był to "Ten Dziesiąty". Po pierwsze słuchałem go nieco z boku, przez co nie do końca wszystko mogłem wyłapać, ale trzeba było zachowywać siły na Opeth. Po drugie, co zresztą potwierdzają już opublikowane relacje z festiwalu, szwankowało coś z nagłośnieniem. Nie to, żeby coś brzmiało źle (może poza dudniącym - słowo użyte zupełnie bez złośliwości - basem), ale brakowało w tym wszystkim mocy. Z boku było strasznie cicho, ale okazuje się, że nie była to wina miejsca, tylko wszędzie tak było. Przechadzałem się później po tyłach amfiteatru i muszę potwierdzić, że wszędzie tak było. I jeszcze jedna rzecz: szkoda, że zespół tak bardzo odszedł od starego repertuaru na koncertach, poza oczywiście tymi "obowiązkowymi" numerami. Chciałoby się usłyszeć coś innego z trylogii, ewentualnie jakiś utwór z "Anno Domini High Definition", dla którego w ogóle nie znalazło się miejsce na tym koncercie (może poza "Egoist Hedonist"... granym z głośników między koncertami pozostałych wykonawców). Nie wszystko można jednak mieć, mam nadzieję, że "Ten Jedenasty" (już niedługo, na Materiafest) będzie o wiele bardziej udanym. Tym razem, w moim odczuciu, Riverside choć nie wypadło źle - zaprezentowało się najsłabiej na całym festiwalu, jeśli spojrzeć na potencjał i możliwości jakie w tym nieprzeciętnym zespole drzemią.

GK: Widzę, że dyskusja dotycząca nagłośnienia koncertu Riverside podczas pierwszej edycji Prog in Park zatacza coraz szersze koło i wkradnie się nawet do naszej relacji. Z tego co ja słyszałem i czytałem, zdania były podzielone. Niektórzy mówili, że na płycie nic nie było słychać, inni że to na trybunach było za cicho, albo że dudniło, a może tylko po bokach było źle, a na środku lepiej. Skoro pojawiają się takie głosy, to oczywiście coś musiało być na rzeczy, ale ja tego raczej nie odczułem. Koncert oglądałem z płyty, stojąc mniej więcej na środku, ale blisko trybun, bardzo daleko od sceny. Mi nic nie dudniło i słychać było dobrze, ale być może już zdążyłem ogłuchnąć. Jednak już poważnie, mam inne zastrzeżenia. Zgadzam się, że lekka kastracja "02 Panic Room" była błędem, w oryginale utwór brzmiał ciężej i przez to lepiej. Bez oryginalnego podkładu zabrakło tej mocy i podskórnego nerwu. Nie zawsze też podobało mi się podejście nowego gitarzysty zespołu, Macieja Mellera, który kilka partii zagrał inaczej. Wcale nie musi to oznaczać, że zagrał źle, być może jest to tylko kwestia przyzwyczajenia do pierwotnych partii. Może to wynikać również z faktu, że zespołu już dawno nie widziałem na żywo, a w tym składzie pierwszy raz, więc dla mnie akurat niektóre aspekty były nowością. Przede wszystkim setlista, która zawierała wszystko to co w Riverside lubię najbardziej. Wymarzone rozpoczęcie od "Second Life Syndrome", nieśmiertelne "Conceiving You", które chyba nigdy mi się nie znudzi, długi "Escalator Shrine", którego się nie spodziewałem oraz z nowych utworów "#Addicted", który osobiście lubię oraz piękne i pięknie zagrane „Caterpillar and the Barbed Wire”. Dla mnie występ Riverside nie był tego wieczoru rozczarowujący. Wręcz przeciwnie, emocji nie brakowało, łezka się nie raz w oku zakręciła, zwłaszcza na początku, Duda nie zawiódł poczuciem humoru, choć nie mówił tyle co zwykle, być może z braku czasu. W tym miejscu warto dodać, że występ Riverside, jako jedyny, został nieco wydłużony, co trochę zakłóciło wyjątkowo żelazną dyscyplinę festiwalu, ale raczej nikomu to nie przeszkadzało. A problemów technicznych albo nie chciałem słyszeć albo one do mnie nie dotarły.

OPETH

BM: Kolejny zespół, które dane mi było już widzieć na żywo, i to zarówno w ramach samodzielnego klubowego koncertu jak i występów festiwalowych. Opeth widziałem już trzykrotnie i trochę, a to trochę to kilka dni przed Prog In Park w ramach Brutal Assault Festivalu, gdzie po przesłuchaniu "Sorceress" i "Ghost Of Perdition" (taki sam początek był w Warszawie) udałem się na koncert KMFDM, czego wcale nie żałuję. Okazało się jednak, że z tych dwóch koncertów wybrałem ten zdecydowanie lepszy, zarówno pod względem brzmienia jak i repertuaru. Na Brutal Assault załoga dowodzona przez Åkerfeldta brzmiała bez mocy, raczej bardzo hermetycznie i troszkę zbyt surowo, dało się to ocenić już po pierwszym utworze. W Warszawie natomiast grupa miała odpowiednią moc, głębię, głośność i klarowność w brzmieniu, dzięki czemu wszystko było doskonale słychać mimo dość dużego, ale nie uciążliwego, poziomu głośności.

Opeth zaprezentował solidny i przekrojowy 1,5-godzinny set, jak na ich standardową długość utworu - i tak za krótki. Ale nie ma co narzekać, lepsze półtorej godziny niż 60 minut (tyle zagrali na Brutal Assault). I tak wśród zagranych utworów znalazły się genialne "The Drapery Falls" z albumu "Blackwater Park" (poprzedzone kilkoma riffami z "Faith"... George’a Michaela), poruszający "In My Time of Need", co mnie bardzo ucieszyło, bo w końcu "Windowpane" nie reprezentował "Damnation", a także znakomicie wykonany "Heir Apparent" z wbijającym w ziemię intro. Oczywiście zabrakło "Black Rose Immortal", którego już tradycyjnie domagała się zgromadzona publiczność - ale prośby te stały się jakoby nieodzownym elementem koncertów Opeth i zdaje się, że zespół właśnie z tego powodu kompozycji tej za szybko nie zagra. Ale to tak półżartem, bo w setliście znalazło się też sporo miejsca dla "nowego" oblicza Opeth, czyli tego zdecydowanie mniej metalowego, a bardziej klasycznie progresywnego. I tak na początek zabrzmiał wspomniany "Sorceress", a potem jeszcze "The Wilde Flowers" - oba z ostatniego, bardzo dobrze przyjętego albumu; a także "Cusp of Eternity", czyli najlepsza możliwa reprezentacja "Pale Communion" (no dobra, o "Goblin" + "River" na żywo wciąż marzę). Set był więc znakomity, a wykonania wyborne. Trzeba zaznaczyć, że był to ostatni festiwalowy występ Opeth tego lata, a więc muzycy byli odpowiednio rozgrzani. Głos Mikaela brzmiał fantastycznie, za co pokłony w pas, bo zdarzało mu się już growlować w sposób ledwo słuchalny. Za to czysty śpiew u niego nigdy nie zawodzi, tylko hipnotyzuje i ciąga za uszy. W dodatku lider jak zawsze był dość rozgadany i między utworami sypał anegdotkami jak z rękawa. Szkoda tylko, że tę o pijackich przygodach Martina Mendeza wspominał już drugi raz będąc w Polsce, co zauważył i pewnie potwierdzi mój redakcyjny kolega Gabriel, który już tę opowiastkę słyszał. Czyżby gotowce dla każdego kraju? Oj nieładnie Panie Åkerfeldt, nieładnie. Niemniej był to fantastyczny koncert, godzien by zamykać taki festiwal z największym możliwym przytupem. Oklaski na stojąco!

Riverside | Prog In Park 2017GK: Zachwyt Bartka podzielam w całej rozciągłości. Opeth widziałem na żywo po raz trzeci i właściwie ten zespół nigdy mnie nie zawiódł. Tym razem również nie miało to miejsca, na całe szczęście. Bardzo cieszy mnie, że Opeth wrócił w większym stopniu do starszych kawałków, bo po „Heritage” potrafili dostosowywać zestaw utworów tak, by cały koncert był nieco spokojniejszy. Tu muszę pochwalić zespół, ponieważ rozłożenie poszczególnych kompozycji podczas występu było bardzo inteligentne i trafne. Tego wieczoru death metalowe piekło mieszało się z progresywnym niebem w odpowiednich proporcjach, dynamika koncertu była konsekwentnie utrzymywana, a starocie radośnie wymieniały się z nowościami. Mi również marzy się usłyszeć na żywo "River", choć szanse prawdopodobnie maleją z każdą kolejną płytą Opeth. Ponowny kontakt na żywo z „Face of Melinda” też jest przeze mnie wysoce pożądany, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Konferansjerka Mikaela Åkerfeldta jest dość słynna i ceniona przez fanów zespołu. Rzeczywiście opowieść o wyczynach Martina Mendeza, bodajże podczas pierwszej wizyty Szwedów w naszym kraju, już kiedyś słyszałem, ale nie wiedziałem, że Åkerfeldt miał okazję poznać Józefa Skrzeka, lidera zespołu SBB, czyli niewątpliwie żywej legendy polskiego rocka progresywnego. Trochę szkoda, że jedyne co Mikael zapamiętał z tej rozmowy to „kurwa”, ale zdaje się, że to najpopularniejsze polskie słowo…

PROG IN PARK... 2018?

I tak około 23:00 ten fantastyczny festiwal dobiegł końca. Teraz jeszcze kilka słów o samym wydarzeniu. Pierwszy raz byłem w amfiteatrze Parku Sowińskiego w Warszawie i uważam to za doskonałe miejsce na tego typu imprezę. Bardzo dobra wg mnie akustyka miejsca oraz dobry dojazd i zadaszenie na duży plus - a to wiadomo sprawdza się w miesiącu jakim jest sierpień, zresztą przecież i teraz z nieba lało momentami bardzo obficie. Na plus również zorganizowane przez Knock Out Productions sesje z podpisami, z których skorzystało naprawdę wiele osób - ja nie, ale bardzo doceniam inicjatywę. Małym minusem był jak dla mnie mały wybór piwa, bo miało być przecież jakieś stwoisko z piwami kraftowymi, dobrze pamiętam? A tak była tylko wspomniana gdzieś Ayahuasca oraz trzy rodzaje piwa Behemoth, które skończyło się... w połowie koncertu Sólstafir. Potem zostało już tylko lane Tyskie. Acha, ludzie dziwili się, że z piwem nie można było wejść na teren koncertowy, a tam przecież też było sprzedawane piwo. Tłumaczę: na terenie koncertu sprzedawano piwo o mniejszej zawartości alkoholu, co ograniczają przepisy o imprezach masowych. Poza terenem koncertowym piwo było już "normalne". Wolałbym jednak, żeby strefa picia obejmowała również trybunę, a ewentualnie na miejsca stojące z piwem żeby nie byli ludzie wpuszczani. Przecież w Spodku czy innych halach w czasie koncertów można spokojnie spożywać złoty trunek. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie to trochę lepiej rozwiązane.

No właśnie - przyszły rok. Trzymam kciuki, żeby Knock Out Productions zdecydowali się kontynuować inicjatywę pod godłem Prog In Park. Świetne wydarzenie i mnóstwo możliwości oraz wielkie nadzieje, o których pisałem już w moim felietonie przed festiwalem. Miejsce jest doskonałe (jeśli miałaby być edycja dwudniowa to może warto zorganizować pole namiotowe w parku lub okolicach?), klimat świetny, a jakoś specjalnie o line-up się też nie martwię. Wypatruję kolejnej edycji z zapartym tchem i jak tylko zostanie ogłoszony termin - rezerwuję wolne! Do zobaczenia na Prog In Park 2018, dzięki!

 


Autor: Bartłomiej Musielak + Gabriel Koleński
Zdjęcia: Jan"Yano"Włodarski

 

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.