A+ A A-

Moanaa, Obsidian Mantra i Allan Hills - Poznań, U Bazyla (12.10.2017)

Czwartek to już niemal piątek, a więc idealny czas żeby wyskoczyć sobie gdzieś, na przykład na koncert. W zeszły czwartek tak właśnie postanowiłem zrobić, wsiadłem po pracy w auto i wybrałem się do Poznania na występ zespołów, z których przynajmniej jeden nie był mi obcy - a to wystarczy by zdecydować się na taką wycieczkę. W szczególności jeśli ten zespół dopiero co wydał znakomity album, nie opuszczający mojego odtwarzacza przez dłuższy czas. Mowa oczywiście o Moanaa z Bielska-Białej. Ale najpierw kilka słów wstępu oraz kilka słów o formacjach supportujących tego wieczoru bielszczan.

Koncert miał miejsce w doskonale znanym wszystkim poznańskim Klubie U Bazyla. Organizatorami koncertu był sam klub oraz Moanaa, ale na wydarzeniu na Facebooku widnieje również Left Hand Sounds. Szkoda tylko, że koncert nie był specjalnie mocno promowany, bo frekwencja była bardzo mizerna - to mały pstryczek w nos organizatorom. Klub ma już swoją wypracowaną renomę i chwała Tomaszowi za to, że pozwala też czasami zagrać tam młodszym kapelom. Śledzę profile U Bazyla i LHS, ale wielu przypomnień o tym koncercie niestety nie było, a szkoda, bo to kawał dobrej sztuki był. Bardziej jednak ponarzekać powinienem na poznańskie środowisko post-rockowe czy post-metalowe. Znam kilku czy kilkunastu muzyków z tamtejszych zespołów, których nazw wspominał nie będę (domyślą się, że o nich mowa jeśli to przeczytają), a nie widziałem na koncercie ani jednego. Później jest marudzenie, że nikt na ich koncerty też nie chodzi i w ogóle tak trudno cokolwiek zorganizować. Chłopacy z Moanaa sobie poradzili, zagrali dla niespełna 40 osób (tyle naliczyłem, a część z nich stanowili muzycy pozostałych zespołów i znajomi) i to zagrali fantastycznie.

Pierwsi na scenie pojawili się muzycy Allan Hills. Jest to młodziutki poznański projekt, który powstał chyba jeszcze w tym roku i wiosną opublikował swoje debiutanckie EP. Nazwa zespołu obiła mi się już o uszy, pewnie przy okazji jakichś innych koncertów, ale ich muzyka była mi kompletnie obca. Jak się okazało grupa prezentuje klasyczny post-rock, coś z klimatów Tides From Nebula czy Spoiwo. Nie zauważyłem w tej muzyce niestety ani grama oryginalności, choć jest to wciąż solidnie wykonana sztuka. Ciekawym jej elementem i bodaj jedynym, który w moim odczuciu może w przyszłości jakoś zespół wyróżnić były solówki gitarowe Magdaleny Kusiak. Dopiero po fakcie doczytałem, że grupa nagrywała swoje EP w czteroosobowym składzie, jednak na profilu na Facebooku zespół figuruje jako trio. A może w czwórkę byłoby nieco więcej przestrzeni i mocy również na koncercie? Zabrakło mi bowiem drugiej gitary, która dała by tę przestrzeń i moc. W całym tym krótkim występie to "coś" było po prostu nieobecne, ale widać też było że muzycy są nieco zestresowani, czego doskonałym potwierdzeniem był falstart po wejściu na scenę. Nie będę wieszał psów na Allan Hills, grupa jest bardzo młoda i może jeszcze odnajdzie swoją niszę. Natomiast z taką muzyką może być ciężko, bo zespołów parających się post-rockiem w ostatnich latach wyrosło jak grzybów po deszczu i co gorsza większość z nich to kalki tych bardziej znanych formacji. Ale poczekamy i zobaczymy. To był koncert bez fajerwerków, ale całkiem poprawny, poza kilkoma wpadkami, które nawet jako nieznający utworów wyłapałem. No ale dość narzekania, kawę piło się przy tym całkiem miło.

Po krótkiej przerwie na scenie zameldowali się muzycy Obsidian Mantra. Ten zespół pozwoliłem sobie sprawdzić jeszcze przed koncertem i przesłuchałem dwukrotnie ich debiutancki krążek "Existential Gravity", który premierę miał w czerwcu tego roku. Wiedziałem więc mniej więcej czego się spodziewać - death metalu z naleciałościami djentu, ciętymi riffami i nieco motoryczną rytmiką. Grupa również pochodzi z okolic Poznania, ale na scenie istnieją już nieco dłużej, bo pierwsze swoje wydawnictwo - EP "Burden Brought by Whispers" wydali w 2015 roku. Widać było zdecydowaną różnicę w podejściu do koncertu pomiędzy poprzednim zespołem, a Obsidian Mantra. Weszli pewnie na scenę, rozstawili i momentalnie zaczęli łoić. Mocny to był kawał muzyki, której najbliżej chyba do Opeth (czego potwierdzeniem była koszulka perkusisty), ale nie brakuje tutaj również połamańców z jakich słynie choćby Meshuggah. Wszystko to jest w odpowiednich proporcjach, zgrabnie skonstruowane i połączone w niezbyt długie, ale też nieprzesadnie krótkie utwory. Bardzo mocnym punktem całości jest napędzająca wszystko sekcja rytmiczna, tutaj ukłony przede wszystkim przed młodo wyglądającym (nie sprawdzałem metryki) Mateuszem Witanem, który co rusz bombardował przejściami i gradobiciem bębnów, w tym nawet kilka razy solidnymi blastami. Koncert Obsidian Mantra zabrzmiał odpowiednio mocno, za co podziękować należy obsłudze klubu - bo za konsoletą jak dobrze poznałem stał Dyżurny Akustyk Bazylowy (nie znam, więc niech tak będzie ochrzczony przeze mnie). Set składał się przede wszystkim z utworów z nowego albumu, choć nie znam go jeszcze aż tak dobrze, żeby stwierdzić to z pełną pewnością. Być może pojawił się jeden czy dwa utwory z debiutanckiej EP, ale niestety nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Niemniej koncert bardzo mi się podobał, jak tylko grupa skończyła to nabyłem zarówno EP jak i "Existential Gravity", a potem pozostało już tylko czekać na danie główne tego wieczora - Moanaa.

Bielszczanie pojawili się na scenie niemal punktualnie o 21:00. Zrobiło się też na deskach nieco więcej miejsca, bo poznikały sprzęty supportów, przez co od razu dało się zauważyć, że muzykom Moanaa na scenie jest trochę... luźniej. Ale taka przewaga headlinerów. Grupa rozpoczęła tak samo jak rozpoczyna się wydany w zeszłym roku "Passage", tj. monstrualnym kilkunastominutowym "The Process" w obu częściach wraz z ponad minutowym intro. Już od pierwszych dźwięków było wiadomo, że tutaj nie będzie żadnych kompromisów - potężne i klarowne brzmienie oraz dodające nieco klimatu wizualizacje w tle. Muzycy Moanaa skryci gdzieś w kłębach dymu i jednolitym świetle od samego początku czarowali. Ich post metalowego misterium nie zakłóciły nawet małe problemy techniczne gdzieś w środkowej części koncertu. Koledzy muzycy - kiedy coś takiego się dzieje to działajcie właśnie tak jak zrobiła to Moanaa! Krótki komunikat ze strony wokalisty: "Spaliliśmy piec, dajcie nam chwilę" i po chwili dodane w kierunku do perkusisty "Weź coś nabij". Tak właśnie rozpoczęła się improwizowana część koncertu, z której powstał klimatyczny soundscape na perkusję, bas i doprawione elektroniką/efektami wokale. A w międzyczasie piec został zastąpiony (użyczył go gitarzysta Obsidian Mantra) i wszystko wróciło na właściwe tory. Moanaa zaprezentowała set składający się niemal po równo z materiału z "Passage" oraz debiutanckiego długograja "Descent". Cały koncert był tak skonstruowany, że utwory niemal łączyły się w jedną, olbrzymią kompozycję. I to był dobry zabieg, bo dzięki temu klimat nie ginął, aczkolwiek z drugiej strony widać było, że publiczność nie bardzo wie kiedy ma podziękować zespołowi za kolejne utwory, czyt. bić brawo. Żeby z takiej konsternacji publikę wyprowadzić trzeba by dodać jakiegoś tła z sampli między utworami i sprawa załatwiona. I jeszcze słów kilka o tym jak muzycznie można by zakwalifikować muzykę Moanaa. Jest to mroczny, klimatyczny post rock, któremu niedaleko do nagrań Isis, Neurosis czy niektórych kompozycji Melvins. Z naszego podwórka warto przytoczyć tutaj Blindead, o których zresztą wspomniałem nawet znajomemu, bo tuż po koncercie Moanaa napisałem do niego SMS'a o treści "Blindead ma poważną konkurencję". No może ciut jeszcze z tym przesadziłem, ale naprawdę niedaleko ma Moanaa (zauważyliście, że mam problem z odmianą tej nazwy? Jak to w ogóle powinno być - Moanyy? Moaniee?) do tego poziomu.

OK, rozpisałem się, pora na podsumowanie. Wróciłem z koncertu bogatszy o cztery płyty: 2x Obsidian Mantra i 2x Moanaa (debiutanckie EP i długogrający "Descent", "Passage" posiadałem już wcześniej). Po koncercie dnia następnego głównie słuchałem płyt, które zakupiłem. Koncert wspominam do dziś bardzo pozytywnie i... czy muszę pisać coś jeszcze? Było po prostu znakomicie! I niech wstydzą się nieobecni. Do nich głównie mam apel: wspierajmy młode kapele i chodźmy na ich koncerty, a wtedy na nasze też ludzie zaczną przychodzić. Bo tak to działa, karma wraca. A na koniec moje podziękowania wszystkim trzem zespołom: Allan Hills, Obsidian Mantra i Moanaa za to, że dla tak wąskiego grona stworzyły tak klimatyczny wieczór. Warto było tego dnia być U Bazyla.

Sprawdź Allan Hills na FB: https://www.facebook.com/allanhills 
Sprawdź Obsidian Mantra na FB: https://www.facebook.com/ObsidianMantra 
Sprawdź Moanaa na FB: https://www.facebook.com/Moanaaband

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.