Koncerty w środku tygodnia to ciężki kawałek chleba. Dotyczy to w szczególności małych, klubowych koncertów, ponieważ stadiony i duże hale zapełniają się ostatnimi czasy raz za razem. Ale zdarza się też, że klubowe koncerty, i choć nieco większe wciąż zaliczane jako "klubówki", sprzedają się na pniu. Tak to niestety bywa, że kiedy zespół jest w europejskiej trasie i odwiedza Polskę to dzień tygodnia nie ma większego znaczenia - trasa musi być dzień po dniu z ewentualnymi przerwami. I tak w ubiegłą środę zawitałem do Wrocławia, gdzie swój jedyny w Polsce i pierwszy zarazem koncert grały zespoły: francuski Uneven Structure oraz australijski Voyager. Publiczność niestety nie dopisała.
I nieobecni mają czego żałować, bo koncert okazał się znakomitym show, w szczególności jeśli chodzi o zespół z Australii, ale o tym za chwilę. Co spowodowało niską frekwencję - trudno powiedzieć. Obie kapele to młode, ale już znane i cenione zespoły, więc cena biletów (40/50 zł) była bardzo adekwatna, żeby nie powiedzieć niska (dla porównania Leprous w Warszawie kosztuje 99 zł, a to moim zdaniem tylko niewiele bardziej popularny zespół). Dojazd do Wrocławia - bardzo dobry z niemal wszystkich kierunków, choć o powrocie w nocy pociągiem można zapomnieć. Baza noclegowa też dobra, w końcu duże miasto. Trudno więc powiedzieć co było powodem, nie dziwiły mnie w związku z tym dość ponure miny ludzi z Wild Bread Booking, czyli organizatorów koncertu. Takie "wtopy" faktycznie potrafią podcinać skrzydła, oby jednak nie. Niemniej szkoda, że miłośnicy progresywnego grania nie zjechali do Wrocławia tego dnia tłumniej. Była reprezentacja z Poznania, ze Śląska, z Krakowa nawet (pozdrowienia dla chłopaków z Disperse), no i z nieodległego Leszna również. Ale to wciąż dało niespełna 50, może 60 osób w sumie. Najbardziej nie spisał się chyba sam Wrocław...
Dosyć jednak narzekania, zresztą po ostatniej relacji z koncertu Moanaa ponownie narzekam na frekwencję. Przechodzę więc już do konkretów. Koncert rozpoczynał lokalny zespół Mentally Blind, na który niestety dość znacznie sie spóźniłem. Udało mi się jednak zobaczyć coś około połowy ich koncertu, co dało mi pewien obraz tego jaką muzykę prezentują. Jest to tzw. metal core z elementami djentu i delikatnymi zacięciami progresywnymi. Na scenie grupa miała jednak dość mało miejsca, a jak wiadomo takiej muzyki o wiele lepiej się słucha (i ogląda) kiedy muzycy mają okazję po scenie pobiegać, poskakać, energicznie pomachać głowami itd. Troszkę więc ten koncert ucierpiał z punktu widzenia wizualnego, ale muzycznie było całkiem przyjemnie. Grupa zaprezentowała materiał ze swoich dwóch EP-ek i jeśli dobrze pamiętam to co zapowiadał wokalista - były też utwory z przygotowywanego, debiutanckiego albumu. Choć nie jestem wielkim miłośnikiem takiej muzyki to i tak koncert mi się spodobał. Jedyne do czego mogę się trochę przyczepić to maniera wokalisty, która była dokładnie taka jaką niespecjalnie trawię. Ale instrumentalnie nie mam grupie nic do zarzucenia, kawał porządnego core'owego grania.
Niedługo po Wrocławiakach na scenie pojawili się pochodzący z Perth w Australii muzycy Voyager. Po szybkim zainstalowaniu się na scenie grupa rozpoczęła swój koncert. Początkowo dość nieśmiało, ale po kilku taktach muzycy złapali rytm i luz. Wystarczy powiedzieć tyle: po dwóch utworach niemal cała publiczność była kupiona. Grupa promuje aktualnie wydany w tym roku krążek "Ghost Mile" i to utwory z tego wydawnictwa zdominowały set. Ale znalazło się również miejsce na kilka starszych kompozycji oraz cover... Darude. A zgadnijcie jaki utwór? Wokalista zapowiedział ten krótki cover słowami "I know you love techno". Wracając do setu - z nowego albumu usłyszeliśmy "Ascension", "Misery is only Company" i połączone tak samo jak na albumie "To The Riverside" i tytułowy "Ghost Mile". Z poprzedniego krążka usłyszeliśmy natomiast "Lost" (to tutaj zespół wplótł cover "Sandstorm"), chyba najbardziej znany utwór zespołu - "Hyperventilating" oraz "The Meaning of I" na finał. Całość zabrzmiała rewelacyjnie! Selektywność na najwyższym poziomie, było głośno, ale nie był to tzw. "nieznośny hałas", wszystko na odpowiednim levelu. I moc jaką dawało to brzmienie dało się po prostu poczuć, nie tylko patrząc na tryskających energią muzyków (być w takiej formie po niemal całej trasie - szacunek!). Szkoda tylko, że set zespołu trwał dokładnie 45 minut, moim zdaniem zasługują na zdecydowanie dłuższe sety, a może nawet na własną trasę koncertową. Ale wszystko jeszcze przed nimi, niech zdobywają świat i czym prędzej zawitają do Polski ponownie. Ja po koncercie nabyłem płytę i koszulkę, a samą ich muzyką będę zarażał znajomych, bo jestem po prostu zachwycony tym co zaprezentowali.
Na deskach klubu D.K. Luksus, czyli wcześniejszego Carpe Diem, po kilkunastu minutach zameldowali się muzycy Uneven Structure. Grupa jest rozpoznawalna i doceniana przede wszystkim wśrod miłośników technicznego, djentowego grania, któremu blisko do takich zespołów jak Monuments, Vildhjarta czy Textures. Ale zespół zyskał już całkiem spore uznanie generalnie w środowisku muzyki progresywnej. Wspomniałem gdzieś na początku tekstu o koncercie Leprous, który kosztuje prawie stówę - jeśli porównać oba zespoły tylko na Facebooku to mają niemal taką samą ilość polubień (Leprous 63 tys., Uneven Structure 59 tys.). Wiem, że nie to jeszcze o niczym nie świadczy, a polubienia da się kupić itd., ale o jakąś skalę porównawczą daje. Stąd tym bardziej moje zdziwienie, że na wrocławskim (jedynym w Polsce!) koncercie zjawiło się aż tak mało ludzi. Francuzi promują właśnie najnowszy album "La Partition" wydany w tym roku i to właśnie z niego utwory zdominowały setlistę. Nie będę wymieniał tytułów, bo album znam zbyt powierzchownie, by je zapamiętać, ale to jest jedyne wydawnictwo zespołu jakie przesłuchałem przed koncertem i sporą część utworów po prostu poznałem. Niemniej brzmiało to z początu dość słabo. Zespół jakby zupełnie bez mocy, ale to wina chyba akusytka - wydawało mi się w ogóle, że grupa przyjechała bez swojego dźwiękowca i nagłaśniał ich klubowy akustyk. Serio? Na takim poziomie? No więc wypadło to blado, w szczególności w porównaniu z wcześniejszym koncertem. Muzycy Uneven Structure również wydawali się nieco zdeprymowani niską frekwencją, ponieważ mieli dość nietęgie miny, a i zachęcania do wspólnej zabawy trochę brakowało. Koncert obejrzałem z ciekawością, ale w ogóle mnie nie porwał, niestety. Dopiero dwa ostatnie numery po intensywnych korektach brzmienia zabrzmiały w miarę solidnie.
Warto jednak było tego dnia wybrać się do Wrocławia. W szczególności na koncert Voyager, którego płytę i koszulkę po koncercie zakupiłem. Nie wiadomo kiedy zechce się im ponownie przylecieć do Europy z odległej Australii - więc tym bardziej niech żałują ci, którzy sobie ten koncert odpuścili, bo prędko okazji może sie nie zdarzyć. Główna gwiazda koncertu wypadła nieco słabiej, głównie ze względu na nagłośnienie, ale i widoczne po muzykach zniechęcenie, chociaż tutaj nie chciałbym nikogo oskarżać, bo jeśli faktycznie tak było - to znaczy o braku profesjonalizmu. Również lokalny Mentally Blind spisał się całkiem nieźle. Szkoda tylko, że tak niewielu obecnych mogło te koncerty zobaczyć, ocenić i docenić.