A+ A A-

PROG on DAYS 2018 | Łódź | Magnetofon |12-13.01.2018


WSTĘP
Całe szczęście, że rok 2017 już się skończył i nastał zupełnie nowy rok 2018, a wraz z nim kolejne koncerty i wydarzenia. Czy festiwale muszą odbywać się wyłącznie latem? Zdecydowanie nie. Wówczas jest takie natężenie koncertowego ruchu, że wręcz warto nieco rozładować ten okres i zorganizować część imprez o innej porze roku. Takie pomysły mają w Łodzi. Najpierw w listopadzie odbyła się kolejna, trzecia już edycja festiwalu Prog The Night, a w styczniu trzeba było wrócić na pierwszą edycję imprezy nazwanej Prog On Days.

MIEJSCE
Festiwal Prog On Days został zorganizowany w łódzkim klubie Magnetofon. Jest to dawny klub Luka, a jeszcze wcześniej funkcjonowało w tym miejscu kino. Budynek ma prawdopodobnie dłuższą i bardziej barwną historię, ale mi udało się tyle uzyskać od łódzkich kolegów oraz… taksówkarzy. Niestety, położenie Magnetofonu pozostawia trochę do życzenia. Klub znajduje się nieco na uboczu, jest schowany w podwórku, aczkolwiek duży szyld widać z ulicy Zgierskiej, zatem namierzyć się da, a taksówki w razie czego nie są drogie. W środku klub wyposażony jest standardowo: duży bar, kilka dużych stołów, trochę dodatkowych miejsc do siedzenia z boku. Niezbyt duży parkiet znajduje się przed stołami, przez co zastanawiałem się czy osoby siedzące przy nich widzą coś, gdy część publiczności zgromadziła się przed nimi, jednak duża scena na podwyższeniu zdecydowanie ułatwiała widoczność. Nie do końca rozumiałem żelazne zasady wpuszczania publiczności do klubu przed koncertami. Uważam, że zmuszanie ludzi do stania na mrozie na kilka minut przed oficjalną godziną otwarcia bram nie jest w porządku, zwłaszcza, że obsługa klubu była obecna i mogła wpuścić. A już zorganizowanie palarni tuż przy szatni jest po prostu złym pomysłem. Wychodząc z klubu za każdym razem miałem wrażenie, że moja kurtka jest uszyta z nikotyny. Wiadomo, że nie miejsce się liczy, tylko ludzie, ale jednak to ludzie prowadzą dane miejsce.

I DZIEŃ
ABSTRAKT
Niewdzięczną rolę zespołu otwierającego festiwal otrzymał poznański Abstrakt. Ostatni raz widziałem Poznaniaków w marcu zeszłego roku, w warszawskiej Beerokracji, razem z poprzednim wcieleniem Beyond The Event Horizon oraz Thesis. Wówczas mała scena oraz umiarkowanej jakości nagłośnienie nie pozwoliło zespołowi należycie rozłożyć skrzydeł. Tym razem panowie z Abstrakt mieli do dyspozycji dużo miejsca oraz dużo lepsze brzmienie. To ostatnie może nie zawsze było idealne, zwłaszcza na początku przytrafiły się jakieś pojedyncze sprzężenia, ale tak naprawdę już rozpoczynający występ „Journey” zabrzmiał przyzwoicie. Przy tak ciężkiej i intensywnej muzyce trudno jest zachować krystaliczną czystość i selektywność dźwięku, ale zespół brzmiał tak, że nie utrudniało to odbioru ich twórczości. W muzyce Abstrakt najważniejszy jest klimat, transowość i emocje, a umiejętność wczucia się i słuchania z uwagą są kluczowe dla zrozumienia ich utworów na żywo. Koncertowa setlista wciąż jest zdominowana przez kawałki z debiutanckiego albumu „Limbosis”, ale podczas pierwszej edycji Prog On Days panowie zaprezentowali również dwa nowe utwory, jeszcze niezatytułowane, ale utrzymane w podobnym klimacie. Trochę zabrakło „Teratomy”, ale nadrobiło „Liars Symphony”. Abstrakt jest takim specyficznym zespołem, że nie tylko dobrze się ich słucha na żywo, ale również przyjemnie się ogląda samych muzyków w akcji oraz to co dzieje się za nimi. W tym pierwszym przypadku widać jak wszystkich nosi, każdy porusza się, podryguje, kiwa do rytmu. Ekspresyjny i charyzmatyczny wokalista Krzysztof Podsiadło na koniec nawet zszedł ze sceny i odśpiewał „Wolf” z poziomu parkietu. Wracając do tła za zespołem, w czasie występu na dużym ekranie wyświetlano wizualizacje. Jednak, nie były to jakieś niezrozumiałe mazaje, tylko krótkie, acz pełnowartościowe filmy, które wzmacniały klimat. Najsilniejsze wrażenie zrobiły na mnie fragmenty o mężczyźnie pozbawionym rąk, który otrzymuje nowoczesne protezy oraz sugestywna animacja z androidami, która wywoływała ciarki na plecach.

ART OF ILLUSION
Ten zespół nie miał łatwo, bo myślę, że większość zgromadzonej tego wieczoru w Magnetofonie publiczności miała bardzo duże oczekiwania wobec ekipy z Bydgoszczy. Była to przede wszystkim prapremiera ich drugiego, mocno wyczekiwanego albumu „Cold War Of Solipsism”, zatem pierwsza okazja by usłyszeć nowe utwory na żywo. A przynajmniej większość z nich. „Devious Savior” znany jest od dawna, ponieważ ukazał się na singlu, z kolei teledysk do „Allegoric Fake Entity” można obejrzeć już od kilku tygodni. Resztę, z wyjątkiem „Able To Abide”, grupa wykonała w czasie koncertu w Łodzi. Art Of Illusion znani są z perfekcjonizmu i umiejętności na wysokim poziomie, dlatego o wykonanie nie należało się martwić. Nowe utwory, po pierwszym kontakcie na żywo, wydają się być dość skomplikowane oraz techniczne i taki też był występ bydgoskiej grupy w czasie Prog On Days. Bardzo ciężkie brzmienie nie rozpieszczało wokalisty Marcina Walczaka, który czasem musiał walczyć o głos. Z kolei perkusista Kamil Kluczyński nie brał jeńców i łoił niemiłosiernie na swoim zestawie perkusyjnym, co mi osobiście kompletnie nie przeszkadzało. Jak zwykle, jednym z najciekawszych punktów występu Art Of Illusion były oczywiście solowe popisy gitarzysty Filipa Wiśniewskiego, choć nie było ich aż tyle, co przykładowo w zeszłym roku podczas występu na festiwalu im. Tomasza Beksińskiego w Toruniu. Wówczas zespół bardziej bazował jeszcze na debiutanckiej, w głównej mierze instrumentalnej płycie, ale prezentował też utwory z Marcinem, a także solowe popisy klawiszowca Pawła Łapucia. W Łodzi mieliśmy do czynienia z jednolitym, konsekwentnym koncertem zespołu, który zamiast łatać dziury, solidnie wykonuje kolejne kompozycje, które stanowią pewien monolit. Pewnie dlatego grupa zdecydowała się tym razem zrezygnować z utworów instrumentalnych. Przypuszczam, że nowe kompozycje można by lepiej ograć na żywo, ale pamiętajmy, że to był w większości ich pierwszy raz. Na osłodę, na bis usłyszeliśmy znany z debiutu, przebojowy „For Her”, którego refren śpiewał każdy kto znał, czyli prawie każdy kto był.

VOTUM
Jak wiadomo, Votum już nie jest tym zespołem, którym był jeszcze kilka lat temu. Zmiana wokalisty, zmiana stylu muzycznego na ostatniej płycie oraz wizualnego na koncertach. Wyjątkowo zmiana, a właściwie różnica wystąpiła też niespodziewanie w czasie łódzkiego koncertu. W składzie zespołu zabrakło gitarzysty Adama Kaczmarka, który w ostatniej chwili musiał zrezygnować z przyczyn osobistych. Oczywiście brakowało Adama, jego osobowości i nawet samej jego postaci na scenie, ale na brzmienie nie miało to większego wpływu, a zespół doskonale poradził sobie w trudnej sytuacji i wyszedł z niej obronną ręką. Świadczy to tylko o klasie i poziomie muzyków. Myślę, że każdy się ze mną zgodzi, że największą furorę podczas występu warszawskiej grupy zrobił wokalista Bartosz Sobieraj. Bartosz ma zupełnie inny styl niż jego poprzednik, inna jest też jego charyzma i zachowanie na scenie. Gdy widziałem zespół w stołecznej Progresji na koncercie promującym „:Ktonik:”, odniosłem wrażenie, że wówczas jeszcze nowy wokalista nie do końca potrafi się odnaleźć w nowej sytuacji i jest lekko skrępowany. Po tamtym człowieku nie ma już śladu. Obecnie Sobieraj jest zwierzęciem scenicznym, które generuje ogromne pokłady pozytywnej energii, którą zaraża publiczność i jednocześnie karmi się fluidami, które otrzymuje od fanów. To co Votum zrobili tego wieczoru w Magnetofonie nie mieści się w głowie. Tych emocji nie da się właściwie opisać, tak by niczego z nich nie uronić. Perfekcyjne wykonania, idealne, selektywne, choć bardzo ciężkie brzmienie i niezwykła magia grania na żywo. Bardzo dobre udźwiękowienie tego występu wyłącznie pomogło, bo kolejnymi utworami można było rozkoszować się bez problemów. Votum coraz bardziej odchodzi od poprzednich płyt, nagranych jeszcze z Maciejem Kosińskim, na rzecz materiału z „:Ktonik:”, nie mniej w setliście znalazło się miejsce na „Codę” z „Harvest Moon”. Nie zmienia to faktu, że największe szaleństwo wywołał „Satellite”, odegrany dwukrotnie, bo ponownie na bis. To był pierwszy moment na festiwalu, kiedy zdarłem gardło. Podsumowując, to był doskonały występ, jak na gwiazdę wieczoru przystało.
Pierwszy dzień festiwalu zakończyło krótkie afterparty przy fajnej, tanecznej muzyce z klasą.

II DZIEŃ
ANIMATE
Prog metalowy zespół z Będzina poznałem w zeszłym roku w lipcu, przy okazji festiwalu im. Tomasza Beksińskiego w Toruniu. Solidny występ otworzył wówczas drugi dzień imprezy, identycznie jak w Łodzi na Prog On Days. Po krótkim wstępie obejmującym filmik na ekranie w tle i elektroniczne, dźwiękowe intro (oba utrzymane w lekko industrialnym klimacie), panowie przyłożyli z „Threshold”. Chociaż głos wokalisty Roberta Niemca trochę ginął początkowo w ciężkiej zawierusze brzmieniowej, zostało to dość szybko skorygowane i później było tylko bardzo dobrze i lepiej. Jednak to co zwróciło moją uwagę najbardziej to praca sekcji rytmicznej Animate. Basista Przemek Skrzypiec i perkusista Sebastian Jezierski wykonali kawał fantastycznej roboty. Jak to wszystko pięknie chodziło! Właściwie każdy utwór cudownie kołysał. Mistrzostwo świata w kategorii „groove”. Poza tym, wszystko było na swoim miejscu, a setlista, mocno zbliżona do tej „toruńskiej”, pozwoliła przypomnieć sobie i jeszcze raz rozkoszować się już raz zasłyszanymi utworami. A jak wiadomo, najlepsze są te melodie, które już się kiedyś słyszało. Nie zabrakło „hiciorów” pokroju „Force Gravity”, poświęconego katastrofie w Czarnobylu „Back To Cold” czy zadedykowanego zmarłemu w zeszłym roku fotografowi Rafałowi Klękowi „Ghostmaker”. Ten rewelacyjny utwór został zresztą powtórzony na bis. Animate mają w swoim dorobku również kawałki instrumentalne: „My Emotions”, który stanowi swoisty wentyl bezpieczeństwa dla gitarzysty Marcina Treli, grającego w tym utworze indywidualnie długie i rozbudowane solo oraz „Snow Tail”, w którym gra już cały zespół, oczywiście z wyjątkiem Roberta. Swoją drogą wokalista Animate jest bardzo ciekawą postacią. Charakterystyczny, charyzmatyczny i wyluzowany facet. Po obowiązkowym coverze Rush „Animate”, Robert opowiedział krótko historię zespołu niczym Bogusław Wołoszański. Brakowało tylko czołgu w tle. Wokalista zaproponował również zabawę w powtarzanie jego zaśpiewów. Próbowaliśmy, ale mało kto ma takie możliwości jak Robert, więc wyszło dość zabawnie. Cóż więcej mogę powiedzieć, gdzie Dream Theater nie może, tam Animate pośle!

RETROSPECTIVE
Może nie powinienem od tego zaczynać, tylko stworzyć jakiś ładny wstęp, że zespół wszedł na scenę, że zaczął grać, że mieli energię, że widać było, że im się chce, że byli zaangażowani i skupieni od samego początku, że byli doskonale zgrani i przygotowani. Nie, nie będę tak zaczynał. Od razu bez ogródek napiszę, że to była absolutna petarda! Retrospective po prostu wyszli i pozamiatali! Nie mam pojęcia co się stało. Przecież oni grają tak ładnie, klimatycznie, emocjonalnie, wcale nie tak bardzo ciężko, tylko czasem mocniej dołożą do pieca. Najpopularniejszy przedstawiciel muzyki progresywnej z Leszna zagrał tak, jakby jutra miało nie być, jakby się mieli za chwilę rozpaść. Chociaż czułem się, jakbym to ja miał się za chwilę rozpaść. Emocje buzowały od samego początku, nie było litości, teraz albo nigdy. Ja w takich warunkach nie mogę pracować! Jak tu człowiek ma się spokojnie skupić jak go nosi na wszystkie strony i nie wiadomo czy śpiewać, skakać, krzyczeć, czy wyrywać płyty chodnikowe (a uwierzcie mi, że w stolicy mamy ten patent dobrze przećwiczony), czy może robić to wszystko na raz. Brzmienie było po prostu krystaliczne, czyściutkie i bardzo selektywne. Z jednej strony to dobrze, z drugiej to potrafi być pułapką, ponieważ jeśli dobrze słychać, to zarówno udane popisy, jak i wszelkie pomyłki, ale w tym przypadku nie było o tym mowy, było perfekcyjnie. Setlista również była idealna, przynajmniej moim skromnym zdaniem. Choć obiektywnie też nie jestem pewien, czy komuś mogło czegokolwiek brakować. Usłyszeliśmy zarówno wszystkie najważniejsze przeboje z „Lost In Perception” („The End Of The Winter Lethargy”, cudowny „Ocean Of The Little Thoughts”, „Lunch”, “Huge, Black Hole”), jak i chyba wszystkie najfajniejsze kawałki z ostatniej płyty “Re:Search” (m.in. „Rest Another Time”, mój ulubiony „Right Way”, potężny „Last Breath”, czy uroczy „Heaven Is Here”). Pojawiła się nawet reprezentacja debiutu („Asleep”) czyli dla każdego coś miłego. Ten występ był bardzo wyczerpujący fizycznie i emocjonalnie, ale niezwykle satysfakcjonujący. Pot ciekł mi po plecach, a myśli wypływały uszami. To był drugi i ostatni moment, kiedy ostro zdarłem sobie gardło.

ANVISION
Podczas finałowego występu festiwalu Prog On Days 2018 w Łodzi, który miała zaszczyt zamykać tarnowska potęga polskiego prog metalu – Anvision, krzyczałem znacznie mniej. Nie dlatego, że mi się nie podobało, tylko dlatego, że po Retrospective miałem już tak poważne problemy z gardłem, że ledwo mówiłem, o krzyczeniu już nie wspominając. W drugiej połowie występu trochę mi się poprawiło, więc mogłem dołączyć do rozentuzjazmowanego tłumu, choć był on już dość skromny. Szkoda, że część publiczności opuściła klub jeszcze w trakcie trwania występu Anvision. Rozumiem, że pora była późna, bo każdy z występujących zespołów dostał szansę zagrania długiego, pełnowartościowego występu, ale zdecydowanie warto było zostać. Sam początek był nieco trudny, myślę, że najbardziej dla zespołu, ponieważ wiele drobnych braków w brzmieniu powodowało, że panowie sprawiali wrażenie, jakby nie mogli się skupić, przez co wyglądali na spiętych. W trakcie trwania koncertu to wszystko powoli się wyrównywało i prostowało, trzeci w kolejności „The Astronaut” zabrzmiał już tak jak powinny również wcześniejsze „Private Paradise” i „Around The Corner”. Nie ma się jednak czym przejmować, Anvision niczym wino dojrzewali z każdą kolejną minutą i cudownie łoili tyłki. Wykonawczo nie było do czego się przyczepić, zespół był bardzo dobrze zgrany i przygotowany do występu należycie. Potężne brzmienie wzmacniało tylko ogólny efekt, choć czasem zespół mógłby brzmieć nieco mniej siłowo. W setliście dominowały kawałki z drugiej i jak na razie ostatniej płyty „New World”, która została zagrana w całości, z wyjątkiem „Gift Of Fate”. Nie zabrakło również najmocniejszych punktów z debiutanckiego krążka „AstralPhase”, takich jak wymienionego już „The Astronaut”, „S.O.D”, „Family Ties”, czy „Mental Suicide”, który wybrzmiał na bis razem z „Season Of The Witches” i „New World”, tworząc miażdżącą końcówkę występu. Trzeba jednak wiedzieć, że twardziele z Tarnowa są właśnie w trakcie nagrywania kolejnego krążka i z niego usłyszeliśmy bardzo fajny numer „Rules For Fools”, utrzymany w podobnym klimacie co dotychczasowa twórczość grupy. Pewnie mogliby tak grać bez końca, ale mam wrażenie, że wśród publiczności już nikt nie miał siły, bo wszystkie występy podczas obu dni solidnie dały nam w kość. Drugi dzień festiwalu, a wraz z nim cała impreza, zakończył się około 1 w nocy, jak by na to nie patrzeć, już w niedzielę.

PODSUMOWANIE
Pierwszą edycję festiwalu Prog On Days uważam za bardzo udaną i satysfakcjonującą. Organizatorom udało się zebrać fantastyczny skład i stworzyć niepowtarzalny klimat małego, muzycznego święta. Bardzo podoba mi się idea festiwalu prog metalowego, dzięki czemu można zebrać w jednym miejscu kapele, które najczęściej grają jak supporty przed bardziej znanymi, zwykle zagranicznymi kolegami. Oczywiście do kilku kwestii można by się przyczepić, ale nie ma to najmniejszego sensu. Bardzo dobre koncerty zrekompensowały wszystko. Takie wydarzenie to wspaniały początek muzycznego, progresywnego ro(c)ku. Jak tak dobrze zaczęliśmy, to ja aż boję się pomyśleć jak my skończymy. A mówiąc poważnie, będę wspominał Prog On Days z dużym uśmiechem na ustach, słuchając przywiezionych stamtąd pamiątek. Mam nadzieję, że imprezę uda się kontynuować i za jakiś czas znowu się spotkamy, by wspólnie brać udział w koncertach i cieszyć się ulubioną muzyką. I już wypatruję kolejnych wydarzeń, bo rok szykuje nam się bardzo ciekawy, przynajmniej jeśli chodzi o koncerty.

Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia Krzysztof"Jester"Baran


 


 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.