Tak! Zdecydowanie powraca moda na konsumowanie muzyki rockowej na żywo! Tej w najbardziej klimatycznym wydaniu! Widać to po frekwencjach na ostatnich imprezach z polską muzyką progresywną w roli głównej, co zdaje się być dobrą prognozą dla kolejnych, ambitnych przedsięwzięć w naszym kraju. Tym razem za dobrym, progrockowym graniem wybraliśmy się do Bydgoszczy, gdzie w Miejskim Centrum Kultury miała miejsca trzecia odsłona cyklu Progressive Evening. W niemal laboratoryjnych warunkach bydgoskiej placówki, przy wspaniałej oprawie i doskonałym nagłośnieniu muzyka wybrzmiała fantastycznie, a liczna publiczność miała swoje niewątpliwe muzyczne święto.
Jako pierwsi na scenie MCK-u pojawili się gospodarze i współorganizatorzy cyklu, formacja Art Of Illusion. Bydgoszczanie ten wieczór zapamiętają na bardzo długo, bowiem właśnie 26 stycznia 2018 swoją oficjalną premierę miała ich druga płyta "Cold War Of Solipsism". Jak bardzo zmieniła się muzyka Art Of Illsuion mogliśmy przekonać się już w lipcu ubiegłego roku, kiedy to popularni "Arci" zafundowali nam rewelacyjny spektakl na finał Festiwalu Rocka Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego w Toruniu. Wówczas jednak nie odkryli kart w pełni. Zrobili to dopiero w Łodzi, dwa tygodnie temu. Jednak na swoim gruncie, mając przed sobą swoją, pomorską publiczność, oraz doskonałe warunki dźwiękowe, zagrali fenomenalnie, z pasją i z polotem. W muzyce Art Of Illusion nie ma już wyłącznie długich, instrumentalnych, technicznych odjazdów. W ich miejsce pojawia się za to muzyka z większą ekspresją, z dawką emocji potęgowaną przez głos Marcina Walczaka, który w tej muzyce czuje się jak ryba w wodzie. Oczywiście zespół wciąż gra technicznie doskonale, choć dziś nie zaliczyłbym już Art Of Illusion do twórców muzyki prog-metalowej. Ta muzyka brzmi bardziej symfonicznie (sprawa między innymi rewelacyjnych partii klawiszowych Pawła Łapucia) i o niebo bardziej melodyjnie. Skręca w stronę muzyki atmosferycznej, popartej zarówno ciężkimi elementami metalu, jak i bardziej eksperymentalnymi śladami zakorzenionymi w wielu innych podgatunkach ambitniejszej muzyki rockowej. Dużo tu choćby wstawek akustycznych, mnóstwo gry na klasycznym pianinie a także eksperymentów kojarzących się z lekkim jazzem. Nie brakuje jednak lekko psychodelicznego "nerwa" wokół którego niewątpliwie oprate sa teksty Marcina. A z kolei kompozycja "Abble To Abide" (która w wersji studyjnej ma szanse nawet dostać się do ambitniejszego radiowego eteru) na koncercie brzmi rewelacyjnie i świetnie rozładowuje nabuzowaną mrocznymi emocjami atmosferę. W grze scenicznej widać (albo raczej słychać) jak wiele czasu zespół spędził w studiu, by nagrać upragniony, drugi krążek i serce rośnie gdy widzi się na scenie zadowolonych z tego materiału muzyków, prezentujących go z prawdziwą pasją. A finałowy "King Errant" to bez wątpienia jedna z perełek w historii polskiej muzyki progrockowej! Na żywo to prawdziwy muzyczny "spychacz"!
Tego wieczoru nie było żadnego słabego punktu. Doskonała organizacja koncertów, porządek panujący przed wejściem na salę koncertową, gdzie można było zakupić płyty, koszulki i inne gadżety od zespołów. W klubowej kawiarni można było z kulturą napić się też rewelacyjnego, lokalnego piwa, które przy tej wybornej muzyce smakowało doskonale. Każdy kulturalnie i na swój sposób konsumował ten wieczór. Ale najważniejsze jest to, że można było spotkać mnóstwo Przyjaciół z którymi droga krzyżuje się na progrockowych szlakach przy okazji koncertowych podróży. Zresztą po zakończeniu całej imprezy trudno się było rozstać, bo rozmowom i wspólnym ustawieniom się do pamiątkowych fotografii nie było końca.
Sounds Like The End Of The World wyszli na scenę by udowodnić, że energia która w nich drzemie jest tak ogromna, iż światowy, energetyczny kryzys może nam być niestraszny, a owe dźwięki zwiastujące koniec świata to tylko przewrotna gra słów w nazwie trójmiejskiej formacji. Materiał z najnowszego albumu "Stories" wprost lśni w wersji koncertowej. Poparty kilkoma rodzynkami z "Stages Of Delusion" jest rewelacyjnym sposobem na to by zafundować odbiorcom godzinkę z okładem prawdziwych, muzycznych emocji. Szalejący po scenie Michał Baszuro oraz jego koledzy udowadniają też, że w ich przypadku słowo w muzyce to nie teksty a pejzaże namalowane przez muzykę. Muzykę zakorzenioną wokół post rocka, ale nie robioną na przysłowiowe "jedno kopyto", a przemyślaną i zaaranżowaną w taki sposób by ta przez cały czas mogła zaskakiwać, raz to kołysać a za chwilę zabrać duszę odbiorcy do szalonego skakania przed sceną. Muzykę popularnych "Soundsów" każdy przeżywa swój sposób, a koncerty chłopaków mają jedną negatywną ( :D ) właściwość. Otóż fotografowie mają nie lada problem by nadążyć za tym wszystkim, co dzieje się na scenie. Za to widzowie doświadczają prawdziwego, energetycznego, ekspresyjnego spektaklu który wybrzmiewa w uszach jeszcze przez wiele godzin po ich występie.
Wszystko tego wieczoru szło zgodnie z planem, jak na niemieckiej kolei. Nie ma w tym ni krzty przesady bowiem dwoje z trzech tegorocznych wykonawców wydają swoją muzykę za sprawą wydawnictwa Progressive Promotion Records, które siedzibę ma właśnie u naszych zachodnich sąsiadów. Zresztą Progressive Evening była wizytowana przez szefa tej wytwórni, Oliviera Wenzlera oraz przesympatycznego Thomasa, który jak zawsze miał ze sobą swoją ulubioną pluszową maskotkę, pieska. Frankie, bo tak ma pluszak na imię, siedziała sobie zresztą wygodnie na klawiszowym zestawie Beaty Łagody z formacji Retrospective. To właśnie muzycy z Leszna zagrali na finał Progressive Evening rozkładając wszystkich na łopatki. Ja osobiście byłem już na kilkunastu koncertach Retrospective. Bywały różne miejsca. Były więc występy na wolnym powietrzu, koncerty w mniejszych klubach, bywały też występy w sali takiej jak ta w MCK-u. Po tych kilkunastu doświadczeniach z ich występami wiem jedno! Niewielu polskich wykonawców potrafi w tak doskonały sposób zebrać te wszystkie koncertowe doświadczenia. Niewielu też muzyków w Polsce potrafi w tak znakomity sposób dopasować się do niemal każdych warunków. Tu w Bydgoszczy był pełen wykonawczy spokój i profesjonalizm, bo na te pozwoliły doskonałe warunki. Była też energia i polot potęgowane między innymi przez charyzmatycznego wokalistę, Kubę Roszaka. Było trochę melancholii w rewelacyjnych partiach wokalnych Beaty. A Alan Szczepaniak pozwolił sobie nawet na wyjście z gitarą pomiędzy publiczność! Materiał z albumu "Re:Search" z domieszką starszych (i bardzo starych) kompozycji w pełni nasycił licznie zgromadzonych fanów, i jestem głęboko przekonany że tego wieczoru nikt nie opuścił MCK-u z poczuciem niedosytu.
Dużo tych zachwytów w mojej nieco spontanicznej relacji, ale wierzcie mi, że to była prawdziwa impreza bez pudła, a takie nie zdarzają się często. Wielkie brawa dla Organizatorów, realizatorów i osób które przyczyniły się do sukcesu tego mini festiwalu, oraz podziękowania dla Mirka Grzyba oraz jego syna Marcina. Panowie! Znów daliście radę!!!
Tekst i foto
Krzysiek "Jester" Baran