A+ A A-

God Is An Astronaut | Xenon Field | 01.05.2018 | Progresja | Warszawa

Zawsze obawiam się o frekwencję na niszowych imprezach odbywających się w czasie świąt, długich weekendów i podobnych dni, gdy jest największa szansa, że ludzie mają do roboty mnóstwo, zdaniem wielu, ciekawszych rzeczy niż chodzenie na koncerty. Z drugiej strony, może właśnie długi weekend to dobra okazja? Jak by na to nie patrzeć, 1 maja w warszawskiej Progresji odbył się koncert God Is An Astronaut i choć klub nie był wypełniony po brzegi, frekwencja była co najmniej przyzwoita. Czyli jest dobrze.
Irlandczycy zabrali w trasę swoich rodaków z Xenon Field. Patrząc na personalia tego duetu, było to dość oczywiste posunięcie, ponieważ tworzą go Conor Drinane i Robert Murphy, z czego ten drugi wspiera God Is An Astronaut na koncertach, również na tym warszawskim. Xenon Field to propozycja przede wszystkim dla fanów muzyki elektronicznej. W ich twórczości przeważają brzmienia syntetyczne, w różnych tempach i nastrojach. Mimo że panowie trzymają w rękach gitarę i bas, wszystko jest przestrojone na nowoczesną modłę. Choć osobiście nie wyobrażam sobie słuchania takiej muzyki w domu, przyznaję, że na żywo te dźwięki świetnie sprawdzają się, zwłaszcza w warunkach klubowych. Atrakcją nie mniejszą niż sama muzyka była oprawa świetlna występu. Na scenie było wyjściowo ciemno, ale oświetlały ją różne lampy, w tym moje ulubione prostokątne pasy ledów, na których na końcu pojawiła się nazwa zespołu oraz punktowe światła od dołu. Odpowiadający za konferansjerkę Robert Murphy przede wszystkim dziękował publiczności za wczesne przybycie (rzeczywiście sporo osób obejrzało Xenon Field) i choć mówił też trochę więcej, niestety robił to tak niewyraźnie, że nie byłem pewien o co mu chodzi.
God Is An Astronaut to chyba najbardziej znany zespół post rockowy z Irlandii. Przyjeżdżają do Polski dość często i mają u nas grupę oddanych fanów, co było widać również tego wieczoru. Ostatnio widziałem zespół w 2011 roku, jeszcze w poprzedniej lokalizacji Progresji, przy ulicy Kaliskiego, podczas trasy promującej album „Age Of The Fifth Sun”. Minęło kilka lat, Irlandczycy poszli do przodu, wydali kilka kolejnych płyt, niestety mój kontakt z ich twórczością urwał się. Na ten koncert też wybrałem się właściwie w ostatniej chwili. I absolutnie tego nie żałuję. Obecnie God Is An Astronaut promuje swój najnowszy, dziewiąty krążek studyjny, „Epitaph”, który miał premierę pod koniec kwietnia tego roku. Zastanawiałem się jak sprawdzą się na żywo te dość mroczne i melancholijne utwory (już sam tytuł albumu sugeruje odpowiedni klimat). Otóż sprawdzają się znakomicie, ale czuć pewną różnicę względem starszych kompozycji, które mają w sobie większą moc i są bardziej dynamiczne. Gdy panowie zagrali tytułowe „The End Of The Beginning” z debiutu, to poruszenie było widać nie tylko wśród zachwyconej publiczności, ale również na scenie, ponieważ sami muzycy wyglądali jakby wybudzili się z letargu i zaczęli się energicznie poruszać. „Fragile” i utwór tytułowy z ikonicznej dla post rocka płyty „All Is Violent, All Is Bright” to już stałe punkty programu, które kilka lat temu wywołały ten sam wybuch radości co obecnie i tak jest zapewne za każdym razem. Osobiście mam największy sentyment do kawałków z pierwszych płyt God Is An Astronaut, ale obiektywnie rzecz ujmując, cały koncert był doskonale przygotowany i przemyślany. Oświetlenie nawet bez muzyki zrobiłoby ogromne wrażenie: reflektory, światła od dołu, punktowe, wirujące, różnokolorowe, dostosowane do nastroju poszczególnych utworów, do tego coś na kształt rozgwieżdżonego nieba za plecami muzyków. To był naprawdę solidny, profesjonalny występ, do tego pełen emocji i fantastycznej energii, która kipiała ze sceny zwłaszcza w drugiej połowie koncertu. Nie jestem wielkim znawcą całej twórczości God Is An Astronaut, ale świetnie się bawiłem i z pełnym przekonaniem będę polecał, by zwłaszcza zobaczyć ich na żywo.
Myślę, że każdy wyszedł z klubu usatysfakcjonowany, bo choć zespoły grały dość krótko (pół i półtorej godziny), występy były bardzo intensywne i wywoływały efekt „mokrej koszuli”. Takie wydarzenia naprawdę cieszą, ponieważ pokazują, że po pierwsze w naszym kraju jest potencjał dla niszowej muzyki (powtarzam, przyzwoita frekwencja), a po drugie, że w obrębie nieco skostniałego instrumentalnego post rocka wciąż można się zgrabnie odnaleźć i zagrać fascynujący koncert.
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.