A+ A A-

Arena | Art Of Illusion | 15.05.2018 | Warszawa | Proxima

Muszę przyznać, że naprawdę czekałem na ten koncert, odkąd tylko został ogłoszony. Nie chodziło tylko o to, że Arena przyjedzie do Warszawy, a gościnnie wystąpi Art Of Illusion, co samo w sobie jest oczywiście wspaniałe. Zespół Clive’a Nolana wymyślił sobie, że zagrają w całości, uważany za jeden z ich najlepszych, album „The Visitor” oraz będą promować nowy krążek, niedawno wydany „Double Vision”. Wszystko na raz? Trochę tak. Jak wyszło? Czytajcie poniżej.

Jednak zanim Arena wyszła na scenę w glorii i chwale, zebranej tego wieczoru w warszawskiej Proximie publiczności zaprezentowało się Art Of Illusion. Obserwowanie rozwoju tego bydgoskiego zespołu jest czystą przyjemnością. Widać, że panowie ćwiczą, pracują nad sobą i cały czas doskonalą swoje umiejętności. Technicznie, jest to pierwsza liga. Mordercza precyzja, z jaką muzycy odgrywają kolejne utwory robi ogromne wrażenie. Największą uwagę, pod tym względem, zwraca na siebie gitarzysta Filip Wiśniewski ze swoimi pajęczynowymi solówkami (jeśli oglądaliście kiedyś pająka w akcji, to wystarczy stukrotnie przyspieszyć obraz), choć ja jestem również wielkim fanem tego co wyprawia Kamil Kluczyński za zestawem perkusyjnym. Za oprawę emocjonalną występów AOI odpowiada przede wszystkim wokalista Marcin Walczak, którego całe szczęście było dobrze słychać. Prawidłowe nagłośnienie Art Of Illusion nie jest takie oczywiste, ponieważ muzyka zespołu jest skomplikowana i bardzo dynamiczna, co stanowi wyzwanie dla dźwiękowców. Legendarna kapryśność akustyki w Proximie dała się we znaki już niejednej kapeli, na szczęście tym razem było co najmniej przyzwoicie. W zestawie utworów zagranych przez Art Of Illusion znalazły się, zarówno kompozycje z nowej, wydanej w tym roku płyty „Cold War Of Solipsism” (tytułowa, „Allegoric Fake Entity”, „King Errant”), jak i kawałki pochodzące z debiutu („For Her”, „The Rite Of Fire”, „Round Square”). Bardzo udany występ i dobre wprowadzenie.

Zgodnie z planem, około godziny 21, na scenie pojawiła się Arena. Światła ustawione, brzmienie właściwie bez zarzutów, otworzyli wehikuł czasu i ruszyli. Głównym punktem występu Brytyjczyków był materiał z płyty „The Visitor”, która w tym roku świętuje dwudziestą rocznicę ukazania się na rynku. Album został odegrany w całości, wraz ze wszystkimi instrumentalnymi przerywnikami. Utwory odegrano perfekcyjnie, każda nuta była na swoim miejscu, ale momentami miałem wrażenie, że muzycy wykonywali swoje partie nieco mechanicznie, jakby dawało im się we znaki zmęczenie. Nie zmienia to faktu, że brzmiało to wszystko rewelacyjnie. Również Paul Manzi, który w momencie ukazania się „The Visitor” pewnie nie myślał, że za 20 lat będzie śpiewał te utwory, stanął na wysokości zadania. Ciekawe było to, że wokalista nie wykonywał wszystkiego idealnie zgodnie z oryginałem, tylko czasem interpretował po swojemu, nadając poszczególnym kompozycjom wyjątkowego charakteru. Osobną kwestią jest jego wygląd sceniczny i liczne stroje, które często zmieniał. Podstawą był długi, czarny płaszcz, którego nie powstydziłby się porządny, barokowy wampir, ale Manzi występował również w czarnej pelerynie z kapturem („The Hanging Tree”), w koloratce i z krzyżem na szyi („A State Of Grace”) , w kapeluszu i ciemnych okularach („(Don’t Forget To) Breathe”), czy białych rękawiczkach cyrkowego clowna („Tears In The Rain”). Podczas tej części występu Areny nie zabrakło magicznych momentów, jak właściwie wszystkie solówki Johna Mitchella, przy których tylko cudem nie unieśliśmy się w powietrze, czy wspólne śpiewanie w „The Hanging Tree”, „(Don’t Forget To) Breathe” czy „Tears In The Rain”. Jednak całość na żywo była trochę przytłaczająca, a czekała nas jeszcze nowa płyta i niespodzianki.

Promocja nowego wydawnictwa, „Double Vision”, obejmowała tylko dwa utwory: liryczny „Poisoned”, zadedykowany tym, którzy odeszli, odegrany przez Mitchella i Manziego na gitarach akustycznych oraz mocny i melodyjny „The Mirror Lies”. Niestety, taki zabieg był konieczny, w przeciwnym razie koncert trwałby chyba do rana. Na sam koniec Arena powróciła do swoich najwcześniejszych albumów. Pierwsze dźwięki „Solomon” zelektryzowały trochę już wymęczoną publiczność. W zespół też wstąpiły nowe siły, zwłaszcza w Paula Manziego, który pozbył się poprzedniej odzieży i w drugiej części występu paradował w lżejszym stroju. Warto było wyczekać do miażdżącej końcówki utworu. Ostatnią pozycją tego wieczoru było, a jakże, „Crying For Help VII”, którego refren śpiewali wszyscy zgromadzeni.

Frekwencja nie była porażająca, co było trochę smutne, ponieważ koncert był bardzo udany. Profesjonalne przygotowanie, świetny support, doskonale zgrani muzycy Areny i wiele pięknych, wzruszających chwil były zdecydowanie warte tego, żeby przyjść. Zresztą, taki występ już raczej się nie powtórzy, prawdopodobnie była to jedyna okazja by usłyszeć „The Visitor” w całości na żywo. Nie chcę oceniać czy to rozwiązanie było najbardziej trafione, ale na pewno było to wyjątkowe wydarzenie. Nawet jeśli na kolejny koncert Areny będę musiał czekać 10 lat i przyjdzie na niego 20 osób, to ja będę jedną z nich.

Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia wykonano na koncercie w klubie "U Bazyla" w Poznaniu 16.05.2018
Jan"Yano"Włodarski



Podziękowania dla Metal Mind Productions za Akredytacje.

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.