Pierwszy weekend czerwca wypadł w tym roku w Warszawie wyjątkowo progresywnie. Nie chodzi o puste frazesy, tylko prawdziwe tuzy rocka progresywnego, które zagrały w stolicy. Pierwsza sobota miesiąca należała do Camel w klubie Progresja, dzień później w amfiteatrze w Parku Sowińskiego wystąpił YES pod szyldem YES feat. ARW (od nazwisk Jona Andersona, Trevora Rabina i Ricka Wakemana) oraz SBB. Nie wiem czy mogło być lepiej. A niektórzy zaczęli już w piątek od koncertu Steve’a Hogartha w Progresji, ale niestety nie dane mi go było zobaczyć.
Po przybyciu na teren Parku Sowińskiego sporo przed czasem (tym razem nie popełniliśmy z ekipą tego samego błędu co dzień wcześniej w Progresji), okazało się, że organizatorzy przygotowali koncert w formie mini festiwalu. Przed wejściem do amfiteatru znajdowały się stanowiska z gadżetami, jedzeniem oraz napojami, do tego profesjonalnie przygotowane sanitariaty, wytyczone przejścia, ochrona, itd. Fachowe podejście.
Punktualnie około 19 na scenie pojawiła się wcale mniejsza gwiazda. Można by rzec, że legenda wystąpiła przed legendą. Muzycy SBB wkroczyli dziarsko na scenę i ruszyli z kopyta. „Walking Around the Stormy Bay” uderzyło prosto z mostu i już było wiadomo, że będzie dobrze. Cały zespół grał w dużym skupieniu, ale przy takim poziomie skomplikowania intensywnej i wymagającej muzyki jest to raczej zrozumiałe. Między utworami, lider zespołu, niezmordowany Józef Skrzek robił zabawne gesty i miny, które sugerowały mieszankę zawstydzenia i ulgi, jakby chciał powiedzieć „no staraliśmy się i tak jakoś wyszło”. Wyszło znakomicie! Wykonania poszczególnych utworów na koncertach SBB zawsze trochę odbiegają od oryginałów, nabierają mocy i nowych barw, dzięki czemu koncerty śląskiej grupy są niezwykle ekscytujące i nieprzewidywalne. Choć ze sceny popłynęło kilka sztandarowych hitów typu: „Going away”, „Odlot”, „Rainbow Man”, czy „Z miłości jestem”, najciekawsze były te mniej oczywiste partie instrumentalne poutykane w różnych miejscach. Największą uwagę przyciąga Skrzek, nie tylko ze względu na żonglowanie gitarą basową i klawiszami, ale też sam wyraz jego twarzy i wszystkie ruchy, które wykonuje na scenie. Podziwiam również Jerzego Piotrowskiego za wspaniałą kondycję i technikę, jednak tym razem największe wrażenie zrobił na mnie gitarzysta Apostolis Anthimos miażdżącymi solówkami. Pomijając nienaganną technikę, styl Anthimosa jest przede wszystkim nacechowany emocjami, które powinny być w muzyce najważniejsze, a o których coraz częściej się zapomina. Dzień wcześniej przeszywał dźwiękami Latimer, w niedzielę robił to niezwykle skromny Grek. I jak tu żyć? Trwający niecałą godzinę set zakończył się gromkimi, w pełni zasłużonymi brawami.
Wcielenie legendarnego zespołu, które mieliśmy okazję oglądać w Warszawie, z przyczyn prawnych jak mniemam, nazywa się oficjalnie YES feat. ARW od nazwisk słynnych byłych członków YES – Jona Andersona, Trevora Rabina i Ricka Wakemana. Pozwolicie, że dla ułatwienia będę posługiwał się nazwą skróconą, każdy zainteresowany wie o co chodzi i kto wystąpił. Zatem członkowie „tego” YES wyszli na scenę zgodnie z planem. Jon Anderson w tym roku skończy 74 lata. Aż ciężko w to uwierzyć patrząc na jego ruchy i słuchając jego głosu, który praktycznie nie uległ zmianie. Czary jak nic. Czarodziejem tego wieczoru został Rick Wakeman, który przez cały czas miał na sobie złoty, połyskujący płaszcz. Oczywiście wszelkie ozdobniki byłyby zbędne, gdyby nie jego przepiękna gra na klawiszach, która w połączeniu z anielskim głosem Andersona tworzyła w głównej mierze magiczną atmosferę tego wieczoru. Nie umniejszam oczywiście roli Trevora Rabina, który też miał niejedną okazję zaprezentować swoje niebanalne umiejętności. Wybór utworów był bardzo przekrojowy, nie zabrakło, zarówno oczywistych hitów, jak i starszych kompozycji z wielbionych przez koneserów lat 70. Początek koncertu to przebojowe numery z „90125” czyli „Cinema” i „Hold on”, ale zaraz potem panowie zaatakowali klasycznymi „South Side of the Sky” z „Fragile” (jak ja lubię ten numer!) i „And You and I” z „Close to the Edge”. I taka żonglerka miała miejsce praktycznie cały czas! Oj, ktoś tu nie szanuje naszej słabej psychiki i skołatanych serc. A mówiąc poważnie, nie da się stworzyć tzw. „setlisty”, która zaspokoi wszystkich, choć zespół zdecydowanie starał się o to. Dla żądnych hitów było „Changes”, dla maniaków progresywnych zawirowań „Awaken” z grą Andersona na harfie. Osobiście ogromnie ucieszyła mnie możliwość usłyszenia na żywo jednych z moich ulubionych utworów YES – „I Am Waiting” i „Heart of the Sunrise”, które w dodatku wybrzmiały jedno po drugim. Jednak najlepsze, a na pewno najbardziej żywiołowe i przebojowe, grupa pozostawiła na koniec. „Owner of a Lonely Heart” chyba na zawsze pozostanie najsłynniejszą piosenką w dorobku YES, dobrze, że muzycy potrafią się nią bawić i podejść do tego z dystansem. Prawie na sam koniec występu znany kawałek oczywiście został zagrany i zaśpiewany wspólnie z publicznością (refren, przecież nie zwrotki), ale panowie połączyli go z przyśpieszoną wersją „Sunshine of Your Love” z repertuaru Cream. To był znakomity pomysł i niesamowity czad! A co zrobił z nami na bis „Roundabout” chyba nie muszę pisać. Atmosfera na płycie amfiteatru była w pewnym momencie bardzo gorąca.
Szczerze mówiąc, po zakończeniu koncertu nie czułem niedosytu, wręcz przeciwnie, występ spełnił moje oczekiwania. Anderson nie jest może idealnym konferansjerem, ale samo patrzenie na niego wywołuje uśmiech na twarzy. Był to mój pierwszy kontakt z muzyką YES na żywo i jak na pierwszy raz, był wyjątkowo przyjemny i satysfakcjonujący. Czy zabrakło innych muzyków YES, z naciskiem na Steve’a Howe’a? Niekoniecznie, ten skład doskonale się broni i jak najbardziej ma rację bytu. Zresztą Howe występuje równolegle pod szyldem YES, a Andersona nikt nie zastąpi. To był magiczny wieczór ze wspaniałą muzyką w najlepszym możliwym wykonaniu. Może to brzmi jak frazes, ale myślę, że większość przybyłych tego wieczoru do Parku Sowińskiego fanów to potwierdzi.
Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia - Jan"Yano"Włodarski
Lista utworów:
1. Cinema
2. Hold On
3. South Side of the Sky
4. And You and I
5. Changes
6. Perpetual Change
7. I've Seen All Good People
8. Rhythm of Love
9. I Am Waiting
10. Heart of the Sunrise
11. Awaken
12. Owner of a Lonely Heart
13. Roundabout
Podziękowania dla Knock Out Productions za Akredytacje.