A+ A A-

Relacja z koncertu Chelsea Wolfe w Poznaniu

 

 

 

Sierpniowy koncert Chelsea Wolfe w poznańskiej Tamie był moją pierwszą wizytą w tym stosunkowo młodym klubie, ale nie pierwszym koncertowym kontaktem z charyzmatyczną Panią w Czerni. Pierwszą moją styczność z nią miałem w 2015 roku na festiwalu Brutal Assault. Tak się ładnie złożyło, że jej poznański koncert odbywał się niedługo po tegorocznym "Brutalu", więc koncert amerykańskiej wokalistki potraktowałem jak swoiste pofestiwalowe after party.

Na początku jednak słów kilka o klubie. Tama mieści się w samym centrum Poznania, blisko jest tak do Starego Miasta jak i na dworzec (czy to PKP czy autobusowy). Klub mieści się w budynku poznańskiej Izby Rzemieślniczej. Tama robi bardzo dobre wrażenie, choć zdaje się, że prace nad klubem wciąż trwają - czynna była tylko jedna, koedukacyjna toaleta, a zdaje się druga była w remoncie. W każdym razie przybywających już na schodach wita siedzący manekin z głową kozła, a tuż za nim klimatyczne witraże w oknach. Na piętrze mieści się sporo miejsc do siedzenia, pokaźny hall i sala dla palących. A tuż za wielkimi drzwiami spora sala, na oko mieszcząca około 700-800 osób (a może i więcej, nigdy nie byłem dobry w takie szacowania). Jeśli ktoś z Poznaniaków był kiedyś w ś.p. Eskulapie to Tama jest myślę przynajmniej 1,5-raza większa. Sala ma klimat, nie da się ukryć, że mury Izby swoje zrobiły, choć minimalistyczny wystrój też dodaje uroku. Ale jest też dobrze przystosowana akustycznie, o czym przekonać się można było choćby 14 sierpnia.

Pierwsi na scenie zameldowali się jednak muzycy lokalnego Izzy And The Black Trees. Poznaniacy prezentują urokliwy indie rock z mocnymi zapędami ku muzyce psychodelicznej lat 70-tych. Zespół ten jest kwartetem składającym się z gitarzysty Mariusza Dojsa, basisty Bartosza Wrzoska, perkusisty Dawida Niedźwiedzińskiego i charyzmatycznej wokalistki Izabeli Rekowskiej, która również gra na gitarze. Grupa zdecydowanie podkochuje się w stylistyce hipisowskiej i psychodelicznej, fajnie prezentuje się na scenie, a mógłbym się założyć, że na koncerty jeżdżą jakimś starym "Ogórkiem". W każdym razie nigdy wcześniej nie miałem z nimi styczności i koncert ten był w moich uszach ich debiutem. Jak wypadł? Całkiem przyzwoicie, choć żadnego z zagranych utworów, prócz singlowego "Winter's Coming Down" nie byłbym teraz w stanie wymienić. Ale takie retro-psychodeliczne, mocno zabarwione bluesem i rockiem lat 70-tych granie mogło się podobać. Pytanie tylko czy pasowało stylistycznie do gwiazdy wieczoru? I tak, i nie... jeśli chodzi o nastrój grupa była jak dla mnie trochę za wesoła, natomiast muzycznie wpasowali się raczej dobrze. Może trzeba było wybrać nieco smutniejsze piosenki na ten wieczór. Jeśli jednak miałbym oceniać ten występ, to w skali szkolnej Izzy And The Black Trees zasłużyło na mocne 4 z plusem. Chętnie przy okazji zobaczę jeszcze ten zespół na żywo, może w trochę innym otoczeniu będzie mi się jeszcze bardziej podobał - kto wie.

Wiem natomiast, że występ Chelsea Wolfe nie zawiódł mnie w najmniejszym stopniu. Z delikatnym poślizgiem czasowym grupa zameldowała się na scenie przy akompaniamencie odwtorzonego z taśmy "Welt", które na koncertach służy jako intro. Najpierw na scenie pojawił się zespół - gitarzysta Bryan Tulao, basista i klawiszowiec Ben Chisholm oraz perkusistka Jess Gowrie. Dopiero chwilę później na scenę weszła Czarna Dama - Chelsea Wolfe. Koncert, czego można było się domyśleć, zdominowały utwory z ostatniego albumu Amerykanki, tj. "Hiss Spun". Drugim najgęściej reprezentowanym albumem był z kolei "Abyss", ale to też było raczej do przewidzenia, tym bardziej, że to pierwszy z albumów, ktore odniosły spory komercyjny sukces i jeśli można tak w kontekście Chelsea Wolfe powiedzieć - zawierają kilka "hitów". Pierwszy z nich, czyli "Carrion Flowers" poznańska publiczność usłyszała już na początku koncertu. Zabrzmiał potężnie, z odpowiednią głębią i mocą, a wokal samej głównej bohaterki zabrzmiał bezbłędnie. Grupa zaczęła z wysokiego C, ale udało jej się ten wysoki poziom utrzymać przez cały koncert, również w nieco starszych utworach. Najgłębiej w swojej dyskografii zespół poszperał przy okazji "Demons" z albumu "Apokalypsis" z 2011 roku. Co ciekawe kompozycja ta doskonale sprawdziła się w towarzystwie tych nowszych, a to dowód na to, że Artystka rozwija się pozostając wierną swojej charakterystycznej stylistyce.

Z tych starszych utworów warto wspomnieć też "Feral Love", bodaj najbardziej charakterystyczny i pewnie wciąż jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów Chelsea. Pulsujący, powolny klawisz tworzący duszny i mroczny klimat, napędzający całość elektroniczny beat, później przeistoczył się w perkusyjny podkład - zrobiło się nawet bardziej klimatycznie niż dotychczas. A to dopiero połowa koncertu była! W drugiej jego części jednak dominowały już utwory z "Hiss Spun" - kolejno "Particle Flux", "16 Psyche", "The Culling" oraz kończący zasadniczą część występu "Twin Fawn". A potem przyszedł czas na bis, zabrakło bowiem kilku ważnych utworów. Jednym z takich był "Survive" z pięknym, metalowo-industrialnym finałem. Ten usłyszeliśmy i zabrzmiał równie pięknie co w wersji studyjnej. Zabrakło natomiast choćby "We Hit a Wall" albo "Mer"... niestety, nie można mieć wszystkiego. Chociaż czasu z pewnością by jeszcze starczyło, bo koncert trwający nieco ponad godzinę mógł pozostawić - i pozostawił sporą dawkę niedosytu.

To był piękny, mroczny i klimatyczny wieczór w Tamie. Supportujący gwiazdę Izzy And The Black Trees pokazali się zapewne z najlepszej strony, zagrali krótki, ale konkretny i przyzwoity koncert. Natomiast główna gwiazda tego dnia zaprezentowała się w pełnym blasku... tzn, w pełnej czerni. Koncert brzmiał świetnie, bardzo ładnie wyglądał wizualnie (światła tylko z tył - pewnie utrapienie dla fotografów, ale uczta dla widzów!) i miał niezłą setlistę. Poza wspomnianymi wyżej dwoma utworami usłyszałem wszystko co chciałem - a to przecież bardzo dużo. Szkoda tylko, że koncert był tak krótki, można było jeszcze o te 15 minut całość przedłużyć i pewnie wszyscy byliby usatysfakcjonowali w stu procentach. Ale niedosyt po występie też nie jest taki zły... w końcu zachęca do tego, by Chelsea Wolfe zobaczyć ponownie. I ja tak pewnie zrobię przy najbliższej dogodnej okazji!

 

 

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.