PainMoże nie powinienem tak zaczynać, ale obawiałem się o frekwencję podczas tegorocznych koncertów Pain of Salvation w Polsce. Koniec wakacji, większość ludzi pozbyła się pieniędzy podczas wyjazdów na urlop lub na letnich festiwalach, niektórzy myślą już o powrocie (swoim lub swoich dzieci) do szkoły i muszą (siebie lub swoje dzieci) do tego przygotować. Z drugiej strony, była to dobra okazja, by zakończyć sezon letni z hukiem.
Rzeczywiście, w sobotni wieczór tłumów w warszawskiej Progresji nie było, ale nawet podczas występu supportującego Pain of Salvation Kingcrow, frekwencja była dość przyzwoita. Ten sympatyczny włoski zespół widziałem, również w Progresji, dwa lata temu, gdy grali z naszym Votum (wokalista Diego Marchesi miło wspominał ten występ). Wówczas Włosi promowali fantastyczny album „Eidos”. Obecnie przyjechali ze świeżym krążkiem, „The Persistence”. Utwory z tych dwóch płyt wypełniły setlistę Kingcrow. Z wcześniejszej panowie wykonali „At the same pace”, „The Moth” i „If only”, a z nowej tytułowy „The Persistence”, „Closer”, „Father” i „Drenched”. Występ Kingcrow, podobnie jak poprzedni, który widziałem, był bardzo żywiołowy, dynamiczny i przepełniony niezwykle pozytywną energią, która bije od Włochów, zwłaszcza od charyzmatycznego wokalisty. Diego często uśmiecha się, skacze po scenie, szaleje. On też dobrze bawi się przy tej muzyce. Nie przeszkodziło nawet to, że początkowo było trochę za głośno i niektóre dźwięki uciekały, ponieważ szybko zostało to skorygowane, dzięki czemu mogliśmy swobodnie cieszyć się fajnym koncertem sympatycznych Włochów.
Gdy rozejrzałem się wokół siebie około godziny 21:00, okazało się, że w klubie nieco się zagęściło, zwłaszcza jeśli chodzi o osoby w koszulkach z logiem gwiazdy wieczoru. Pain of Salvation ma w Polsce sporo fanów, co było widać również w Progresji. Po dłuższej przerwie Szwedzi dumnie pojawili się na scenie, powitani przez warszawską publiczność z dużym entuzjazmem. Nie byli dłużni i zaczęli mocno od najlepszych utworów z wciąż promowanej, zeszłorocznej płyty „In the passing light of day”. Na początku usłyszeliśmy złożony „On a Tuesday”, przebojowy, choć połamany rytmicznie „Reasons” i emocjonalny „Meaningless”. Do najnowszego wydawnictwa zespół powrócił pod koniec koncertu, prezentując jeszcze mocny „Full Throttle Tribe” i wzruszający utwór tytułowy, jak zwykle zadedykowany żonie wokalisty, Daniela Gildenlöwa. Bardzo mi zaimponowało, że Szwedzi nie skopiowali swojego występu z zeszłego roku, gdy grali w Inowrocławiu jako główna gwiazda festiwalu Ino Rock, lecz mocno odświeżyli zestaw granych przez siebie utworów. „Beyond the pale” i „Ashes” zostały zastąpione przez „Kingdom of Loss”, „Handful of Nothing”, “Pilgrim” czy “Used”. Dziwny żart z pokazywaniem okładek płyt winylowych poprzedziła jeden z najzabawniejszych momentów, czyli wykonanie „Disco Queen”. Można się śmiać, że ten utwór nie pasuje do twórczości Pain of Salvation, ale zabawa była przednia, niektórzy podłapali nawet zaśpiew „u u uu uu”. Poza tym wyjątkiem, zespół postawił jednak na ciężkie i dynamiczne kawałki, które doskonale brzmiały, ponieważ nagłośnienie było ustawione idealnie. Widać, że panowie są obecnie w bardzo dobrej formie i umiejętnie to wykorzystują. Nie wypominając nikomu metryki, można śmiało stwierdzić, że Pain of Salvation przeżywa obecnie drugą młodość. Na szczęście, zamiast jeździć szybkimi samochodami i kupować luksusowe wille z basenami, ci muzycy nagrywają dobre płyty i grają doskonałe koncerty.
Parę minut po 23:00 było już po wszystkim. To był bardzo udany wieczór. Z jednej strony urok końca wakacji (choć sam już od kilku lat ich nie mam), z drugiej początek mojego ulubionego miesiąca w roku i to w doborowym towarzystwie. Rozpoczyna się również bogaty sezon koncertów klubowych, czas ważnych decyzji i wyborów, na co iść, co odpuścić. Życzę wszystkim jak najwięcej takich dylematów.
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał.
Gabriel „Gonzo” Koleński