Gary Numan to nazwisko, które elektryzuje fanów zarówno muzyki elektronicznej, jak i industrialnej. U początków swojej kariery święcił olbrzymie komercyjne sukcesy wraz z projektem Tubeway Army, a później już jako solowy artysta. Na początku były albumy "Tubeway Army" oraz "Replicas", natomiast w 1979 roku wydany został przełomowy dla kariery muzyka "The Pleasure Principle" z hitami takimi jak "Cars", "Metal" czy "Complex". A później? Później Numan powoli osiadał na laurach, wydawał albumy przeciętne, słabe oraz bardzo słabe. Dotknął artystycznego dna, ale kilkanaście lat temu powrócił - w innym wydaniu: mroczniejszym, industrialnym i - co tu dużo pisać - zdecydowanie bardziej energetycznym.
W takim właśnie wcieleniu Gary Numan po raz pierwszy odwiedził Polskę, a było to w 2014 roku w ramach promocji płyty "Splinter (...)". Kilka lat później, już po wypuszczeniu w świat kolejnego krążka "Savage (...)" muzyk odwiedził Polskę po raz drugi, tym razem zawitał do Łodzi, gdzie swój koncert zagrał w ramach festiwalu producentów muzycznych Soundedit Festival. Miałem przyjemność być na tym występie i wtedy też postanowiłem sobie, że jak tylko będzie możliwość to na kolejny jego koncert również się wybiorę. Trzecia wizyta Numana w Polsce miała miejsce niedawno, w Warszawie w klubie Progresja, do którego artysta wraz z zespołem zawitał przy okazji trasy "Savage 2018 European Tour". Chociaż tytuł wskazuje, że to wciąż promocja ostatniego pełnowymiarowego albumu, to zostało wcześniej przygotowane 3-utworowe rozszerzenie wspomnanego krążka w postaci "The Fallen EP" i również ten materiał pojawił się w setliście. 25 listopada wybrałem się więc do Warszawy, jakoś dziwnie przekonany, że będzie to udany koncert. Trochę się jednak myliłem - to nie był udany koncert, to był znakomity koncert! Ale zacznijmy od początku...
Pierwsi na scenie pojawili się muzycy amerykańskiej formacji Nightmare Air. W gruncie rzeczy to o supporcie niewiele było wiadomo, nie pojawiał się też jakoś nachalnie na plakatach czy grafikach promocyjnych w sieci. Mnie też jakoś uciekło z głowy, że zagrają wtedy w Progresji, bo w sumie to ani nie wiadomo co to za muzyka, ani nie wiadomo skąd oni się urwali. No dobra, szybko się jednak wyjaśniło skąd się urwali. Oto na gitarze w Nightmare Air gra nijaki Dave Dupuis, czyli... akustyk Gary Numana. Wygląda więc na to, że Pan Dave chciałby trochę swój zespół przy okazji trasy z legendarnym muzykiem popromować. I nic w tym złego w sumie, ale czy mu się to udało? Trudno powiedzieć, bo prosta i niewymagająca rockowa muzyka, którą gra pod szyldem Nightmare Air wraz z perkusistą Jimmy Lucido i basistką Swaan Miller, niekoniecznie trafiła w gusta numanoidalnej publiczności. Choć znalazły się na widowni dwie lub trzy osoby, które bardzo żywiołowo reagowały na ten występ. Niemniej ja jakoś przetrwałem go w bardzo obojętnym nastroju, mając nieodparte wrażenie, że właściwie to utwory jeden po drugim są dokładnie takie same. Nie zagrało to dla mnie, nie poruszyło mnie, jakoś tak... w ogóle nic we mnie nie wzbudziło. Ot Nightmare Air - było i minęło, chwila przerwy i na scenę wmaszerowali w postapokaliptycznych strojach Gary Numan i jego muzycy.
Krótkie intro przerodziło się szybko w elektro-industrialne uderzenie w postaci "Everything Comes Down To This" z albumu "Splinter (...)". Całkiem niezły numer na początek, w szczególności, że przy jego okazji zaprezentowana została część z oprawy wizualnej koncertu, tj. zatrzęsienie świateł, stroboskopów itp. Na scenie po prostu wszystko w rytm muzyki grało, także muzycy, którzy już od samego początku postanowili zagospodarować całą dostępną na scenie przestrzeń. Mam tu na myśli samego głównego aktora, ale także i gitarzystę oraz basistę, którzy swoim scenicznym, energetycznym zachowaniem bardzo urozmaicali wizualny odbiór koncertu. Tak powinno wyglądać czucie muzyki i show. Przy okazji kolejnego numeru już wróciliśmy do fundamentów kariery Numana, czyli "Metal" z przełomowego albumu "The Pleasure Principle". Utwór, który scoverowany został przez Nine Inch Nails zabrzmiał równie mocno co w wersji Reznora. Ale prawdziwy ukłon w stronę fanów industrialu nastąpił wraz z wybrzmieniem "Halo" - podbitej potężnym basem i riffami kompozycji z albumu "Jagged". Oj jakie piekło siały te gitarowe przestery wspierane m.in. przez klawisze. Całość miała odpowiednią moc i przestrzeń, a Numan w swoim dość charakterystycznym tańcu oddał sie w całości muzyce.
Zwolnienie nastąpiło przy okazji synthpopowego "Films" oraz pochodzącego z (wreszcie) ostatniego pełnego albumu "Bed Of Thorns". Później klimat został zachowany przy okazji pierwszego z dwóch najstarszych utworów jakie znalazły się w setliście, tj. "Down In The Park" z albumu "Replicas". Kompozycja ta nagrana została również przez Marilyna Mansona, kolejnej z późniejszych inspiracji dla Numana. Ciekawa jest ta "wymiana" inspiracji, bo zarówno NIN jak i MM z pewnością wśród swoich podają albumy Gary Numana. Ten z kolei korzysta z ich dorobku na swoich bardziej współczesnych płytach.
Po tej chwili uspokojenia na scenie rozpętać się miało istne pustynne szaleństwo. "Pray For The Pain You Serve" oraz zaśpiewane wraz z córką Persią "My Name Is Ruin" to dwie kompozycje z "Savage (...)". Oba te utwory zabrzmiały bardzo mocno, zdecydowanie mocniej niż na albumach. Przy obu również szalały światła, a w tle leciały klimatyczne wizualizacje (oraz teledysk do "My Name Is Ruin"), które dodatkowo spotęgowały postapokaliptyczny klimat. Po równie energetycznym "Here In The Black" przyszedł czas na bodaj największy hit Numana w karierze, czyli "Cars". Na żywo kompozycja ta dodatkowo zyskuje, jest inaczej zagrana, w bardziej rockowym wydaniu. Spora tutaj pewnie zasługa Nine Inch Nails, które swego czasu wspólnie z Numanem wykonywało ten utwór na swoim koncertach. Pewne aranżacyjne niuanse na pewno zostały z tamtych wykonań zaczerpnięte i wcielone do "numanowego" wykonania. "Mercy" było kolejną okazją do uspokojenia nieco nastroju, ale niedługą, bo zaraz potem z instrumentów i z głośników poleciał jeden z moich ulubionych utworów "nowego" Numana, tj. "Love Hurt Bleed".
Przed bisami usłyszeliśmy jeszcze dwa przeboje z pierwszego solowego albumu, tj. "Me, I Disconnect From You" oraz "Are 'Friends' Electric?", a także klimatyczne "When The World Comes Apart" z ostatniego albumu. Po tych utworach na kilka chwil muzycy zeszli ze sceny, ale niekończące się owacje oczywiście zaowocowały bisem. Tutaj poszły kolejne dwie perełki z płyt, które pozwoliły Numanowi wrócić na scenę, ale w tym bardziej industrialnym i mrocznym wydaniu. Pierwszym z nich był "The Fall" z płyty "Dead Son Rising" - mocna, industrialna kompozycja, która spokojnie stać może obok dokonań NIN czy Godflesh. Drugim z nich było "A Prayer For The Unborn", utwór z płyty "Pure", który Numan niemal zawsze grywa na koncertach, więc pewnie go bardzo lubi. Koncert zakończył utwór z najnowszej EP zatytułowany "It Will End Here", czyli też fajna klamra na zakończenie całego koncertu. Utwór ten zresztą od momentu wydania EP kończy występy Numana - bo i tytuł się do tego idealnie nadaje.
Jak oceniam ten koncert? Fantastycznie. Dla mnie był to jeden z najlepszych koncertów tego roku na jakich byłem. Muzycznie rewelacja - set doskonale ułożony, zawierający nowe kompozycje, stare przeboje i kilka nieco zapomnianych utworów, które można nazwać rarytasami. Muzycy oraz sam Gary Numan są w znakomitej formie, co zaskakuje w szczególności kiedy uświadomimy sobie, że Numan jest starszy o ładnych kilka lat od choćby Reznora czy Mansona. Dodatkowo wizualnie koncert był o wiele bardziej rozbudowany niż na przykład poprzedni - w Łodzi. Z tyłu sceny ogromny ekran ledowy, a na nim wizualizacje, do tego ogrom świateł (klubowych oraz przywiezionych przez zespół) i ciekawa, nawiązująca do oprawy graficznej albumu prezencja samych wykonawców. Szkoda jedynie tego, że publiczność wypełniła Progresję tak mniej więcej w 70%, ale z drugiej strony to dla mnie lepiej: miałem świetną widoczność, przestrzeń do poruszania się, a także... mniejsze kolejki do barów. Podsumowując: był to jeden z najlepszych moich koncertów tego roku, a kto nie był - ten może żałować.
Poniżej galeria zdjęć z tego koncertu, niestety robione telefon, więc niespecjalnej jakości - ale oddają widowiskowość całego wydarzenia. Fot. Karolina Waligóra