A+ A A-

Leprous, The Ocean, Port Noir | 23.11 - Wrocław, Zaklęte Rewiry

Leprous, The Ocean, Port Noir

Minął tydzień od jedynego polskiego koncertu ze wspólnej europejskiej trasy Leprous i The Ocean, który miał miejsce we wrocławkim klubie Zaklęte Rewiry. Tydzień to już sporo, ale w głowie wciąż pobrzmiewają mi melodie, które wówczas można było usłyszeć. Najnowsze dzieło Norwegów zdaje się jeszcze lepiej wypadać w wersji "live" niż z płyty. Utwory z "Pitfalls" zabrzmiały świeżo i przekonywująco, ale nie gorzej wypadły tego dnia pozostałe kapele, które również promowały głównie swoje ostatnie wydawnictwa. Zapraszam do mojej relacji z tego wydarzenia!

Pierwszym zespołem na scenie był szwedzki Port Noir. Jak wiemy Szwecja metalem stoi, to ojczyzna tak uznanych marek jak Opeth, Arch Enemy, In Flames, At The Gates, Meshuggah i wielu, wielu innych. Port Noir jakoś się w tę stylistykę nie wpisuje i stawia bardziej na alternatywny rock w nieco nu-metalowym wydaniu. Grupa promuje właśnie wydany w tym roku album "The New Routine" i choć proponowana przez nich muzyka raczej nie wnosi nic nowego, to słucha się tego (w szczególności na żywo) z dużą przyjemnością. Port Noir to klasyczne rockowe trio - perkusja, bas i gitara. Wokalem zajmuje się w tym wypadku basista, Love Andersson, natomiast pozostała dwójka wyłącznie dogrywa. Sporo w ich muzyce nowinek technicznych, formacja nie stroni od sampli, efektów i wszelakich ozdobników, które sprawiają, że poza klasycznym brzmieniem wspomnianych instrumentów całość brzmi nowocześnie. Na uwagę zasługuje gitarzysta, zdaje się wielki fan Toma Morello, który na scenie jako jedyny trochę się rusza. Niestety - formacja nie dostała zbyt wiele przestrzeni w obrębie sceny, co było pewnie powodem, że wypadli dość statycznie. Ale muzyka, jaką zaprezentowali potrafi rozbujać i została dość ciepło przyjęta przez wrocławską publiczność. Fajny, przyjemny koncert, choć obawiam się, że gdyby był dłuższy niż pół godziny (a tyle trwał) to mógłby zacząć trochę nużyć. Niemniej - występ na plus.

Po krótkiej przerwie na zamglonej przez dymiarki scenie pojawił się niemiecki The Ocean. Formacja zaliczana jest do czołówki światowego post metalu i nieprzypadkowo na scenie prezentuje się w raczej mrocznym anturażu. Skąpe światło, dużo dymu i ledwo widoczne sylwetki muzyków - tak to sobie Panowie wymyślili. Zespół aktualnie wciąż promuje zeszłoroczny album "Phanerozoic I: Palaeozoic", który jest zarazem siódmym pełnowymiarowym wydawnictwem spod szyldu The Ocean. Formacja zdążyła już dotrzeć do Polski po wydaniu wspomnianego krążka, ale trasa z Leprous jest ostatnią odsłoną jego promocji. Nie dziwi więc fakt, że znaczną część seta zdominowały utwory z ostatniego albumu. Cieszyć się za to można, że setlisty są inne na każdej części wspomnianych tras. I tak koncert był zupełnie inny od tego, jaki miałem przyjemność oglądać w kwietniu, w Poznaniu. Na początek ostatni utwór z płyty, czyli "Permian: The Great Dying", a na koniec koncertu - pierwszy utwór z płyty, czyli "Cambrian II: Eternal Recurrence". Poza tym usłyszeliśmy jeszcze "Devonian: Nascent" oraz "Silurian: Age Of Sea Scorpions" i całkiem konkretną reprezentację poprzedniego wydawnictwa, czyli "Pelagial". Szkoda tylko, że muzycy nie sięgnęli choćby po jeden utwór ze starszych wydawnictw, byłoby bardziej przekrojowo. Koncert brzmieniowo wypadł bez większych zarzutów, choć jak dla mnie było trochę... cicho. Dźwiękowiec podszedł do koncertu dość ostrożnie i przez to zabrakło występowi trochę tej koncertowej energii. Całość ratowali za to muzycy, w szczególności wokalista, który w pewnym momencie klęczał na rękach widowni pod sceną i śpiewał unoszony ze dwa metry nad ziemią. Wyglądało to zjawiskowo i zrobiło wrażenie. Koncert w moim odczuciu zdecydowanie na plus.

Kolejna przerwa i na scenie pojawili się muzycy Leprous. Chyba każdy z widzów zdawał sobie sprawę, że będzie to koncert nieco inny od tych, które można było usłyszeć w latach wcześniejszych, a to dlatego, że innym jest też album "Pitfalls". Utwory z tegoż wydawnictwa oczywiście zdominowały setlistę, ale znalazło się też miejsce na kilka starszych kompozycji, a wśród nich m.in. "Bonneville", "From The Flame", "The Cloak" czy "The Price". Szkoda, że grupa nie sięga pamięcią dalej niż poza album "Coal", bo chętnie posłuchałbym jakiegoś kawałka z "Bilateral" na żywo, ale widocznie uznano, że te kompozycje do aktualnej setlisty po prostu nie pasują. I chyba dobrze, bo cały set okazał się wyjątkowo spójny, z odpowiednią dynamiką i dramaturgią. Nowe utwory przeplatane kilkoma starszymi sprawdzają się na żywo świetnie, w szczególności "I Lose Hope", "Observe The Train" czy "Distant Bells". Najlepiej jednak moim zdaniem wypadł "The Sky Is Red" ze znakomitym, elektroniczno-industrialnym finałem. Utwór ten tak jako kończy płytę, tak zagrany został na finał koncertu i myślę, że pozostawił w widzach spory, ale ten zdrowy niedosyt. Leprous jest koncertowym zjawiskiem, jakich mało we współczesnej muzyce. Każdy z muzyków, również obecny w grupie od niedawna wiolonczelista, ma swoje, ważne miejsce i w czasie występów na żywo każdy stanowi ważny element układanki. Grupę ogląda się z przyjemnością, brzmią rewelacyjnie i aż kipią pozytywną energią. Ale największą ewolucję zauważam w Einarze, który stał się już rasowym frontmanem, który potrafi z publicznością pogadać, zażartować, nawiązać do danej sytuacji i kontrolować cały występ. Widziałem Leprous już kilka razy i ta zmiana jest dla mnie mocno zauważalna.

I niestety to by było na tyle. Wspomniałem o zdrowym niedosycie, który pojawił się u mnie na koniec tego koncertu i myślę, że spora część publiczności takie odczucie ze mną podziela. Każdy z trzech koncertów był ciekawym, wartościowym i udanym występem, a co najciekawsze - zupełnie odmiennym gatunkowo. Cieszy tym bardziej otwartość publiki, która wszystkie zespoły przyjęła gorąco mimo, że pewnie każdy przyszedł na koncert z nieco innymi priorytetami. The Ocean i Leprous to równorzędne zespoły, które jednak przyciągają nieco inną publiczność. Jak się okazuje - niekoniecznie. A potwierdza to tylko fakt, że kilka z koncertów tej europejskiej trasy zostało wyprzedanych. Jeśli natomiast na pozostałych frekwencja była równie dopisująca, jak we Wrocławiu, to znaczy, że trasa okazała się sporym sukcesem. Brawo Leprous, brawo The Ocean, brawa również dla Port Noir. Oby więcej takich koncertów!

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.