Poniżej przedstawiam kolejny odcinek z cyklu „tam mnie jeszcze nie było”. Tym razem pierwszy raz pojawiłem się w Ośrodku Kultury „Andaluzja” w Piekarach Śląskich. Sala, w której odbywają się koncerty, raczej została przystosowana niż stworzona na potrzeby imprez muzycznych. Jednak dla chcącego nic trudnego, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z takimi pasjonatami jak dyrektor Andaluzji, Pan Piotr Zalewski. Warunki akustyczne sali nie są może idealne, ale wystarczająco przyzwoite, by spokojnie słuchać muzyki. Czasem było trochę za głośno, ale to już kwestia dźwiękowca kręcącego gałkami, a nie miejsca.
Progresywny wieczór w Piekarach Śląskich rozpoczął RIKARD SJOBLOM, znany przede wszystkim z nieodżałowanego Beardfish, ale i solowego projektu Rikard Sjöblom’s Gungfly. W Andaluzji muzyk wystąpił solowo, bez zespołu, grając głównie akustyczne wersje utworów drugiej z wymienionych przed chwilą grup. Usłyszeliśmy między innymi „Ghost of Vanity”, „Keith (The Son of Sun)” czy „They Fade”, ale też instrumentalne kompozycje tylko na gitarę lub pianino. Rikard zabawnie wyglądał z małą gitarą, którą pożyczył od Marjany Semkiny z Iamthemorning, ale instrument brzmiał ciekawie, więc ogólny efekt był jak najbardziej pozytywny. Prosty pomysł okazał się skuteczny – występu Rikarda słuchało się bardzo przyjemnie. Szkoda, że ten trwał raptem pół godziny.
Po symbolicznej przerwie (jak słusznie zauważył Michał Majewski z MajMusic: „dużo do wynoszenia nie mieli”), na scenie zainstalowała się ekipa IAMTHEMORNING. Już sam zestaw instrumentów obsługiwanych przez muzyków rosyjskiego zespołu mógł intrygować – pianino, wiolonczela, skromny zestaw instrumentów perkusyjnych i wspomniana już mała gitara, na której okazjonalnie grała Marjana. Iamthemorning to tak naprawdę duet ciekawych i bardzo utalentowanych muzyków. Wokal Marjany Semkiny nie każdemu musi pasować, ale nie można odmówić jej emocjonalności, charyzmy oraz poczucia humoru. „Gramy głównie piosenki o śmierci, umieraniu i martwych ludziach” zapowiedziała wesoło wokalistka. Do tego sprawdzała czy znamy angielski oraz uczyła nas klaskać. W obu przypadkach zdaliśmy test na piątkę. Drugą połowę duetu stanowi (co słychać) klasycznie szkolony pianista Gleb Kolyadin, który swoimi umiejętnościami czasem kradnie show Marjanie. Mimo, że nie jestem szczególnym miłośnikiem Iamthemorning, nawet ja dobrze bawiłem się słuchając tego specyficznego „danse macabre”.
Po tym razem standardowo trwającej, choć wciąż krótkiej przerwie, na scenie Andaluzji pojawiła się główna gwiazda wieczoru czyli THE FLOWER KINGS. Zespół z wyłącznie szwedzkiego stał się obecnie międzynarodowy, ponieważ w składzie pojawili się nowi muzycy – pochodzący z Włoch perkusista Mirkko De Maio oraz kalifornijski klawiszowiec Zach Kamins. Choć nie miałem absolutnie żadnych zastrzeżeń do brzmienia perkusji, moją szczególną uwagę zwrócił następca wybitnego zresztą Tomasa Bodina. Kamins, mimo młodego wieku i widocznej jeszcze tremy, bardzo dobrze sobie radzi, nawet w starszych utworach, w których słychać mnóstwo przeróżnych brzmień klawiszowych. Choć zespół promuje obecnie najnowszą płytę, „Waiting For Miracles”, panowie zagrali tylko trzy kompozycje z nowego krążka – „Black Flag”, „House of Cards” i „Miracles for America”. Reszta utworów pochodziła z wcześniejszych płyt grupy – „There Is More to This World” z „Retropolis”, „The Truth Will Set You Free” z „Unfold the Future” oraz tytułowe „Stardust We Are”, którego wspaniałe wykonanie jest nieodzownym elementem występów The Flower Kings, zwłaszcza refren doskonale zaśpiewany przez Hasse Fröberga. Miłym zaskoczeniem było włączenie do repertuaru tytułowego utworu z solowego albumu Roine Stolta, „The Flower King” z 1994 roku. Ale absolutną niespodzianką było, gdy na sam koniec na scenie pojawił się ponownie Rikard Sjöblom z pianinem, by wykonać wspólnie z zespołem „The Long and Winding Road” z repertuaru The Beatles.
Trwający półtorej godziny z małym okładem koncert szybko zleciał, ale był bardzo intensywny i emocjonujący. Trzon The Flower Kings (oprócz Stolta i Fröberga, również doskonały basista Jonas Reingold) to muzycy z dużym doświadczeniem, a co za tym idzie, w stosownym już do tego wieku. Szczególnie widać było to po liderze, Roine Stolcie, który cały koncert przesiedział na stołku, czego nie musiał robić choćby siedem lat temu, gdy zespół występował w Warszawie i Krakowie. Na szczęście, muzycznie nic się nie zmieniło. The Flower Kings to w dalszym ciągu wspaniały przykład klasycznego, rozbudowanego i wielobarwnego rocka progresywnego, również na żywo. Mimo dużego skomplikowania formalnego, muzycy potrafią bawić się tym co robią, co było widać choćby w pojedynkach na solówki między Stoltem i Reingoldem. Szkoda, że tym razem pominięto Warszawę podczas trasy koncertowej, ale zdecydowanie warto było zawitać do Piekar Śląskich. Biorąc pod uwagę już ogłoszoną ofertę Andaluzji, coś czuję, że w przyszłym roku wrócę na Śląsk na kolejny wspaniały koncert, być może nie jeden.
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia wykonano na koncercie w klubie "U Bazyla" w Poznaniu 04.12.2019
Jan"Yano"Włodarski
Dziękujemy AGENCJA HANDLOWO-ARTYSTYCZNA "OSKAR" S.C.za akredytację press i foto.