Każda trasa i każdy koncert Riverside to wydarzenie, przynajmniej w naszym kraju. Zawsze jest radość, nawoływanie, logistyka, kto gdzie jedzie i u kogo śpi. Takie małe święto. Można tego nie rozumieć lub nie lubić, ale tak już jest w świecie polskiego prog rocka. Cała trasa jubileuszowa (piszę te słowa już po jej zakończeniu) cieszyła się dużym zainteresowaniem i wzbudzała spore emocje. osobiście miałem przyjemność widzieć Riverside dwa razy. Poniższa relacja dotyczy koncertu warszawskiego.
Początkowo, Letnia Scena Progresji brzmiała nieco niepokojąco. Wyobrażałem sobie powrót na niesławny parking, który jest nie tylko trudny do nagłośnienia, ale też mało wygodny. Na szczęście, letnia scena została zbudowana nieco dalej, w szczerym polu, na ziemi, z wieloma ławeczkami i regularnym barem, a nawet dwoma, bo koncert Riverside miał status imprezy masowej, więc piwo o standardowej mocy było dostępne tylko w wydzielonym miejscu na uboczu. Pogoda nawet nieźle dopisała, zatem warunki były w zasadzie idealne.
Pierwszym występem tego wieczoru był solowy koncert Micka Mossa. Miał on wszystkie zalety i wady występów akustycznych. Z jednej strony, było intymnie i bardzo nastrojowo. Z drugiej, jednostajność brzmienia mogła być na dłuższą metę nużąca. Lider Antimatter ma znakomity, głęboki głos i przykuwa uwagę swoją interpretacją, ale jednak najlepiej wypada razem z kolegami z zespołu, którego kilka utworów Moss zaśpiewał. Bardziej zaskakujące były covery – „Big In Japan” Alphaville, „Whole Lotta Love” Led Zeppelin, a już najbardziej „Freedom” Richiego Havensa.
Zespół Collage istnieje znacznie dłużej niż Riverside, ale z pokorą i godnością pełnił funkcję supportu. Panowie zdecydowanie mają klasę i dali z siebie wszystko. Jeśli ktoś widział zespół wcześniej, zwłaszcza w obecnym składzie, to wiedział czego się spodziewać i nie był zaskoczony. Występy Collage nie wywołują już może takich emocji jak kilka, a co dopiero kilkanaście lat temu, ale zespół wciąż utrzymuje stały, wysoki poziom. Poza sztandarowymi kawałkami, typu „Heroes Cry”, „Kołysanka” czy „Baśnie”, muzycy zaprezentowali też dwa nowe utwory. To kiedy premiera tej płyty?
Jakie były występy jubileuszowe Riverside, właściwie każdy już wie, z własnego doświadczenia lub licznych relacji, które zalały Facebooka. Do tej pory trudno jest włączyć niebieski portal i nie natknąć się na zdjęcia i wspomnienia. I wiecie co? Bardzo mi tego brakowało! Co do samego występu, wiadomo, że nie obyło się bez pewnych zaskoczeń w kwestii listy zagranych utworów. Osobiście, odbieram obecność „Rainbow Box” bardzo na plus, bo to jeden z moich ulubionych kawałków Riverside. Za to brak „Conceiving You” to jednak spore rozczarowanie. Zdziwiła mnie słaba reprezentacja „Wasteland” w postaci tylko jednego kawałka, ale z drugiej strony ten album został maksymalnie ograny podczas poprzedniej trasy. Szkoda, że „Memories In My Head” zostało całkowicie pominięte. Reszta była raczej do przewidzenia. Riverside jest już od dawna w naszym kraju sprawdzoną marką. Ta kapela nie schodzi poniżej pewnego poziomu, bo im zwyczajnie nie wypada. Ze sceny bije profesjonalizmem w każdym calu. Grać w taki sposób przez 2,5 godziny to duża sztuka, ale panowie pokazali, że jeszcze wiele mogą. Cieszyło mnie również, że tym razem Mariusz Duda powstrzymywał się od co bardziej zgryźliwych komentarzy, z których niestety coraz bardziej słynie.
Na zakończenie, pozostaje chyba jedynie życzyć zespołowi jak najwięcej wytrwałości, zwłaszcza w tych trudnych czasach. Mariusz podkreślał, że Riverside ma niesamowitą publiczność i myślę, że mówił to szczerze. Na koncerty tej grupy zawsze przyjdą fani, byli 10 lat temu, są teraz i będą za kolejne 20 lat.
Gabriel Koleński
Więcej zdjęć zespołu Collage TU