A+ A A-

Cult Of Luna | Russian Circles | Svalbard | Warszawa | Progresja | 31.03.2023

Koncerty odbywające się w piątki lubię chyba najbardziej, choć mimo niewielkiej odległości, dotarcie do Progresji na 19:15 nawet dla mnie jest pewnym wyzwaniem. Trochę się spóźniłem na występ Svalbard, czego bardzo żałuję, bo wolałbym ich zobaczyć od początku. Brytyjczycy urzekli mnie swoim niezwykle emocjonalnym połączeniem post hardcore'u i post rocka z bardziej ekstremalnym metalem, zwłaszcza na swojej ostatniej płycie, "When I Die, Will I Get Better?", z której nie zabrakło między innymi "Open Wound" czy "The Currency of Beauty". Ogromna energia i zaangażowanie biły ze sceny najjaśniejszym blaskiem, choć przyznaję, że na początku musiałem się wycofać, spreparować na szybko zatyczki do uszu z chusteczki do nosa (oglądany w dzieciństwie serial "MacGyver" nie poszedł na marne) i dopiero mogłem wrócić bliżej sceny. Przez cały wieczór, praktycznie do końca koncertu, było okrutnie głośno, co może nie powinno dziwić, ale na dłuższą metę mogło trochę męczyć. Pierwszy występ zakończył się wykonaniem najnowszego kawałka Svalbard, poświęconego zmarłym niedawno muzykom, "Eternal Spirits".
Drugi występ przyciągnął pod scenę chyba największą tego wieczoru liczbę fanów. Pamiętam koncert Russian Circles sprzed ponad 10 lat w Hydrozagadce, gdzie supportowali ich koledzy z nie mniej znanego obecnie Deafheaven. Nie ukrywam, że obserwuję z pewną satysfakcją rozwój obu tych kapel. Obecnie Russian Circles to spora gwiazda, oczywiście w kręgach post rockowych. Występ w Progresji był nieco statyczny, pełen skupienia, ale muzyka obroniła się sama. Utwory z zeszłorocznego "Gnosis" zabrzmiały na żywo jeszcze potężniej niż z płyty, mocarne riffy niemal dosłownie wgniatały w parkiet klubu. Poza promocją ostatniego albumu, który wypełnił prawie połowę koncertu, zespół zaprezentował dość przekrojowy repertuar ("Afrika", "Quartered", "Deficit", "Mlàdek"), choć szkoda, że zabrakło czegokolwiek z "Genevy" lub "Station".
Wieczór zakończył występ drugiej głównej gwiazdy tego wieczoru. Trochę podśmiewuję się z modnych w dzisiejszych czasach tras co-headlinerskich, ale z drugiej strony może i jest to bardziej uczciwe podejście, choć najwięcej traci na tym pierwszy zespół. Tak zupełnie szczerze, to uważam, że akurat w tym przypadku czas trwania poszczególnych występów był idealny. Godzina z okładem, zarówno w przypadku Russian Circles, jak i Cult Of Luna w zupełności wystarczyła, bo przy tym poziomie ciężaru, hałasu i intensywności więcej wcale nie musiałoby oznaczać lepiej, wręcz przeciwnie. Szwedzcy giganci post metalu zaczęli, jak można było łatwo przewidzieć, od otwierającego ich najnowszy album "The Long Road North" utworu "Cold Burn", który brzmi, jakby celowo został skrojony do rozpoczynania występów grupy. Poza nowym albumem, muzycy najczęściej wracali do "A Dawn to Fear" i "Vertikal", czyli setlista była raczej współczesna, choć pojawiły się i starsze akcenty - "Echoes" z "Salvation" i "Genesis" z " The Beyond". Cult Of Luna należy do zespołów, który nie bierze jeńców, gra z pasją i niemal fizycznie odczuwalną siłą, choć tak jak w przypadku Russian Circles, brakowało trochę większego kontaktu z publicznością, w czym najlepsi okazali się najmłodsi koledzy ze Svalbard.
Gabriel Koleński

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.