A+ A A-

Ostrów Rock Festival 2023

Ostrów Rock Festival to jeden z niewielu cyklicznych festiwali okołoprogresywnych w Polsce, w których do tej pory nie miałem przyjemności uczestniczyć. Zmieniło się to w tym roku, nareszcie.
Teren festiwalu położony jest w pięknym miejscu, w pobliżu zalewu Piaski-Szczygliczka, na obrzeżach Ostrowa Wielkopolskiego. Sąsiadem festiwalu jest w pełni wyposażone pole kampingowe, więc nie trzeba było się martwić chociażby o sanitariaty, które były wyjątkowo eleganckie, jak na tego typu imprezę. Niby mała rzecz, ale ważna.
Koncerty odbywały się pod namiotem, na który niektórzy narzekali (podwyższona temperatura + lekki wpływ na akustykę), ale akurat w ten weekend zdarzały się gwałtowne opady, w tym regularna burza z piorunami podczas koncertu zespołu Osada Vida. Nadal wam duszno czy jednak zadaszenie jest spoko? Do tego, na terenie festiwalu nie brakowało stanowisk z jedzeniem i piciem oraz oczywiście z płytami i gadżetami, ale można było kupić nawet ubrania, sprzedawane przez same projektantki.
Pierwszy dzień, więc przy okazji cały festiwal, otworzył występ bydgoskiej formacji Alhena. To zawsze jest trudne zadanie, by rozpocząć tego typu wydarzenie, bo nie wszyscy zdążą dojechać na czas, niektórzy jeszcze nie przywitali się ze wszystkimi, itd. Alhena jednak zgromadziła pod namiotem sporą ilość słuchaczy, mimo że są zdecydowanie mniej progresywni od pozostałych zespołów występujących w tym roku w Ostrowie. W tym momencie warto dodać, że usunięcie słowa prog z nazwy festiwalu było słusznym posunięciem, bo daje znacznie szersze pole do popisu, jeśli chodzi o repertuar całości, choć wiadomo jakie gatunki dominują w dalszych ciągu. Niemniej, bardziej gotycka niż progresywna Alhena dobrze poradziła sobie na ostrowskiej scenie.
Nie ukrywam, że kolejny zespół należał do tych, na które czekałem najbardziej. Rzadko mam okazję chodzić na koncerty zespołów pochodzących z Czech, a twórczość Face The Day naprawdę lubię. Zespół Martina Schustera zabrzmiał dość łagodnie. Panowie postawili zdecydowanie bardziej na klimat niż dynamiczne show, ale przynajmniej zaprezentowali się szczerze i bez jakichkolwiek pretensji. Momentami brakowało trochę mocniejszego kopnięcia, ale z drugiej strony to był na pewno najprzyjemniejszy występ festiwalu i jeden z najlepiej nagłośnionych. Z ciekawszych momentów warto wspomnieć efektowną wymianę solówek gitarowych w "With Faith On My Side".
Następna grupa to kolejny z moich faworytów. Niemiecki Disillusion wszedł na scenę i rozpoczął swój występ z takim impetem, że trzeba było trzymać kapelusze, by nie odfrunęły. Z tego co wiem, nie był to pierwszy koncert zespołu w naszym kraju, ale muzycy poruszali się z taką pewnością siebie i swobodą, jakby grali w Ostrowie co tydzień. Podejrzewam, że zaprocentowały tu profesjonalizm i doświadczenie, wszak Disillusion gra od prawie trzydziestu lat! Panowie wciąż promują wydany w zeszłym roku, bardzo udany zresztą, album "Ayam", który miał sporą reprezentację w setliście, choć cofnęli się nawet do debiutanckiego "Back to Times of Splendor". Disillusion był zdecydowanie najcięższym zespołem w tegorocznym repertuarze ostrowskiego festiwalu i faktycznie parł do przodu jak huragan! Jak na lidera przystało, największy kontakt z publicznością utrzymywał wokalista i gitarzysta Andy Schmidt, który żartował, że pierwszy raz założył szkła kontaktowe i wreszcie coś widzi. Najważniejsze, że my słyszeliśmy!
Właściwie każdy występ Millenium jest gratką, bo zespół nie koncertuje zbyt często, choć mam wrażenie, że to zaczyna się powoli zmieniać. Nie ukrywam, że to był mój pierwszy raz na żywo z głównym zespołem Ryszarda Kramarskiego, ale jest szansa, że w tym roku zobaczę grupę ponownie, i to znacznie bliżej mojego domu. Jak wiadomo, obecnym wokalistą Millenium jest Dawid Lewandowski, młody muzyk, prowadzący wcześniej swój zespół Fizbers. Grupa miała już kilka okazji koncertować w obecnym składzie, zatem panowie zdążyli się już zgrać, co było słychać również w Ostrowie. W tym miejscu, organizatorom festiwalu należy się kolejny plus za ułożenie kolejności występów. Ambitna, ale jednocześnie kojąca muzyka Millenium stanowiła bardzo potrzebny oddech pomiędzy występami Disillusion i Threshold. W setliście, poza utworami z jedynego albumu nagranego z Lewandowskim ("Tales From Imaginary Movies" z zeszłego roku), pojawiły się również kawałki z dwóch wcześniejszych płyt zespołu oraz takie, które były niewiele młodsze lub nawet starsze od wokalisty.
Pierwszy dzień festiwalu, w pełni zasłużenie zresztą, zakończył brytyjski gigant metalu progresywnego, czyli Threshold. Zespół zabrzmiał niezwykle ciężko i gęsto, na czym momentami trochę traciła selektywność dźwięku, ale podczas tego występu liczył się przede wszystkim koncertowy żar, którym spokojnie można byłoby ogrzać całe miasto, oczywiście gdyby nie to, że w lipcu niekoniecznie była taka potrzeba. Zespół promuje wydany w zeszłym roku, znakomity album "Dividing Lines", który stanowił trzon setlisty. Zaskoczyło mnie trochę, choć jak najbardziej pozytywnie, wykonanie "King Of Nothing", ale osobiście bardzo zabrakło mi "Hall Of Echoes". No cóż, nie można mieć wszystkiego. Oczywiście, nie zmienia to faktu, że zespół przygotował doskonałe, bardzo dynamiczne show, pełne emocji i efektownych wykonań poszczególnych utworów. Poza Glynnem Morganem, największe show robił Karl Groom, który szalał na scenie z gitarą i wdzięczył się do publiczności. Nie spodziewałem się, że ten człowiek ma w sobie tyle energii. Mieliśmy nadzieję na drugi bis, ale niestety tym razem nie udało się.
Drugi dzień z przytupem otworzył wybuchowy występ Atomic Love Reactor. Słuchając studyjnych nagrań nie spodziewałem się aż takiego ognia, ależ tam się działo na scenie! Zespół przyjechał do Polski z dodatkową wokalistką, wszyscy znakomicie przygotowani. Co ciekawe, był to pierwszy występ grupy poza rodzimą Szwecją. Atomic Love Reactor gra bardzo klasycznego hard rocka z dużą dawką bluesa, czyli brzmienie korzenne, ale nowoczesne i przede wszystkim bardzo dynamiczne na żywo. Było widać, że muzycy są pasjonatami i czerpią szczerą przyjemność z koncertu, co bezpośrednio przełożyło się na bardzo pozytywny odbiór przez publiczność. Jeszcze w trakcie występu pojawiły się osoby chwalące się świeżo zakupionymi winylami z ostatnim albumem, "Creation of a Masterpeace".
Kolejnym punktem programu festiwalu był występ Osada Vida. Można powiedzieć, że to zespół po wielu przejściach, zmianach stylistyki i składu, który co pewien czas odradza się niczym feniks z popiołów. Koncert Osady w Ostrowie był dobrą okazją, by przypomnieć o sobie nieco szerszej publiczności, tym bardziej, że jak wcześniej wspomniałem, pogoda zaprosiła do namiotu niemal wszystkich festiwalowiczów. Niemniej, uważam, że publiczność "przyszła dla burzy, a została dla Osady". Zespół zaprezentował się naprawdę rewelacyjnie. Marcel Lisiak, w momencie wydania "Variomatic", był raczej początkującym wokalistą, a obecnie wyrósł na prawdziwego lidera zespołu, choć żywiołowe reakcje publiczności chyba trochę go zaskoczyły. Myślę, że duża część słuchaczy czekała właśnie na taką Osadę, dynamiczną, swobodną i bezpośrednią. Wisienką na torcie było, jak zwykle, to co wyprawiał z gitarą Jan Mitoraj. Czekamy na nową płytę, choć jeszcze nie jest pewne, czy ukaże się w tym roku.
Zastępczym elementem repertuaru był występ francuskiej Altesii zamiast niemieckiej Philosophobii. Gratuluję organizatorom zachowania zimnej krwi i nieugiętej postawy w dopięciu line up'u za wszelką cenę, choć nie zazdroszczę towarzyszącego temu stresu. Altesia gra szeroko pojęty metal progresywny, czerpiąc pełnymi garściami ze współczesnych tuzów tego gatunku, zatem słychać w ich muzyce echa Opeth, Haken, Soen czy Leprous. Nic w tym złego, choć trochę brakowało większej oryginalności i chwytliwości, bo momentami koncert Francuzów był nieco monotonny. Mimo to, reakcje publiczności były bardzo pozytywne, a to w końcu jest najważniejsze.
Można powiedzieć, że na koniec wystąpiły dwie główne gwiazdy, świecące podobnym blaskiem. Zarówno Collage, jak i Riverside widziałem niedawno podczas Summer Fog Festivalu w katowickim Spodku, dlatego też ich występy nie były dla mnie już aż takim zaskoczeniem. Niemniej, emocje towarzyszące obu koncertom były zdecydowanie silniejsze dzięki mniejszej odległości dzielącej zespoły od publiczności. Collage zaprezentowało się w Ostrowie równie dobrze, co w Spodku, choć muzycy zdecydowanie wydłużyli swoją setlistę grając w całości tytułową suitę z nowego albumu "Over and Out", co było jednak trochę zaskakujące i godne podziwu. Poza tym, zespół pozostaje w dobrej formie, promując nowy album, ale jednocześnie nie zapominając o dawnych przebojach, tak ulubionych przez fanów. Oby ta passa grupy trwała jak najdłużej.
Tegoroczną edycję Ostrów Rock Festival zamykał zespół Riverside, kończąc jednocześnie długą i wyczerpującą trasę europejską, obejmującą w tym festiwale, nie tylko w Polsce. Pomimo tego, po muzykach nie było szczególnie widać zmęczenia. Myślę, że zespół jest już tak bardzo rozpędzony, że mało co jest ich w stanie teraz zatrzymać. Co więcej, w Ostrowie grupa zagrała o jeden utwór więcej niż chociażby na Summer Fogu, a był to "Post-Truth" z najnowszej płyty. Byłem ciekaw konferansjerki i kontaktu z publicznością. Tak jak się spodziewałem, zapowiedzi, komentarze i zagrywki Mariusza Dudy były niemal identyczne jak w Spodku. Zatem show w pełni profesjonalne, ale jednak wyreżyserowane. Przynajmniej, tym razem "krzyk szeptem" wypadł nieco lepiej, podejrzewam, że trochę pomogła tu akustyka namiotu. Niemniej, atmosfera koncertu była jak najbardziej żywiołowa i pozytywna, a fanów standardowo nie zabrakło, co było widać po koszulkach.
Nie mam porównania z poprzednimi edycjami festiwalu w Ostrowie, bo znam je jedynie z opowieści znajomych, ale uważam, że tegoroczna była w pełni udana, pod każdym względem. Organizatorom nie było łatwo, bo zmiana składu w ostatniej chwili to duży cios, z którego wyszli obronną ręką. Pogoda też nas nie rozpieszczała, co wymaga pewnej improwizacji i operatywności, ale i tu organizatorzy stanęli na wysokości zadania. W ostatni weekend lipca mieliśmy do czynienia z pięknym, emocjonalnym, rockowym, metalowym i progresywnym świętem. Bardzo podoba mi się profil festiwalu, niby konkretny, ale jednak otwarty na różne opcje i wszechstronny. W poniedziałek wyjeżdżałem z Ostrowa nieco zmęczony po dwudniowym maratonie koncertowym, szczęśliwy, że wziąłem w nim udział, ale i z żalem, że to już koniec. Jednego jestem pewien, wracam za rok!
Gabriel Koleński
Zdjęcia - Jan „Yano” Włodarski

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.