A+ A A-

Ino-Rock Festival 2023

Zastanawiam się, co można napisać o wydarzeniu, na którym było się już sześć razy, a raz nie było się wyłącznie z powodu pandemii. Że jest coroczne, cykliczne, obowiązkowe? Że jest stałym punktem na mapie koncertowej? Wszystko zgadza się, ale jest to już tak oczywiste, że chyba nie ma sensu o tym pisać kolejny raz, skoro od 2017 roku wiem, że ostatni weekend sierpnia spędzę w Inowrocławiu na festiwalu Ino Rock.
Jeśli chodzi o kwestie organizacyjnie, było podobnie jak co roku, z podobnymi problemami, niestety. Gastronomia na Ino Rocku zawsze jest zagadką i nie zawsze jest idealna. Tym razem, organizatorzy postawili na prostotę (jeden zwykły lager, bez kraftów, ale spory wybór napojów bezalkoholowych, kiełbasa z grilla i zapiekanka na ciepło), ale nie udało się uniknąć standardowo długich kolejek. Osobiście, nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale nie dało się nie słyszeć narzekań wśród publiczności festiwalu.
Przejdźmy do najważniejszej kwestii, czyli do muzyki. Nigdy nie jest tak, żeby każdy był zadowolony, ale uważam, że tegoroczny zestaw zespołów był naprawdę imponujący, a przede wszystkim bardzo zróżnicowany, co nie na każdym festiwalu się zdarza. Tym bardziej, że Ino Rock jest imprezą o charakterze typowo progresywnym, a i tak organizatorzy zadbali o potrzebne urozmaicenie.
Najtrudniejsze zadanie, czyli otwarcie całości w pełnym słońcu, otrzymał pochodzący ze Śląska zespół Here On Earth. Grupa ostatnio sporo koncertuje w różnych miejscach, co wyraźnie procentuje, ponieważ panowie doskonale odnaleźli się na deskach dużej sceny inowrocławskiego Teatru Letniego. Muzycy w dalszym ciągu promują swój ostatni album, "Nic Nam Się Nie Należy", z którego utwory stanowiły lwią część setlisty. Po zmianie składu i ograniczeniu się tylko do jednej gitary, Here On Earth nieco odchudzili swoje brzmienie na rzecz większej ilości elektroniki. Jednak, w Inowrocławiu nie było tego słychać, ponieważ zespół postawił na większy ciężar i moc, co było świetnym pomysłem i dobrze się sprawdziło. Wisienką na torcie było wykonanie "K.A.T.E." z refrenem odśpiewanym wspólnie z publicznością.
Na następny występ czekało sporo osób, ponieważ Long Distance Calling nieczęsto gra w Polsce. Ich pierwszy koncert w naszym kraju miał miejsce w 2010 roku w Warszawie, z Katatonią i Swallow The Sun, na którym miałem przyjemność być. Jeden z kolejnych miał odbyć się na Ino Rocku w 2020 roku, ale z oczywistych względów do niego nie doszło, a tegoroczny w Krakowie również został odwołany. Wreszcie, grupa dotarła do nas i to w najlepszych możliwych warunkach. Nawet światło dnia nie przeszkadzało szczególnie. Zespół wciąż promuje wydany w zeszłym roku, bardzo udany zresztą, album "Eraser", ale sięga też po wcześniejsze kompozycje, jak mój ukochany "Out There" z "Boundless". W przypadku muzyki instrumentalnej setlista nie ma aż tak dużego znaczenia. Najważniejsze są emocje, których liczba podczas występu Niemców była niepoliczalna! Niesamowite, ile energii jest w stanie wykrzesać z siebie standardowy, rockowy kwartet. Już dawno nie pamiętam, by początek Ino Rocka był tak mocny i porywający.
Kolejny zespół zagrał koncert zdecydowanie spokojniejszy, ale nie mniej emocjonalny. Collage ostatnio można spotkać na większości polskich festiwali okołoprogresywnych. Osobiście, widziałem ich już trzeci raz w ciągu niecałego półtora miesiąca, dlatego też dokładnie wiedziałem czego się spodziewać, ale nie dziwię się, że organizatorzy ściągnęli grupę również do Inowrocławia. Collage jest obecnie w dobrej formie, po udanej płycie "Over And Out", która w zeszłym roku ujrzała światło dzienne po wielu latach oczekiwania. Obserwując zespół w akcji, wciąż widać w nim ten głód wykonywania nowych kawałków, choć muzycy grają je na koncertach już od kilku lat. Trochę szkoda, że odbywa się to kosztem choćby takiego "Heroes Cry", ale z drugiej strony, czy ten utwór nie został już ograny do oporu? Występ na Ino Rocku mocno przypominał te w Katowicach i w Ostrowie, bardziej ten drugi z uwagi na wykonanie tytułowej suity "Over And Out". I podobnie jak dwa wspomniane, był równie udany.
W tym roku, podobnie jak w zeszłym, w Inowrocławiu pojawił się również akcent zupełnie klasyczny, czyli David Cross Band. I szczerze mówiąc, nie byłoby to aż tak duże wydarzenie, gdyby nie fakt, że zespół Crossa wykonywał w całości album King Crimson "Larks' Tongues in Aspic", który obchodził w tym roku pięćdziesiątą rocznicę ukazania się na rynku. Nie jest to może moja ulubiona płyta KC, ale przynajmniej David Cross faktycznie na niej grał, co dodało całości atmosferę autentyzmu, której brakuje niektórym reinkarnacjom różnych legendarnych kapel z lat 70-tych. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że nie jest aż tak ważne co zespół wykonuje, tylko w jaki sposób to robi. Występ David Cross Band był technicznie i brzmieniowo po prostu porażający. Można się było zasłuchać i zdecydowanie warto było, choć to muzyka wymagająca i niełatwa. Wykonania poszczególnych utworów były znakomite, a współczesne nagłośnienie tylko wzmocniło przekaz i emocje. Po zakończeniu setu "Larks' Tongues in Aspic" muzycy pozostali w karmazynowym klimacie, prezentując jeszcze "Starless" i "21st Century Schizoid Man".
Na zakończenie tegorocznego festiwalu Ino Rock, organizatorzy przygotowali dla nas występ absolutnie wyjątkowy, choć niepozbawiony pewnych kontrowersji. Informacja o głównej gwieździe została przetrzymana aż do połowy czerwca, choć teraz wiemy, że narzucił to management zespołu. Szczerze mówiąc, Soen ma w tej chwili taki status, że nawet tradycyjny koncert grupy byłby wydarzeniem, a co dopiero tzw. set "Atlantis", czyli odwzorowanie występu z 10 grudnia 2021 roku w Atlantis Grammofon Studio, z okazji dzisięciolecia istnienia grupy. Wówczas bez publiczności, a w tym roku było tylko kilka okazji, by wziąć udział w czymś, co może się już nie powtórzyć. Podobnie jak w Sztokholmie, w Inowrocławiu zespołowi towarzyszył kwartet smyczkowy oraz dodatkowa wokalistka. Brzmienie Soen nie zostało szczególnie zmodyfikowane, tylko wzbogacone, czyniąc je nieco mniej brutalnym, a zdecydowanie piękniejszym. Przechodzenie przez całą setlistę nie ma sensu, a jestem pewien, że każdy zapamiętał inny moment jako szczególny. Na mnie największe wrażenie zrobił chyba duet wokalny i interakcja Joela z Dianą w "River". Miłym akcentem było również wspomnienie występu na Ino Rocku z 2012 roku, który był pierwszym koncertem Soen w ogóle, a obecnie zespół powrócił już ze statusem gwiazdy. Historia zatoczyła koło.
Pisanie podsumowań festiwali jest zazwyczaj najtrudniejszym możliwym zadaniem. W przypadku Ino Rocka jest trochę tak, że bez względu na to kto wystąpi, stała i niemała część publiczności i tak przyjedzie. Decyduje o tym wyjątkowa atmosfera nie tylko samego wydarzenia, ale i klimat Teatru Letniego, który pod koniec sierpnia ma swój niepowtarzalny urok. Tegoroczną edycję festiwalu uważam za jak najbardziej udaną, przede wszystkim pod kątem muzycznym, co jest kluczowe. Łapaliśmy się ze znajomymi na tym, że czas płynie nam niesamowicie szybko, a to chyba najlepsza rekomendacja udanej imprezy. Pod koniec byłem już nieco zmęczony, ale i tak żałowałem, gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki koncertu Soen. To nic, bo wiem, że wrócę za rok, podobnie jak mnóstwo innych ludzi, a to jest przecież najważniejsze.
Gabriel Koleński
Zdjęcia Jan"Yano"Włodarski

Więcej zdjęć Here On Earth TU 
Więcej zdjęć Long Distance Calling TU

 

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.