A+ A A-

Ostrów Rock Festival 2024

Aż ciężko uwierzyć, że kolejna edycja Ostrów Rock Festival jest już za nami! Od zeszłego roku jest to dla mnie jedno z tych wydarzeń, na które czeka się kolejne dwanaście miesięcy. Szkoda, ale zwykle kiedy jest fajnie, czas leci szybko, dlatego najlepsze są wspomnienia, do których zawsze można wrócić. Piszę te słowa całkowicie na gorąco, następnego dnia po festiwalowym weekendzie, dlatego nie zabraknie świeżych jeszcze emocji, ale postaram się nikogo nie zanudzić.
Organizacyjnie, podobnie jak rok temu, panowała pełna profeska. Wprawdzie, drugiego dnia była lekka obsuwa na początku, która potem "pchnęła" kolejne koncerty, ale to i tak drobiazg przy takiej ilości kapel (przypominam, sześć dziennie!). Gastronomia bogata i zróżnicowana, przygotowana na każdą pogodę i potrzeby festiwalowiczów (drugiego, chłodniejszego dnia kawki i herbatki szły jedna za drugą!), a do tego bez długich kolejek i za niewygórowane ceny, co jest miłą odmianą w dzisiejszych czasach. Wisienką na torcie były cywilizowane sanitariaty pobliskiego kampingu zamiast obskurnych toi toiów.
Festiwal otworzył występ stołecznego DISPELLED REALITY. Panowie chyba trochę pomieszali w setliście, bo widziałem ich na żywo po raz trzeci i niektórych kawałków nie znałem. Mam nadzieję, że szykuje się premierowy pełny album, bo aż się o to prosi. Nie ukrywam, że dla mnie jak zwykle na pierwszy plan wyszły wokal Łukasza Jurkowskiego i saksofony Jakuba Kotowskiego. Niezłą perełką był odważny i dobrze wykonany cover "Cry Me A River" z repertuaru Justina Timberlake'a.
Wiem, że na pochodzący z Izraela OBSIDIAN TIDE czekało dużo osób, bo to dobry zespół, a i drobna egzotyka robi swoje. Muzyka z mocno słyszalnymi inspiracjami Opeth i Anekdoten dobrze sprawdza się z płyt, ale w Ostrowie całości brakowało trochę polotu. Niemniej, zespół porwał wielu słuchaczy na festiwalu, co było widać po reakcjach, a to jest w końcu najważniejsze.
ACUTE MIND widziałem już chyba trzeci raz i za każdym razem występy tej kapeli wbijały mnie w ziemię. Nie inaczej było w Ostrowie, gdzie zespół elegancko zaprezentował się na deskach festiwalu. Bardzo dobre, selektywne brzmienie, energia, poczucie humoru i charyzma Marka Majewskiego oraz nowy kawałek zrobiły swoje i zaczarowały ostrowską publiczność. Ten zespół ma w sobie po prostu urok, któremu trudno nie ulec. Na deser otrzymaliśmy ciekawy, choć dość wierny cover "The Sound Of Muzack" Porcupine Tree.
Kolejny występ był lekką próbą wiary oddanych fanów. Trzeba było niestety mieć trochę cierpliwości, żeby wystać cały występ ZERO HOUR. Amerykańska formacja, w niektórych kręgach mocno kultowa, przyleciała do nas na ekskluzywny koncert na festiwalu. Jest to godne szacunku, ale raczej nie było to wydarzenie dla wszystkich. Laików mogły trochę odstraszać mocno dudniące brzmienie i bardzo siłowy śpiew wokalisty. Mimo to, znam ludzi, którzy bardzo się ucieszyli, że w ogóle mieli okazję zobaczyć Amerykanów w akcji.
Następnie na scenie zainstalowali się Kanadyjczycy z KARCIUS. Kolejny potencjalny czarny koń festiwalu, który ten potencjał doskonale wykorzystał. Panowie przygotowali i zrealizowali znakomite, energetyczne show, pełne emocji i wspaniałej oprawy. To był pierwszy aż tak kolorowy występ tego dnia, dzięki czemu nie tylko przyjemnie się Kanadyjczyków słuchało, ale i bajecznie się ich oglądało (czerwone tło i takie też światła bodajże podczas "Goodbye" z "The Fold" robiły klimat).
Zwieńczeniem pierwszego dnia festiwalu był koncert prawdziwej gwiazdy światowego prog metalu - PAIN OF SALVATION. Szwedzi mają w Polsce wierne grono fanów, co było widać również w Ostrowie. Entuzjastyczne przyjęcie i reakcje publiczności mówiły same za siebie, a energia buzująca ze sceny zasiliłaby niejedną elektrownię (w sumie, to byłoby nawet ekologiczne). Trochę brakuje nowego materiału (jest nadzieja, że takowy właśnie powstaje), ale połączenie utworów z dwóch ostatnich płyt (w tym znakomite wykonania "Accelerator", "Wait", "Reasons" czy "Meaningless") ze sprawdzonymi klasykami (między innymi "Ashes" i "Beyond The Pale") jak zawsze dało doskonały efekt.
Drugi dzień festiwalu rozpoczął występ pochodzącego podobnie jak Dispelled Reality z Warszawy - PALE MANNEQUIN. Koncert opóźnił się o 20 minut, ale to nawet lepiej, bo frekwencja była większa. Zespół widziałem na scenie pierwszy raz i zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Mocno zróżnicowany stylistycznie repertuar na żywo sprawdza się jeszcze lepiej niż z płyt, zwłaszcza nowsze utwory. Muzykom towarzyszyła ciekawa oprawa - światła i charakterystyczne manekiny rozmieszczone na scenie. Dodatkowo, jeden z utworów został zaśpiewany wspólnie z gościnnie występującą wokalistką grupy Caladria.
Nie ukrywam, że ATAN był jednym z tych zespołów, na którego występ na ostrowskim festiwalu czekałem najbardziej. I co ciekawe, było dokładnie tak jak się spodziewałem, że będzie. Dźwiękowcowi grupy udało się wykręcić doskonałe, selektywne, przepotężne brzmienie. Jednak, wszystko to zdałoby się na nic gdyby nie ona - świetna wokalistka Claudia Moscoso, która jest bardzo charyzmatyczna, energiczna i zwyczajnie utalentowana. Muzycy wytworzyli specyficzny klimat również pasującymi, fluorescencyjnymi strojami, co tylko podbiło wrażenie dużego profesjonalizmu. Co ciekawe, w setliście nie zabrakło instrumentalnej suity - tytułowego utworu z ostatniej epki - "Abnormal Load".
Kolejny występ to ostatni z tegorocznych potencjalnych czarnych koni festiwalu, choć moim zdaniem, tego potencjału nie udało się w pełni wykorzystać. Pochodząca z Niemiec PHILOSOPHOBIA zagrała jak najbardziej sprawnie technicznie, ale podobnie jak w przypadku Zero Hour wokal trochę odstawał od reszty i całości chyba zabrakło większej ilości emocji. Fakt, że druga połowa występu była zdecydowanie lepsza, zespół rozkręcił się nieco oraz zaprezentował ciekawe wykonanie "Every Generation Got Its Own Disease" z repertuaru Fury in the Slaughterhouse.
Następnie na scenie zainstalowała się grupa, która trafiła do składu festiwalu w ostatniej chwili i mogła mocno zaskakiwać, ponieważ już dalej od rocka progresywnego i okolic się nie dało. Niemniej, BOKKA ma fanów wśród miłośników progresywnych dźwięków, a po ostatnim weekendzie pewnie tylko ich przybyło. Występ w Ostrowie nie został zagrany, tylko wyczarowany. Powalała już sama oprawa - ogromna ilość przeróżnych świateł i wizualizacje na ekranie za muzykami. Do tego doskonały dźwięk i tajemnicza aura zespołu i mamy koncert idealny, bo tak po prostu było.
Byłem ciekaw jak obecnie radzi sobie na scenie GALAHAD - ulubieniec polskiej publiczności, który u nas ma pewnie więcej fanów niż w rodzimej Anglii. Otóż okazało się, że zespół jest cały czas w dobrej formie, a jego występ nie różnił się mocno od tego, który widziałem kilka lat temu w Legionowie. Oczywiście, doszły nowe utwory z dwóch ostatnich płyt (m.in. oba tytułowe), ale poza tym również sztandarowe "Empires Never Last", "Guardian Angel" czy "Sleepers". Panowie mogli przyciągać uwagę strojami (zwłaszcza basista) czy flagą Polski, którą w pewnym momencie obwiązał się Stuart Nicholson. Ostatecznie, muzycy zrobili duże show.
W końcu, nadszedł czas na gwiazdę zamykającą drugi i ostatni dzień festiwalu. THE VINTAGE CARAVAN widzałem na żywo pierwszy raz nie tak dawno, w listopadzie zeszłego roku, zresztą dwa dni przed Rival Sons (ach, co to był za weekend). W Ostrowie panowie wyszli na scenę i zagrali tak, jakby to było co najmniej dla 10 000 osób. Nieprawdopodobna energia, wyczucie, klimat, znakomite zgranie i poczucie humoru muzyków. Podejrzewam, że tak mogły wygląd występy klasycznych kapel w latach 70-tych, bo tak można było się poczuć. Zespół poszedł na żywioł i dał z siebie absolutnie wszystko. Nie ma sensu rozpatrywanie setlisty, ale opierała się ona głównie na dwóch ostatnich płytach, nie zabrakło zarówno bluesowej atmosfery, jak i rockowego pazura. Występ godny głównej gwiazdy festiwalu.
I to by było na tyle. W poniedziałek aż żal było wyjeżdżać, ale trzeba było w końcu wrócić do rzeczywistości. Ostrowski festiwal naprawdę stał się już wydarzeniem towarzyskim, na które ludzie przyjeżdżają z całej Polski, ściągają znajomych i wracają rok później. Zresztą "Ostrów" (bo tak nazywa się go potocznie), to nie tylko muzyka, ale też promocja innych, niewystępujących w danym roku zespołów, wywiady, jam sessions, wystawy i konkursy. Festiwal wytworzył wokół siebie rodzinną atmosferę, na którą wpływa też bez wątpienia urokliwe miejsce - zalew Piaski-Szczygliczka, nad którym można nawet chwilę odpocząć pomiędzy koncertami. Tegoroczna edycja była jak najbardziej udana i z pewnością wrócę do Ostrowa za rok, zresztą, już mam zarezerwowany hotel.
Gabriel Koleński
Zdjęcia: Jan"Yano"Włodarski

 

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.