A+ A A-

Omega - muzyczna podróż w czasie

Z czego znana jest na całym świecie węgierska legenda rocka - formacja Omega? Odpowiedź jest prosta - przede wszystkim z pomnikowego utworu „Dziewczyna o perłowych włosach” (to oczywiście polskie tłumaczenie węgierskiego tytułu, który w oryginale brzmi: „Gyöngyhajú lány”). Warto wiedzieć, że ta chyba najbardziej znana na świecie rockowa grupa z dawnego bloku socjalistycznego nagrała kilka kapitalnych albumów oscylujących głównie wokół rocka progresywnego. Ciekawe też jest, że ogromna część najbardziej udanej dyskografii została nagrana w języku węgierskim. Niemniej jednak, gdy się dowiedziałem, że po 30 latach nieobecności w naszym kraju ta sama legendarna Omega zagości wreszcie u nas, nie mogłem przepuścić takiej okazji. Miejsce - Sala Kongresowa w Warszawie, czas - 14 marca... Reszta to niezapomniana muzyka... Ale za to jaka...
Koncert poprzedzony został występem Ady Kostkowskiej, która została dość chłodno przyjęta przez publiczność. I tutaj należy się parę słów krytyki w stronę organizatora koncertu – myślę, że nie byłem w tej opinii odosobniony, bo naprawdę nie widzę sensu w tym, żeby całkiem niezła wokalistka śpiewała przecież bardzo znane i lubiane piosenki Pani Agnieszki Osieckiej (że wymienię tylko takie tytuły jak: „Niech żyje bal”, „Małgośka” czy „Dwa serca”) przed koncertem dinozaurów rocka. Chyba niczym niezwykłym jest, że support wybierany jest pod główną gwiazdę wieczoru, jednak tutaj wybór okazał się zupełnie nietrafiony. Chyba nie odkryję w tym miejscu Ameryki, jeśli powiem, że największe owacje były wtedy, gdy Pani Ada zapowiedziała wykonanie ostatniej piosenki. Ale zostawmy ten niewielki zgrzyt...
Omega wyszła przy ogromnym aplauzie warszawskiej publiczności około godziny 20.30. Usłyszeliśmy sympatyczne „dziękuję” wypowiedziane z niemałym trudem przez jednego z muzyków, a także, co szczególnie ważne dla polskiej publiczności, że koncert grupa dedykuje koncert naszemu zmarłego przed paru laty Czesławowi Niemenowi. Podobno były spore szanse na wspólne nagrania... Ale przejdźmy do samego koncertu... Mogliśmy usłyszeć chyba najbardziej klasyczny repertuar formacji, na który złożyły się absolutne klasyki z przełomowej drugiej płyty „10 000 lépés” - „Gyöngyhajú lány”, „Petróleum lámpa” (te dwa zagrali na bis) czy „Tízezer lépés”. Oczywiście nie mogło też zabraknąć wielu rzeczy stworzonych później, które wpisywały się w nurt rocka progresywnego. Omega doskonale potrafiła (i nadal potrafi) połączyć elementy hard rocka, space rocka, podając to wszystko w cudownym artrockowym sosie, co było słychać podczas koncertu. Partie klawiszy wspaniale uzupełniały się z porywającymi gitarowymi riffami, a nad wszystkim górował jeszcze bardzo mocny i solidny głos wokalisty. Panowie sięgnęli po swoje artrockowe perełki, wśród których nie zabrakło takich numerów jak: „Csillagok útján”, „Gammapolis I”, „Addig élj”, „Ezüst eső”, „Léna”, „Napot hoztam”, „Ha én szél lehetnék”, „Nem tudom a neved”, „Naplemente”, „Őrültek órája”, „Ballada a fegyverkovács fiáról”, „Nyári éjek asszonya”. Ja osobiście czekałem na pewien obłędny utwór z anglojęzycznej płyty „Transcendent” pt. „Break the Chain” - dopiero niedawno go odkryłem i cały czas jestem nim zauroczony. Co prawda go nie usłyszałem, ale repertuar z pewnością nie mógł rozczarować. Na twarzach widzów malował się uśmiech zadowolenia, wszak Omega zawsze cieszyła się w Polsce sporą popularnością. Zaryzykuję stwierdzenie, że pewna cześć widowni mogła spokojnie uczestniczyć w koncercie formacji sprzed 30 lat, średnia wieku jak zwykle przy tego typu koncertach – 40-50 lat, ale cieszyła też obecność całkiem licznej rzeszy dwudziestoparolatków.
Obrazu całości dopełniły cudowne efekty wizualne, do których należały tego wieczoru lasery i tradycyjnie reflektory. Te pierwsze rzucały bardzo intensywne wiązki światła po całej Sali Kongresowej i tworzyły przeróżne wzory. Niekiedy powstawała bardzo efektowna mieszanka laserów z dymem, która przypominać mogła szczyty górskie. Nie muszę wspominać, że cała ta kolorystyka idealnie korespondowała z cudownymi dźwiękami, jakimi zespół nas raczył.
Kontakt z publicznością także zasługuje na parę słów uwagi. Najchętniej udzielającym się muzykiem był gitarzysta, który poza tym, że czarował pięknymi partiami gitary, to jeszcze czasem zdobył się na sceniczny dowcip (jak choćby moment, kiedy spadł mu z głowy kapelusz podczas dość intensywnych wygibasów). Po dwóch obowiązkowych bisach zespół zszedł ze sceny, tonąc w aplauzie zachwyconej publiczności. Zagrali dla nas w sumie 1 h 50 min i na pewno nie dadzą o sobie szybko zapomnieć. Na takie koncerty warto czekać, szczególnie, gdy wielu dinozaurów rocka już pomału zawiesza instrumenty na kołku. Na szczęście Omegi to nie dotyczy...

Tekst: Jakub Szwajkiewicz


 
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.