A+ A A-

Quidam - Konin - 18.04.2009

Policzyłem bilety z koncertów Quidam i wyszło mi, że ten w Koninie będzie moim szóstym spotkaniem z zespołem. Pierwsze z nich odbyło się jeszcze za czasów, gdy przed mikrofonem swoim anielskim głosem czarowała nas Emilia Derkowska. Pozostałe cztery to już występy Quidam w obecnym, męskim wydaniu. Widziałem występ Inowrocławian na Ino-Rock 2008, gdzie w pełnym słońcu zagrali dla kilkuset fanów. Uczestniczyłem też w koncercie w Łodzi, gdzie w ciemnej salce wraz z muzykami było góra 50 osób. Każdy wspominam miło. Niezależnie od liczby odbiorców, Quidam zawsze grał profesjonalne koncerty i na scenie dawał z siebie wszystko.
Ten w Koninie miał być jednak inny od tych, które widziałem do tej pory, bo jak to zapowiadano na plakatach, koncert miał być zarejestrowany i wydany na dvd. Awizowano też występy gości zaproszonych przez zespół. Dużo dobrego nasłuchałem się też o dużej sali w klubie Oskard, a wszyscy, którzy już tam byli zachwalali rewelacyjne światła. Wszystkie te fakty razem to był już poważny powód, by 18 kwietnia ruszyć znów w trasę Inowrocław - Konin.
Tym razem mały, srebrny samochodzik oprócz stałej koncertowej załogi, czyli redaktorów Tepplo i Yano i ich życiowych wybranek zabierał w drogę jeszcze 14-letnią gimnazjalistkę Asię, która miała zobaczyć , że istnieje jeszcze inny muzyczny świat poza tym, który pokazują na Vivie.
Na miejsce dotarliśmy blisko godzinę przed koncertem. Przed klubem spotkaliśmy członków Quidam w rozmowie z innymi osobami. Wszyscy uśmiechnięci i wyluzowani, a brylował wśród nich Mitlof z Riverside.
Od razu przypomniałem sobie, że blisko rok temu byłem na podobnej imprezie w Łodzi, gdzie dvd nagrywali właśnie chłopaki z Riverside i, jak na razie nic z tego nie wyszło. Oby tym razem efekt był pozytywny i płyta ujrzała światło dzienne. Wiem, że to relacja z koncertu ale muszę wspomnieć jeszcze o jednym spotkaniu. Nie mógł być na koncercie, ale poświęcił nam kilka chwil nasz Admin. Marcin pojawił się z synem przed Oskardem i ucięliśmy sobie ciekawą kilkuminutową rozmowę.
Po wejściu na salę czekała nas miła niespodzianka. W trzecim rzędzie, na pięciu krzesłach centralnie na wprost sceny przyklejone karteczki “Rezerwacja - ProgRock”. Dziękujemy Ryszardzie!
Scena w konińskim Oskardzie robi naprawdę dobre wrażenie. Duża przestrzeń nie ogranicza muzyków, jest sporo miejsca. Dwa sporej wielkości ekrany na tylnej ścianie pozwalają urozmaicić oprawę wizualną koncertu. Akustyka sali jest bez zarzutu, dźwięk jest selektywny, wszystkie instrumenty i wokal są bardzo dobrze słyszalne. Opinie na temat bardzo dobrej oprawy świetlnej, pokrywają się z rzeczywistością.
Kilka minut po 19 światła przygasły i na scenie pojawili się muzycy Quidam.
Pierwsze zaskoczenie - kto gra na klawiszach? Czyżby na tak ważny koncert zastępstwo za klawiaturą? Nie, to jednak Zbyszek Florek. Modna fryzura i okulary, gustowna czarna koszula, wszystko to spowodowało, że początkowo wziąłem Zbyszka za jakiegoś młokosa. Drugie zaskoczenie to postać Jacka Zasady. Często na koncertach w małych klubowych salkach Jacek jest wciśnięty gdzieś w kącik, prawie niewidoczny. Tym razem było odwrotnie. On sam i całe jego bogate instrumentarium stało na podwyższeniu tuż obok perkusji Maćka Wróblewskiego. Jacek też z modną fryzurą, cały w czerni i w czarnych okularach. Często łapałem się na tym, że patrzyłem w jego stronę, by zobaczyć, co teraz porabia. To, że gra po mistrzowsku na flecie to wiedzą wszyscy, ale Jacek obsługuje jeszcze całą masę przeróżnych przeszkadzajek, keyboard, znakomicie zachęca publiczność do klaskania, a jak zajdzie taka potrzeba, to potrafi ubarwić występ kolegów układem choreograficznym. Publiczność często entuzjastycznie reagowała na jego zachowanie i bawiła się wyśmienicie wraz z nim. Brawo Jacek.
Z przodu sceny przy mikrofonie brylował Bartek Kosowicz. Wokalista Quidam coraz pewniej czuje się w roli frontmena. Prowadził dialog z widownią, zachęcał do wspólnego śpiewania, a w połowie koncertu zdołał w końcu namówić część publiczności do opuszczenia wygodnych krzeseł i przeniesienia się pod samą scenę. Śpiewał z dużą swobodą i zaangażowaniem, często mimiką twarzy podkreślając wyśpiewywane słowa. Duża scena pozwalała mu też na to, by się trochę po niej poruszać, co wykorzystywał skrupulatnie. Maciek Meller jak zwykle spokojny i skupiony na grze. Ale taki jest Maciek, czasem udzielał mu się jednak entuzjazm sali i wraz z basistą Mariuszem Ziółkowskim stawali twarzą w twarz i w typowo rockowych pozach “łoili” na gitarach jakby całe życie grali w heavy metalowym bandzie. Mariusz też potrafi skupić na sobie uwagę fanów. Widać, że granie sprawia mu sporą przyjemność. Z uśmiechem na twarzy często podśpiewuje sobie słowa piosenek, w niektórych momentach energia go wręcz roznosi, a jego ciało buja się na wszystkie strony. Z tyłu sceny, schowany za swój zestaw perkusyjny, prawie niewidoczny Maciej Wróblewski. Bycie niewidocznym nie przeszkadzało mu jednak, ponieważ był doskonale słyszalny. W jednym z utworów, wzorem starych mistrzów odegrał kilkuminutowe solo wzbudzając aplauz publiczności. W pewnej chwili zauważyłem, jak wykorzystując przerwę w graniu przykręcał kombinerkami jakieś śrubki w swoim instrumencie. Prawdziwego pałkera nic nie jest w stanie zaskoczyć. O Zbyszku już wspominałem, można tylko dodać, że podczas koncertu jest - podobnie jak Maciek - bardzo spokojny. Tylko raz udzieliły mu się emocję i poderwał się ze swojego krzesła, ale do takiej postawy klawiszowca wszyscy fani Quidam są przyzwyczajeni. Sam repertuar koncertu nie zaskoczył. Inowrocławianie odegrali całą drugą płytę i kilka numerów z pierwszej (mam oczywiście na myśli płyty nagrane z Bartkiem). Kto bywał na ich koncertach wie, że lubią do swoich kompozycji wplatać utwory innych wykonawców. Tak było i tym razem. Słyszeliśmy King Crimson, The Doors, Deep Purple. Jedyną nowością, przynajmniej dla mnie było “Around The Storming Bay” SBB, zagrane na zakończenie “We Lost”. W tym utworze, tak jak i na studyjnej płycie na saksofonie altowym zagrał Piotr Rogóż. Wspomniana końcówka “We Lost” w jego i Maćka wykonaniu zabrzmiała wręcz brawurowo. Piotr był jednym z gości Quidam i wspomógł on zespół tylko w jednym utworze. Drugi natomiast z zapowiadanych gości udzielał się znacznie intensywniej. Tym gościem była znana między innymi z grupy Cashmere, grająca na skrzypcach Matylda Ciołkosz. Jak poinformował Bartek zagrali razem trzy próby, ale to w zupełności wystarczyło popularnej Tyldzie do zagrania wraz z chłopakami w kilku utworach. Brzmienie skrzypiec na pewno wzbogaciło aranżacje utworów. Matylda samą swoją osoba wprowadziła na sceną spore ożywienie. Swoje partie grała widowiskowo i z pełnym entuzjazmem, jak choćby we wspomnianym już crimsonowskim “Red”. Była też mała nutka ekstrawagancji, ponieważ występowała na boso. Właściwie powinno się też wspomnieć o trzecim gościu. Był nim autor okładki ostatniej płyty grupy - Michał Florczak. Jego obecność była li tylko symboliczna. Na ekranach prezentowano jego prace, a na nich autoportrety autora.
Na zakończenie podstawowego setu zagrano “We Are Along Together”. Podczas kończącej ten utwór perkusyjnej cody, członkowie zespołu wraz z gośćmi powoli siadali po turecku na środku sceny. Kiedy już pojawili się tam wszyscy, odebrali od zadowolonej publiczności należną porcję braw. Sami podziękowali fanom tym samym. Wszyscy wiemy jednak, że koniec koncertu jest sprawą tylko umowną. Wywołani na scenę gromkimi okrzykami: “Quidam, Quidam“ pojawili się raz jeszcze, by zagrać na bis. Tym razem wykonali dawno nie słyszane “Sanktuarium” - zaśpiewane przez Bartka w pierwszej osobie. Trochę szkoda, że zespól przy okazji nagrywania DVD nie zdecydował się na wykonanie kilku starszych utworów nagranych jeszcze z Emilią Derkowską.
Jako drugi wykonali “But Strong Together”. To bardzo elektryzująca kompozycja, która wyrwała z krzeseł resztki siedzącej publiczności, wzbudzając ogólny entuzjazm. Ale to nie był jeszcze koniec koncertu. Fani nie odpuszczali i wyklaskali jeszcze drugi bis. Gdy Jacek chwycił za bas, a Mariusz z Maćkiem rozsiedli się na scenie z gitarami akustycznymi, to ja już wiedziałem, że za chwilę otoczy nas prawdziwa magia. I tak było. “Wish You Were Here” w quidamowej wersji, zaśpiewana z dużym udziałem publiczności była wspaniałym zakończeniem tego udanego koncertu. Po tym utworze nie wypadało już nic zagrać.
Po występie, w oskardowej kawiarni przy szklaneczce z pianką można było porozmawiać z wszystkimi muzykami i porobić sobie pamiątkowe zdjęcia. Ale to już taka tradycja progresywnych koncertów.
A nam pozostało tylko zapakować się w mały, srebrny samochodzik i ruszyć do domu. Następne spotkanie zaplanowaliśmy na czerwiec, ale to już inna historia.

Jan ”Yano" Włodarski
Zdjęcia - Michał Włodarski


 
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.