A+ A A-

Poetycki rock na Mazurach

Obecny rok pod względem obecności dinozaurów rocka na naszym krajowym podwórku na pewno może cieszyć. Szczególnie jeśli jakaś gwiazda zawita przy okazji do Olsztyna, który jest moim rodzinnym miastem. Do stolicy Warmii i Mazur zawitali już w tym roku Budgie, Nazareth, a teraz przyszła kolej na Wishbone Ash. Nie ukrywam, ze to właśnie na ostatnią z tych kapel czekałem z największym entuzjazmem. I wreszcie nadszedł upragniony czwartek 17 września, kiedy legenda brytyjskiego rocka miała potwierdzić swoja klasę. I bez dwóch zdań potwierdziła.

W kwestii wprowadzenia – równolegle działają 2 skłócone ze sobą grupy – Martin Turner’s Wishbone Ash, których miałem okazję podziwiać w tym roku przy okazji Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty oraz „właściwe” Wishbone Ash, których koncert właśnie zamierzam zrelacjonować. Miałem ogromną potrzebę usłyszenia tych dwóch ekip na żywo w celu porównania, która z nich radzi sobie lepiej. I tak jak Wishbone Ash Martina Turnera zagrało w moim przekonaniu co najwyżej dobrze, tak grupa dowodzona przez Andy’ego Powella nie pozostawiła złudzeń co tego, której z formacji należy się miano tego jedynego wspaniałego Wishbone Ash. Ale dość już tych wprowadzeń.

Występ rozpoczął się niemal punktualnie, dosłownie parę minut po 20:00 potężnym hardrockowym „The King Will Come” należącym do największych szlagierów zespołu, który zagrany został tak, że każda nuta wydawała się być na swoim miejscu. Oczywiście album „Argus” rządził tego dnia, ale nie na tyle, żeby zdominować zupełnie koncert jak to miało miejsce w przypadku koncertu Martin Turner’s Wishbone Ash. Z w/w płyty mogliśmy jeszcze usłyszeć „Sometime World”, „Jail Bait” oraz zagrany na pierwszy bis chyba jeden z najpopularniejszych wishbone’owych klasyków „Blowin’ Free”. Wszystko podane z ogromną pasją, wirtuozerią i wyczuciem. Nie zabrakło też wyśmienitych gitarowych dialogów Andy’ego Powella z Muddy’m Manninen’em. Po utworze „Vas Dis” swoje pięć minut na perkusji miał Joseph Crabtree – muzyk znany szerzej ze współpracy z neoprogresywną formacją Pendragon, który dał popis niesamowicie elektryzującej solówki nagrodzonej przez olsztyńską publiczność naprawdę gromkimi brawami. W utworze „The Way of the World” panowie pozwolili sobie na długą improwizację, która zdawała się nie mieć końca, ale ani przez chwilę takie granie w takim wykonaniu nie mogło nużyć. Czym jest Wishbone Ash bez „Persephone”? Pewnie tym samym, czym byłby Led Zeppelin bez „Schodów do nieba”, dlatego tej cudownej kompozycji nie mogło w żadnym razie zabraknąć. Zabrzmiała pięknie, majestatycznie, przez chwilę zrobiło się naprawdę gorąco w ten dość chłodny wieczór. Podobnie rzecz się miała z „Phoenix” – chyba trudno było wskazać osobę, dla której ten utwór pozostałby obojętny. Na pierwszy bis, jak już wspomniałem, zabrzmiał „Blowin’ Free”, natomiast na drugi „Ballad of the Beacon”, chyba jeden z bardziej uroczych kawałków zespołu.

Z takich bardziej sympatycznych akcentów na pewno w pamięć zapadło odśpiewanie przez Olsztynian „Sto lat” dla muzyków z okazji 40-lecia działalności oraz zdanie wypowiedziane przez Powell’a, że „cudownie jest być w Polsce”. To najlepiej świadczy o tym, że nawet garstka publiczności może zdziałać cuda, bo faktycznie frekwencja w olsztyńskim amfiteatrze pozostawiała wiele do życzenia. Ale nie ważna ilość, lecz jakość. Koncert potrwał 1h 45min i skutecznie wskrzesił ducha starego rocka. Potwierdził też, że taka muzyka, niezależnie od miejsca i czasu, nigdy się nie zestarzeje.

Jakub Szwajkiewicz, Olsztyn

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.