26.11.2009 upłynął olsztyńskim fanom rocka pod znakiem Riverside. O 16ej zespół w pełnym składzie karnie zameldował się w lokalnym Empiku, żeby spotkać się z fanami. Kilka godzin później warszawiacy mieli zagrać koncert w ramach ADHD Tour. Niby nic niezwykłego, w każdym mieście na trasie harmonogram kapeli wygląda podobnie. Tyle, że promowana na koncertach płyta „Anno Domini High Definition” powstała w tutejszym Studio X pod okiem i uchem Szymona Czecha. Producent nie palił się, żeby wystąpić przed fanami zespołu. Owszem, pojawił się w Empiku, ale przycupnął kilka regałów dalej i kartkował polską fantastykę (głównie powieści Jacka Piekary, jak wiemy z dobrze poinformowanych źródeł). Samo spotkanie trwało około pół godziny, zespół odpowiedział na kilka pytań, podpisał mnóstwo płyt (proszę nie mówić, że Riverside to zespół niszowy - takie nie gromadzą tak licznej publiki na press tour) i oddalił się do Centrum Edukacji i Innowacji Kulturalnych, żeby zainstalować sprzęt.
Z racji tego, że budynek znajduje się na obrzeżach miasta, niektórzy fani przybyli spoza Olsztyna narzekali na problemy z dojazdem. Co bynajmniej nie znaczy, że frekwencja nie dopisała - stary, pamiętający zamierzchły PRL budynek CEiIK-u tego wieczora był okupowany przez fanów progresywnej muzyki. W okolicach dziewiętnastej, po krótkiej próbie dźwięku drzwi wejściowe zostały otwarte. Pozostało tylko zająć odpowiednie miejsce i czekać.
Imprezę rozpoczął punktualnie o 20-tej występ rzeszowskiego zespołu Disperse, kwartetu z wielkim potencjałem. Pomimo młodzieńczego jeszcze wieku, panowie zaprezentowali imponujący poziom gry, czerpiąc jednocześnie z tego wielką przyjemność. Przez godzinę grupa zaprezentowała sześć kompozycji z ich debiutanckiej płyty, która ukaże się w grudniu. Ich muzykę można określić jako progresywny metal, z dużym naciskiem na technikę, ale też dbałością o dobre, zapamiętywane melodie. Co mnie w nich urzekło? Na pewno współpraca instrumentalistów, wielkie wokalne możliwości obsługującego także klawisze Rafała Biernackiego (nie wspominając o widowiskowym wiciu się za keyboardem), podręcznikowo opanowane przez Jakuba Żyteckiego zagrywki gitary, czy perkusista Przemek Nycz buszujący precyzyjnie w polimetrycznej dżungli. Naprawdę było widać, że scena to ich żywioł. Disperse świetnie podołali presji związanej z otwieraniem koncertu Mistrzów.
Publiczność była nieźle rozochocona po występie rzeszowian. Podkreślę - po występie. Olsztyńskie CEiIK żadnego barku nie posiada i entuzjazm zgromadzonych mógł być wynikiem wyłącznie udanego setu młodej kapeli. Po przerwie wypełnionej dźwiękami z płyty „Catch Without Arms” dredg przyszedł czas na danie główne. Riverside rozpoczęli psychodelicznym wstępem, który płynnie przeszedł w „02 Panic Room”. Słychać było wyraźnie, że panowie swoje stare utwory grają nie po raz pierwszy. Wszystko brzmiało pewnie, bez fałszów, ale też odrobinę akademicko. Pewny repertuar, same riversidowe evergreeny. Usłyszeliśmy także m.in. „Schizophrenic Prayer” i suitę „The Same River”, znowu poprzedzoną nie słyszaną na płycie introdukcją. Byłem już na kilku koncertach Riverside i stwierdzam z przyjemnością, że Mariusz Duda z trasy na trasę rozwija się jako frontman. Za każdym razem więcej mówi, żartuje i coraz żywiej zachęca publiczność do interakcji. W pewnym momencie Mariusz zamiast basu wziął w ręce gitarę akustyczną i z uśmiechem zapowiedział, że podczas trasy ADHD zespół chce pograć dawno albo w ogóle wcześniej nie grane na żywo kompozycje, w związku z czym usłyszymy „satanistyczną balladę”. Marny ze mnie widać okultysta - tyle lat katuję płyty warszawiaków i do dziś nie doszukałem się zakazanych treści w „In Two Minds”. Zrobiło się sielankowo. Ale nie na długo! Uspokajająca, niebieska poświata reflektorów zmieniła się we wściekłą czerwień, Duda założył koszulkę tego samego koloru i popłynęły dźwięki „Anno Domini High Deffinition” Całego, od początku do końca. Zmiana oprawy była trafnym posunięciem, bo ostra, momentami wręcz wściekła muzyka z ostatniego dzieła Riverside to zupełnie inny klimat w porównaniu z poprzednimi płytami. Wyczuła to także publiczność, która wcześniej z wyrazem niczym nie zmąconej błogości na twarzach słuchała starszych utworów. W rytm kawałków z „ADHD” co bardziej krewcy melomani zaczęli podrygiwać i rytmicznie klaskać. A już myślałem, że nigdy nie użyję w stosunku do Riverside tego słowa - zespół porwał publiczność do ZABAWY. W dobrym tego słowa znaczeniu. Mariusz Duda musiał wziąć sobie do serca własne teksty, bo przez trzy kwadranse nowego materiału rzeczywiście był „Hyperactive”. Miotał się za trzech. Widowiskowo obsługiwał swoja baterię klawiatur Michał Łapaj. I tylko Piotr Grudziński, choć wycinał ostre riffy, pozostał statyczny. Można zmienić styl gry, ale nie temperament. Grudniowi zawsze bliżej będzie do scenicznych póz Danny’ego Cavangh niż szaleństw Blackmore’a. Taki po prostu jest. Co do samej muzyki - dopiero podczas prezentacji scenicznej w pełni zrozumiałem zamysł twórców. Wcześniej słuchałem „ADHD” wielokrotnie, ale nie do końca wiedziałem co artyści chcą mi przekazać. Teraz już wiem, choć może nie do końca potrafię to opisać. Z pozoru chaotyczna struktura „ADHD” podczas koncertu wreszcie nabrała dla mnie klarowności. Czyli to musi być dobra płyta - bo ostateczną weryfikację muzyki zawsze stanowią koncerty. Po ostatnich dźwiękach "Hybryd Times” muzycy opuścili scenę, ale nie na długo. Wywołani na bisy zagrali to, na co czekałem od bardzo dawna. Najpiękniejszy moim zdaniem utwór w ich repertuarze, „Stuck Between”, na tej trasie po raz pierwszy zabrzmiał na żywo. Potem jeszcze chwila instrumentalnego czarowania w drugiej i trzeciej odsłonie „Realisty Dream” i ponowne zejście ze sceny. Rozentuzjazmowana publiczność żądała jednak więcej. Riverside zastosowali więc sprytną zagrywkę - kilkunastominutowy instrumental „Rapie Eye Movement” ma w sobie wiele uroku, ale też znakomicie studzi gorące głowy. Świetny utwór na prawdziwe tym razem zakończenie koncertu. Koncertu, który mnie, niedowiarka, przekonał, że „nowe” Riverside też ma sens. Oczywiście po koncercie używanie mieli łowcy zdjęć i autografów - choć wyszli do nich tylko Duda i Mitloff. Bardzo udany wieczór. Klasycy udowodnili, że ich sukces nie jest dziełem przypadku, a młodzież zaprezentowała się z najlepszej strony, rozniecając nadzieje na płytowy debiut.
Relację przygotowali: Mikołaj Grażul i Paweł Tryba