ANNO DOMINI HIGH DEFINITION TOUR 2009
Dotarliśmy do Rotundy o 19.30. Nie było specjalnych problemów z wcześniejszym wejściem. Ludzie powoli zapełniali piętro klubu. Luźna atmosfera przypominała klimatyczne party. Piotr Grudziński i Piotr Kozieradzki z Riverside krążyli po piętrze zagadywani przez znajomych i nieznajomych. Wiszący w korytarzu gęsty dym z papierosów i zapach piwa, uzupełniały atmosferę o specyficzny klimat małego koncertu dla wyznawców progressive rocka. Po występie w maju 2006 roku w Lochness w Krakowie, spodziewałem się większej frekwencji. Wtedy dostaliśmy bilety dopiero na drugi termin koncertu. W Lochness dwukrotnie udało się zgromadzić pełny komplet słuchaczy. Tu było trochę luźniej, ale ponieważ sala większa to i wrażenie inne. Jednym słowem Rotunda nie pękała w szwach. I chociaż ludzie zapełnili podczas koncertu całe piętro, to nie było nadmiernego ścisku. W sumie to dobrze, bowiem sala ta nie należy do najlepiej klimatyzowanych pomieszczeń w Polsce. Gdyby przekroczono punkt masy krytycznej zapełniając cały obszar ludźmi, to zapewne byśmy tam umarli. I tak było niesamowicie ciepło.
Dotarliśmy do Rotundy o 19.30. Nie było specjalnych problemów z wcześniejszym wejściem. Ludzie powoli zapełniali piętro klubu. Luźna atmosfera przypominała klimatyczne party. Piotr Grudziński i Piotr Kozieradzki z Riverside krążyli po piętrze zagadywani przez znajomych i nieznajomych. Wiszący w korytarzu gęsty dym z papierosów i zapach piwa, uzupełniały atmosferę o specyficzny klimat małego koncertu dla wyznawców progressive rocka. Po występie w maju 2006 roku w Lochness w Krakowie, spodziewałem się większej frekwencji. Wtedy dostaliśmy bilety dopiero na drugi termin koncertu. W Lochness dwukrotnie udało się zgromadzić pełny komplet słuchaczy. Tu było trochę luźniej, ale ponieważ sala większa to i wrażenie inne. Jednym słowem Rotunda nie pękała w szwach. I chociaż ludzie zapełnili podczas koncertu całe piętro, to nie było nadmiernego ścisku. W sumie to dobrze, bowiem sala ta nie należy do najlepiej klimatyzowanych pomieszczeń w Polsce. Gdyby przekroczono punkt masy krytycznej zapełniając cały obszar ludźmi, to zapewne byśmy tam umarli. I tak było niesamowicie ciepło.
Równo o 20: 00 rozpoczął Disperse, zespół z Rzeszowa. Młodzi, ambitni i stylowi. Stylowi aż nadto i to zarówno w zakresie wyglądu jak i muzyki. Nagłośnienie panowie Rafał, Jakub, Marcin i Konrad mieli całkiem przyzwoite jak na suport. Po pierwszym utworze zostali przywitani przez krakowską publiczność głośnymi brawami. Wykonali 40 minutowy show. Pod koniec ostatniego utworu, po krótkim przedstawieniu członków składu, zagrali niezłą galopadę uhonorowaną bardzo ciepłym przyjęciem przez publiczność. Ludzie domagali się bisów, ale suport to suport. Nieźle się zapowiadają chłopaki. Poprawnie i rzetelnie zagrana muzyka progresywna. Niestety jak na mój gust wyglądało to i brzmiało jak „młodszy brat” albo „klon” zespołu Riverside. Trudno było mi znaleźć w tym zestawie choćby odrobinę „inności”, czy po prostu własnego oryginalnego stylu. Jeśli tylko nie utkną na naśladownictwie Mistrzów i nie zagubią się ostatecznie, to będziemy o nich jeszcze słyszeć. Wszak zdolną mamy młodzież.
20: 40 - chwila na zmianę instrumentów, scenerii. Przygotowania do wyjścia Gwiazdy wieczoru, a więc i chwila na małe piwko w oblężonym barze. Przy okazji nabyłem na stoisku zestaw CD+DVD Riverside, czyli „Anno Domini High Definition” w czystej nieskazitelnej postaci. Do zestawu dołączone było dodatkowe CD z utworami promocyjnymi Division By Zero i Disperse.
21:05 - przygasły światła, z głośników leniwie poleciał standard jazzowy. Ludzie poczuli, że czas zmierzać w kierunku sceny. Ascetyczna sceneria sali, ale nie ona była kluczowa. Najważniejszą rzeczą podczas tego koncertu był dźwięk.
21:08 - na scenę weszli Panowie z Riverside wśród burzy braw i potężnego aplauzu. Rozpoczęli krótką improwizacją przekształconą po chwili w „02 Panic Room”. A więc oprócz zestawu ADHD zagrają jeszcze coś więcej!
Następny kawałek to "Second Life Syndrome" po plecach zebranych tak jak i po moich musiał przelecieć dreszcz emocji. Kolejny utwór to "The Same River" - klasyka z pierwszej płyty "Out Of Myself". Po chwili Mariusz wszedł na scenę z gitarą akustyczną i usłyszeliśmy zapowiedź: „Zagramy teraz kawałek z naszego debiutanckiego albumu, pozdrawiamy 7 lub 8 osób, jakie są na tej sali i które słyszały go kilka lat temu po raz pierwszy”. Zagrali "In Two Minds". Mariusz Duda na chwilę znika po lewej stronie sceny. Ściąga czarną koszulę, by zachwalę wrócić w czerwonej z napisem CCCII, które z daleka ze względu na kolor i napis kojarzyć się mogło z CCCP (Kto jeszcze pamięta co to znaczyło? Polska wersja to ZSRR). „Nie wyobrażam sobie, żebym mógł zagrać tą płytę w innym kolorze niż czerwony” powiedział. Chwila oddechu i zespół przeszedł do prezentacji materiału z ostatniej płyty "Anno Domini High Definition" - i zagrali go w całości!!!
W zasadzie w pierwszej zapowiedzi zarzekł się, że nie będzie dużo mówił, bo najważniejsza podczas dzisiejszego wieczoru jest muzyka i tak rzeczywiście było. Kolejne przerywniki słowne, nie były (zgodnie z obietnicą) ani długie, ani krótkie, były w sam raz wpasowane w klimat tego wydarzenia. Do tej pory w głowie zostały mi słowa: „Dziś gramy 13 koncert na tej trasie. Czy są jacyś przesądni? Trzech! To będzie najlepszy koncert na tej trasie”
Delikatne intro i rozpoczyna się "Hyperactive". Nie będę się rozwodził na temat tego jak zagrali tą płytę na koncercie. Żadne słowo nie odda mocy muzyki, którą wykonali. Cały zestaw był genialny i nie podlega dyskusji, że wbija człowieka w ścianę.
Dla mnie osobiście, najznakomitszym elementem tego dzieła jest „Left Out”, czwarty kawałek z płyty. Zaczyna się powoli i delikatnie, cichy śpiew i gitara w tle. Po chwili gitara przenosi się na pierwszy plan i zaczyna opowiadać dziwną historię. Wchodzi perkusja wspomagana już teraz mocniej zagranym motywem gitarowym a całość (jeszcze) delikatnie uzupełniają klawisze. Dreszcze na całym ciele! Niesamowite jak muzyka potrafi oddziaływać na wyobraźnię. Krzyk i klawisze dominują przestrzeń. I znów ta niesamowita solówka krążąca gdzieś w przestrzeni. Chwila oddechu i zaczyna się dawkowanie energii, coraz głośniej słychać organy, rytm przyspiesza, gitara basowa zaczyna się rozpędzać, niemal galop. Przysiągłbym, że słychać Jona Lorda! Gitarowe solo przeplatane syntezatorowymi motywami. Koniec! Uff! Uniesienie najwyższej jakości. Muzyczny orgazm!
„Dziękujemy za cierpliwość, to były naprawdę długie kawałki, zagraliśmy jednak dla Was całą płytę”! Po zagraniu „Anno Domini High Definition” zeszli ze sceny. Wiedzieliśmy, że wrócą. Tylko, co zagrają na bis? W sumie nie pozwolili na siebie długo czekać. Wśród okrzyków Ri-Ver-Side, weszli ponownie. Utwór "Stuck Between" z EP "Voices In My Head", którego nie grali do tej pory na żywo! Automat perkusyjny rozpoczął wątek przypominający niemal standardy techno, by po chwili zostać w całości przejętym przez „żywą” perkusję i przejść świadomie w progressive rock.
Panowie znikają za kulisami po raz drugi, by po dłuższej chwili rozpocząć drugi bis, czyli: "Rapid Eye Movement". Genialne!
Pozwolę sobie w tym momencie przedstawić załogantów Riverside. O to oni:
Piotr Grudziński grając na gitarze wczuwał się w muzykę całym sobą. Zamknięte oczy, lekko kiwająca się głowa. Cała postać emanowała pietyzmem granych partii gitarowych. Podświetlany z lewej strony niebieskim światłem przypominał grecki posąg.
Piotr Kozieradzki (perkusja) niczym strażnik czy też potężny nadzorca wybijający rytm na średniowiecznej galerze. Strzegący wejścia do otchłani dźwięku. Zresztą łuk konstrukcji, na której umieszczone były światła przypominał mityczną bramę piekieł, na froncie, której siedział właśnie ów strażnik. Piotr pozostawał praktycznie cały czas w cieniu, w tle, ale dźwięk jego perkusji poruszał powietrze, więc wiedzieliśmy, że tam jest! Mariusz Duda (gitara basowa, śpiew) - spokojny, opanowany, przemawiający krótko, ale rzeczowo i ze specyficzną dla siebie dawką humoru. Głos przechodzący od szeptu, przez śpiew do gardłowego growlingu. Michał Łapaj (klawisze) - ostoja spokoju. Przypominający Jona Lorda za swoim zestawem syntezatorów. Chociaż powiem szczerze, że z tą fryzurą bardziej z wyglądu podobny jest do Iana Gillana z wczesnych lat Deep Purple. Promieniste refleksy świetlne przenikały jego tajemniczy zakątek. Delikatny triumfalny uśmiech na twarzy pokazywał się podczas każdego żywiołowo przyjmowanego przez publiczność elementu swojej gry.
W tym dniu przestrzeń została wypełniona dźwiękami po brzegi. A nawet poza brzegi Rotundy. Gdyby w muzyce istniał termin menisku wypukłego to po tym koncercie trzeba by zmienić terminologię, bowiem dźwięk, jaki pojawił się w Rotundzie stanowczo i zdecydowanie wykraczał poza taki „menisk”. Salą zatrzęsło w posadach głównie za sprawą fantastycznie nagłośnionej perkusji i mięsistego, wysuniętego na przód basu Mariusza Dudy. Selektywność dźwięku po prostu była niemal doskonała. Wprawdzie stojąc przez chwilę z tyłu można było słyszeć dudniące odbicia, ale centralny punkt przy barierkach dawał niesamowite wrażenia muzyczne, porównywalne niemal z ekstazą. Niebiesko zielono, czerwone światła potęgowały i wzmacniały muzyczne wrażenia przez cały koncert, wypuszczany dym wzmacniał efekty świetlne.
23:08 – równe dwie godziny grania, mamy za sobą, dwa wyjścia na bis, przestrzeń wypełniona dźwiękiem. Muzyczne spełnienie i rewelacyjne nagłośnienie. Ascetyczna oprawa wizualna, wspaniale pasująca klimatem do granej muzyki.
Nie było potrzeba nic więcej.
Jesteście niesamowici!
Setlistę pisałem z pamięci, więc przepraszam za ewentualne nieścisłości:
01. 02 Panic Room
02. Second Life Syndrome
03. The Same River
04. In Two Minds
05. Hyperactive
06. Driven to Destruction
07. Egoist Hedonist
08. Left Out
09. Hybrid Times
Bisy:
10. Stuck Between
11. Rapid Eye Movement
Ryszard Lis