Łodzią, na drugą stronę rzeki
Łódzka Manufaktura, miejsce kipiące „komercją”, setkami drogich i ekskluzywnych sklepów, dziesiątkami tysięcy trochę zdezorientowanych ludzi, przewijających się co dzień, knajpami, do których bez kilku stów nie masz po co wchodzić i generalnie raczej plastikową pop-kulturą. Od jakiegoś czasu częściej odwiedzają ją fani progrocka. Powodem tego nie jest bynajmniej fakt, że pośród sklepów otwarto dobrze zaopatrzony music-shop z zaspokajającymi wybredne gusta fanów gatunku, pułkami pełnymi płyt i rockowych gadgetów. EMPIK, owszem, dość bogatą ofertę ma, ale nie o to chodzi. Ma także przyzwoity zwyczaj zapraszania wykonawców, odwiedzających Ziemię Obiecaną.
Łódzka Manufaktura, miejsce kipiące „komercją”, setkami drogich i ekskluzywnych sklepów, dziesiątkami tysięcy trochę zdezorientowanych ludzi, przewijających się co dzień, knajpami, do których bez kilku stów nie masz po co wchodzić i generalnie raczej plastikową pop-kulturą. Od jakiegoś czasu częściej odwiedzają ją fani progrocka. Powodem tego nie jest bynajmniej fakt, że pośród sklepów otwarto dobrze zaopatrzony music-shop z zaspokajającymi wybredne gusta fanów gatunku, pułkami pełnymi płyt i rockowych gadgetów. EMPIK, owszem, dość bogatą ofertę ma, ale nie o to chodzi. Ma także przyzwoity zwyczaj zapraszania wykonawców, odwiedzających Ziemię Obiecaną.
Po Mirku Gilu i Karolu Wróblewskim z Believe, przyszedł czas na Riverside. Spotkanie, choć krótkie, było okazją do porozmawiania z muzykami zespołu, zdobycia autografów, uściśnięcia dłoni, zrobienia pamiątkowych zdjęć… Wszak Riverside, jak słusznie zauważył nasz redakcyjny spec od cięższych form muzycznych – Jan „Yano” Włodarski, może spokojnie czuć się ambasadorem polskiego rocka na świecie, będąc znanym w wielu, nawet bardzo odległych zakątkach kuli ziemskiej. Prowadzący spotkanie Maciek Kierzkowski z Radia Łódź, sprawnie wyciągnął trochę pytań od nieco chyba speszonych sławą muzyków, fanów warszawskiej grupy. Było kilka żartów, szczegółów dalszej części trasy koncertowej, ciepłych słów o tym ile dobrego przy Riverside dzieje się w rodzimym progresywnym światku.
Na sam koncert, trzeba było się przenieść w inne, charakterystyczne, łódzkie miejsce, tym razem owiane legendarną przeszłością. Klub „Wytwórnia” bowiem, mieści się w dawnych pomieszczeniach słynnej łódzkiej wytwórni filmowej. Tuż przy wejściu powitał nas Piotr Grudziński, gitarzysta gwiazdy wieczoru. Już za chwilę przyłączył się także Piotrek Kozieradzki i zrobiło się wesoło. Dowiedzieliśmy się, że z imprezy zrobił się wręcz mały festiwal, bo do koncertowego planu dołączyły dwie młode, tajemnicze grupy.
Jakże miło się nam zrobiło, gdy na scenie rozpoznaliśmy naszych dobrych znajomych – zespół Dianoya!
Jester: Warszawiacy mieli dość trudne zadanie. Chyba najtrudniejsze! Przyszło im zagrać jako pierwszym, przy dość pustej jeszcze sali. Na szczęście Ci, którzy za ścianą raczyli się w tym czasie piwem i frytkami, szybko docenili dźwięki dochodzące ze sceny i z minuty na minutę na sali robiło się coraz tłoczniej. Dianoya zagrała bardzo dobrze. Wokalista i klawiszowiec, Filip Zieliński szybko złapał kontakt z widownią, która sądząc po nadrukach t-shirtów była w swych gustach dość zróżnicowana. Byli wśród niej zarówno przedstawiciele szybkiego trash-metalu w koszulkach z logo Slayera, czy też Metallicy. Byli zwolennicy technicznego Dream Theater, Pain Of Salvation czy też mocnego Toola. Widziałem okładkę „Misplaced Childhood” i dumną koszulkę Pink Floyd. A także logosy Iron Maiden, Black Sabbath i oczywiście dziesiątki nadruków głównej gwiazdy wieczoru – Riverside. Pośród tak zacnego, koszulkowego towarzystwa z dumą paradowaliśmy w naszych redakcyjnych t-shirtach. Dianoya gra bardzo ambitnie. To nie jest muzyka prosta w odbiorze. Linie melodyczne są połamane, aranżacje klawiszowe niezwykle ciekawe. Na scenie są bardzo zgrani. Widać pracę, jaką włożyli w swój materiał na setkach prób. Bardzo podobało mi się pożegnalne zdanie Filipa, który podziękował publiczności i powiedział, że dziś przed nią jeszcze mnóstwo dobrej muzyki. Zespół wystąpił w czwórkę, choć na co dzień tworzą go: Filip Zieliński (wokal, instrumenty klawiszowe), Jan Niedzielski (gitary), Maciek Papalski (gitary), Łukasz Chmieliński (perkusja) oraz Adam Pierzchała (gitara basowa).
Tepplo: Na pierwszy ogień wysłana została Dianoya i trzeba powiedzieć, że sprostała temu wyzwaniu. Mimo, że zespół nie był w pełnym składzie nie dawało się tego odczuć. Zagrali bardzo pewnie i co najważniejsze odważnie, bo niełatwo w końcu na festiwalu wyjść jako pierwszy rodzynek w cieście publiczność i poruszyć publiczność, a im się właśnie to udało. Po swoim występie ci bardziej zdeklarowani fani progrocka mogli dostać po EP-ce zespołu, by zapoznać się z ich twórczością w zaciszu domowym.
W kuluarach tymczasem Piotrek Kozieradzki dwoił się i troił. Każdy mógł z nim pogadać, pożartować i zostać klepniętym w ramię (tego ostatniego jednak woleliśmy się z Jankiem i Michałem wystrzegać ;-)). Dowiedzieliśmy się jednak, że muzycy Riverside są już troszkę zmęczeni polską trasą, ale na szczęście teraz przed nimi kilka dni odpoczynku. Później czeka zespół dość intensywna trasa koncertowa po Europie. Dowiedzieliśmy się, że projekt z wytwórnią Mitloffa ma się dobrze i zmierza w dobrym kierunku. Perkusista też chwalił zespół Disperse, który miał zagrać tuż przed Riverside.
Spod sceny tymczasem zaczęły dobiegać do nas dźwięki, zapoczątkowujące występ kolejnego zespołu – Brain Connect.
Jester: Brain Connect zagrali bardzo spontanicznie, potwierdzając swe fascynacje klimatami eksperymentalnymi. Duch lat 70 unosił się nad zgromadzoną publicznością. Oprócz dość szybkich, progmetalowych zagrywek usłyszeliśmy choćby elementy bluesowe, jazzowe i hardrockowe. Całość brzmiała naprawdę intrygująco. Mnie troszkę chwilami przypominało to zespół BigElf. Wrażenie robił basista, Marcin Szlachta, który oprócz tego, że szarpał basowe struny to jeszcze… grał na instrumentach klawiszowych. Ogarnięcie tak odległych od siebie instrumentów od razu nasunęło mi postać Geddy Lee z Rush. Świetne, bardzo spontaniczne solówki gitarowe grał Michał Ziaja, a za perkusją szalał Przemysław Całus. Dla osób, które nie znają jeszcze Brain Connect, dodam, że młodzi muzycy pochodzą z Zawiercia, grają już prawie cztery lata pod tą nazwą. Myślę, że świetlana przyszłość przed nimi. Tak trzymać chłopaki!
Tepplo: Brain Connect to druga grupa po Dianoya, o której występie dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili. Jednak przykuwała ona uwagę widzów, szczególnie wyróżnił się Marcin Szlachta, który jak wspomina Jester, łączył grę na basie z grą na klawiszach i trzeba przyznać dobrze mu to wychodziło. Chłopaki z Zawiercia zagrali przyzwoicie, może dało się lekki stres grania przed taka dużą publicznością i nie wszystkie utwory zagrali tak równo i czysto jak ich na to stać. Nie mniej jednak pokazali, że nie znaleźli się tu przypadkiem, bo na pewno drzemie w nich duży potencjał.
Kolejna przerwa pozwoliła na wyskok do baru. Z Michałem z przyjemnością napiliśmy się dobrego, zimnego piwa. Jan musiał obejść się smakiem. Miał dyżur kierowcy, ale cola też ponoć była zimna :-). Ludzi przybywało z każdą chwilą. Paru kolesi miało już dość. Kilku innych już prawie dość. Jeśli przeczytają tę relację teraz, to mogą być pewni, że wiele stracili… Mitloff przemierzał kolejne kilometry między znajomymi i nieznajomymi, którzy Go zaczepiali. Tymczasem niespokojne dźwięki dobiegały ze sceny. Swój tajemniczy występ rozpoczynali Tides From Nebula.
Yano: Tides From Nebula zaczynali swoją część festiwalu. Zagrali nieco odmiennie, bardzo charakterystycznie poruszając się na scenie. Ich spontaniczne ruchy są zresztą wizytówką zespołu, który dzięki swemu scenicznemu wizerunkowi staje się rozpoznawalny. Zespół zagrał dość krótki, ale bardzo intensywny set, przepełniony elementami post-rockowymi, czyli naleciałościami z ogólnej, rockowej przeszłości. Muzyka zespołu charakteryzuje się ogromną dawką emocji, przez co jest bardzo refleksyjna. Charakterystyczne ruchy, bardzo przeżywających występy na scenie muzyków jeszcze tę refleksję potęgują. Sama dawka emocji tak bije od zespołu, że brak wokalisty zostaje zupełnie zatarty, wręcz niezauważalny. W przypadku Tides From Nebula, te emocje same śpiewają. Przeżyliśmy prawdziwy wystrzał w pełen zakręconych dźwięków, kosmos. Zespół pochodzący z Warszawy tworzą: Adam Waleszyński (gitary), Maciej Karbowski (gitary, syntezatory), Przemek Węgłowski (gitara basowa) i Tomasz Stołowski (perkusja).
Sala wypełniała się coraz bardziej. Fajna sprawa, że klub „Wytwórnia” łódzkiej telewizji TOYA, nieco przebudował swe wnętrze. Oprócz wielkiej sali koncertowej, na której stanęła nawet przenośna widownia z kilkoma setkami miejsc siedzących (wypełniona wczoraj po brzegi), jest teraz salka z barem, ławkami i stołami, dla spragnionych złocistego trunku oraz frytek, hamburgerów i innych frykasów, gości. W toaletach jest czysto. Obsługa szatni działa sprawnie. O tym trzeba koniecznie napisać w samych superlatywach. Wszak to także część każdego koncertu. Niech to zachęci Łodzian i nie tylko, do zaglądania Tu częściej. Sama sala ma oczywiście świetną akustykę. Ale nie może być inaczej, wszak pomieszczenia te kiedyś służyły słynnej, łódzkiej filmówce.
My tymczasem, głodni dalszych muzycznych uniesień, znów odmeldowaliśmy się na sali. Swój występ miał rozpocząć, bardzo zachwalany przez Piotrka „Mitloffa” zespół Disperse. Stali bywalcy naszego forum, grupę tę znają dobrze. Zespół pochodzący z Biłgoraja, to mam nadzieję, wschodząca gwiazda polskiego progmetalu.
Jester: Zagrali bardzo dobrze technicznie, wyraźnie wzorując się na Dream Theater i Opeth. Wzorce to jednak nie wszystko. Członkowie zespołu, to bardzo młodzi muzycy, którzy posiadają naprawdę nieprzeciętne umiejętności. Zespół tworzą: Rafał Biernacki (wokal i klawisze), Jakub Żytecki (gitary) Marcin Kicyk (gitara basowa) i Przemek Nycz (perkusja). Co mnie uderzyło podczas ich występu? Ano to, że wprawili publiczność w osłupienie. Ludzie stali jak zamurowani, niedowierzając, że tak młodzi, w sumie początkujący muzycy, mogą grać tak szybko, a przy tym są tak zgrani i pewni tego, co na scenie robią. Perkusista Riverside miał rację, mówiąc na spotkaniu w EMPIK-u, że, cytuję: „dziś zobaczycie prawdopodobną, wschodzącą gwiazdę polskiego prog –metalu”. W tych słowach nie ma krzty przesady. Jeśli będą się rozwijać w takim tempie, o przyszłość polskiej sceny nie musimy się martwić! Miło było też patrzeć, na ich uśmiechnięte twarze po występie! Serce rośnie!
Tepplo: Przyszła wreszcie pora na chłopców z Disperse. I przyznam się, że ich koncertu byłem równie ciekawy jak występu gwiazdy wieczoru Riverside. Zagrali tak jak się spodziewałem: bardzo technicznie i z duża precyzją. Ich styl bardzo przypomina Dream Theater, jednak wiek, w jakim są pozwala nam mieć nadzieję, że zajdą dalej niż ich zespół, na którym się wzorują. Tym bardziej, że grają naprawdę wyśmienicie. A dodatkowe emocje, którym się poddają na scenie sprawiają, że każdy widz na sali wie, że chłopaki z Dispers są w swoim żywiole.
Ostatnia przerwa różniła się nieco od pozostałych. Czym? Zniknął gdzieś Piotr Kozieradzki. Gdzie? Wiadomo! Sprawdzał swoich techników, czy nie schrzanili przypadkiem czegoś podczas podłączania jego instrumentu na scenie. Tymczasem wreszcie pojawiła się Jankowa Basia. Gdybym ogłosił konkurs, na temat:„czym Basia nas chciała częstować, ze swojej torebki?”, pewnie nagroda po jakimś czasie osiągnęłaby niezłą kumulację. Dodam, że nie było to nic w płynie :-) i niech pozostanie tajemnicą naszej ProgRockowej ekipy, która była na koncercie. Nadchodziła godzina „zero”. Rozpoczynał się występ zespołu Riverside!
Jester: Od początku perfekcja, polot i świetne brzmienie, potęgowane przez grę świateł i wizualizacji. Publiczność chłonęła każdy dźwięk i obraz. Riverside rozpoczęli występ kilkoma starszymi kompozycjami. Dopiero w środkowej części usłyszeliśmy utwory z najnowszego albumu „Anno Domini High Definition”. Występ, podobnie jak na poprzednich koncertach, rozpoczęła kompozycja „02 Panic Room”. Zresztą cała set lista chyba nie odbiegała od poprzednich występów. Tradycyjnie, dbałość o poszczególne elementy utworów, soczyste zagrywki gitarowe, klawiszowe, zmiany rytmu i niezmienny, mocny głos Mariusza. Można powiedzieć, że Riverside zagrał swój przeciętny koncert, ale nie dlatego, że występ był średni, a dlatego, że był bardzo dobry – co jest dla kwartetu z Warszawy regułą. Ciekawostką było zastosowane przez Michała Łapaja elektroniczne cacko („Theremin”), za pomocą którego Łapa modulował rękoma częstotliwości dźwięku, wydobywające się z syntezatora. Sam materiał z płyty „A.D.H.D.” był odegrany perfekcyjnie.
Tepplo: Nadszedł finał tego wieczoru. Na scenę weszli muzycy z Riverside. Ożyło dodatkowe oświetlenie, a dźwięk nabrał rozpoznawalnych tonów i zaczęło się - cała sala odpłynęła w dźwiękach muzyki Riverside. Chłopaki zaczęli od utworów z swojej wielkiej trylogii, przeplatanymi w późniejszej części koncertu kawałkami z najnowszej płyty „ADHD”. W całej tej kompilacji muzycznej dało się wyczuć pewne emocje, które zespół przekazywał w swojej muzyce. Zaczęło się od niemocy, depresji i rozpaczy, a skończyło na wściekłości. Trzeba przyznać, że Riverside jak zwykle zagrali perfekcyjnie.
Zespół bisował kilkakrotnie. Publiczność nie miała ochoty na zakończenie tej udanej imprezy. Niestety Festiwal trzeba było zakończyć. Już po występie Piotr i Mariusz chwalili w rozmowie z nami sprzęt nagłośnieniowy łódzkiego klubu, z którego skorzystali.
Podsumowanie:
Jester: Pochwał dla klubu łódzkiej TOYA TV nie mam zamiaru szczędzić. Łódź wreszcie ma klub muzyczny na poziomie. Niczego Tu nie brakuje. Sam poziom muzyczny był bardzo wysoki. Wspaniała sprawa, że wschodzący dopiero na scenach: Dianoya i Brain Connect, mogli zagrać dla dużej publiczności, i jednocześnie być przyrównanym i ocenionym na tle tych bardziej i… bardzo znanych. Zdecydowanie sprostali zadaniu, grając udane, ciekawe sety. Pozostali, nagłośnieni wcześniej: Tides From Nebula i Disperse, oraz oczywiście Riverside, dali czadu, tak jak to sobie zadowolona publiczność wymarzyła. Oby więcej takich imprez w Łodzi. Niemal tysiąc osób na widowni dało chyba do zrozumienia, że w Łodzi jest klimat dla progresywnego grania.
Tepplo: Koncert Riverside przerodził się niespodziewanie w festiwal muzyczny w Wytwórni Toya, która trzeba przyznać, posiada doskonałe zaplecze do tego typu imprez. W końcu: bufetu, szatni i łazienek nie było podczas poprzedniego koncertu Riverside w Toya, więc publiczność, która nie gościła częściej w tym klubie, była pozytywnie zaskoczona. Atmosfera była bardzo przyjazna, zespoły biorące udział w koncercie nie chowały się, nie przebywały w sali dla Vipów, ale obcowali ze swoimi fanami. Można było porozmawiać z nimi, podzielić się refleksjami. Muszę przyznać, że ten piątkowy wieczór można zaliczyć do bardzo udanych.
Relację przygotowali: Krzysztof „Jester” Baran i Michał „Tepplo” Włodarski