A+ A A-

TSA Akustycznie, Siemianowice Śląskie, 7.11.2009

„Willkommen, bienvenue, welcome
Im Cabaret, au Cabaret, to Cabaret!”

Ciekawe, kto wie skąd ten cytat? I dlaczego postanowiłem go skojarzyć właśnie z koncertem TSA? I co ma z tym wspólnego szansonista, zapowiadający w ten sposób Kabaret z Lizą Minnelli i Michaelem Yorkiem? Taki łysy, pamiętacie? Zapraszający wszystkich zgromadzonych do Kabaretu. No właśnie, do Kabaretu. Ci, którzy oglądali i słuchali TSA w ten mglisty, chłodny, mokry, listopadowy wieczór, odnieśli wrażenie, że był to niemal kabaret. Począwszy od popisów wokalnych trefnisia i komedianta - Marka Piekarczyka, przebieranek Stefana Machela, czy scenki z krzesłem Andrzeja Nowaka, na sypaniu kwiatami skończywszy.

Czy tak, więc powinien zaczynać się występ grupy TSA w Siemianowicach Śląskich? Może jednak nie? Może powinien zacząć się bardziej po polsku? A więc może tak:

„Odwiedź ten kabaret
Zostaw sprzątanie, lekturę i haft
Wakacje sobie zrób
Życie wszak kabaretem jest
Odwiedź ten kabaret
Skosztujesz win,
zagra nasz band”

Wszak według definicji: kabaret to forma sztuki widowiskowej, mająca charakter zazwyczaj satyryczny. Widowiska kabaretowe tworzone są przez kilkuosobowe grupy artystów. Zazwyczaj są to grupy stałe. Ekspresja sztuki w przypadku kabaretu polega na prezentowaniu krótkich form, skeczy. Czasami grupy kabaretowe łączą się lub wymieniają członkami, wprowadzając dzięki temu nowe środki wyrazu.

I wszystko się zgadza! Artystów było pięciu, grupa, jako taka jest stała, widowisko satyryczne było, krótkie skecze były, wymiany składu przez lata były, wprowadzanie nowych środków wyrazu (tu zmiana ciężkiego metalowego brzmienia na akustyczne granie) było! Czyli 100%-owy kabaret!
Tak, więc, „Kabaret TSA” zaprasza na przedstawienie pod tytułem: „TSA Akustycznie”.

Wystrój sceny był iście ascetyczny. Jedna konstrukcja ze światłami, czarne zasłony i czarne obicia ścian w głębi sceny. Światła zapalone na początku koncertu nie zmieniły swej barwy i nasycenia do samego końca. Tylko dodatkowe dwa halogeny skierowane były w publiczność. Wodzirej Marek Piekarczyk stwierdził w pewnym momencie: „Dobrze wyglądacie! Nawet siedząc!”. Baner z logo TSA nie został powieszony na scenie w głębi, tak jak by tego oczekiwała publiczność i zespół, tylko sprawnymi „ręcami” pomocy technicznej Centrum Kultury w Siemianowicach został wciągnięty na balkon (wejście na balkon po drabinie) i przybity do barierek. Co też było śmieszne w swym wyrazie, bowiem tylko zespół TSA widział, że tu dziś gra TSA. Nikt poza nimi nie patrzył w tamtą stronę. No cóż, co kraj to obyczaj.

Wywiad
Dotarłem do Siemianowickiego Centrum Kultury o 14.55. O 15.00 byłem umówiony na wywiad z Markiem Piekarczykiem. Tymczasem w środku prawie nikogo było. Tylko dwie szatniarki. I nikt nic nie wiedział. Wróciłem, więc do samochodu, a tu oczom mym ukazał się sam Marek Piekarczyk w całej swej okazałości. Przeszliśmy już razem do Centrum Kultury. Marek porozmawiał uprzejmie z panią (jak mniemam) organizator. Skomentował wiszące w holu zdjęcia gwiazd, które już wcześniej występowały w tym miejscu. Dostało się Kazikowi, Maciejowi Balcerowi z Dżemu. O Alicji Majewskiej, (która została zamieniona na Malicję Aajewską) słów kilka było i o Bannie Hanaszak, a także o kilku innych postaciach ze zdjęć. Trefniś ten Piekarczyk, mówię Wam. Ciekawe, co zrobi jak powieszą tam jego zdjęcie? Siedliśmy sobie w którymś ze środkowych rzędów i zaczęliśmy rozmawiać, o muzyce, TSA, solowej działalności, kościele i kilku innych mniej lub bardziej ważnych rzeczach.
O samym wywiadzie poczytacie jednak gdzie indziej.

Tymczasem zakończyło się pół godziny sam na sam (no powiedzmy, bo co chwilę ktoś przychodził, albo dzwonił telefon) z Markiem Piekarczykiem i zaczęła się krzątanina na scenie, czyli standardowe zamieszanie przy ustawianiu sprzętu, dźwięku, próby mikrofonu, instrumentów. Można by rzec - rutyna. Zdążyłem jeszcze poprosić, żeby na koniec przed ogólnym szałem pani organizator pstryknęła nam wspólne zdjęcie i po cichu siadłem sobie w pierwszym rzędzie, żeby przyglądnąć się przygotowaniom do koncertu.

Próba dźwięku
Marek Kapłon sprawnie przetestował wszystkie swoje gary i talerze. Stefan Machel i Janusz Niekrasz w miarę szybko ustawiali dźwięki gitar. Marek Piekarczyk coś tam kombinował z odsłuchami. Jak się okazało kilka urządzeń potrzebowało wymiany baterii. Podczas próby wokalu Markowi zaczęło się nieźle ziewać, co skwitował szybko: „O czwartej rano przewijałem Filipa”. Bowiem jak wiecie, albo nie, Marek został kilka miesięcy temu ponownie ojcem.

I wtedy na scenie pojawiła się postać ubrana w zielona wojskową kurtkę przybrana czarną czapką i przyodziana w czarne wojskowe buty. Nie, kto inny jak wirtuoz gitary - Andrzej Nowak. W całym tym militarnym ekwipunku zaczął stroić gitarę. Siedział trochę przodem, trochę tyłem, gdzieś tam zaklął szpetnie, bo gitara miała inny dźwięk niż potrzebował. Panowie generalnie uwinęli się szybko i sprawnie. Około 17.30 salę zaczęli zapełniać pierwsi widzowie.

Koncert
Rozpoczęło się od „Zwierzeń kontestatora”. Potem był „Maratończyk”. Prawie każdy z utworów był okraszony jakimś teatralnym albo kabaretowym występem wodzireja Piekarczyka. Przy „Maratończyku” przemierzał scenę biegając, podskakując i wymachując nogami we wszystkich kierunkach. W „Chodzą ludzie” chodził po scenie z rękami złożonymi do modlitwy, śpiewając „nie ma winnych wszyscy święci”, w „Manekinach” śpiewał na różne głosy imitując barytony i starając się wejść w jak najwyższe rejestry przeznaczone chyba tylko dla kastratów. W „Jestem głodny” zaśpiewał sepleniąc przywołując na myśl ważną osobę z kręgów politycznych. Zmieniony tekst tego kawałka odnosił się do „wyrobów” prezydenckich. Zresztą na koniec dolał oliwy do ognia stwierdzając, że w Polsce bardziej powinniśmy się obawiać nie świńskiej, ale „kaczej grypy”. Nie sposób w tak krótkiej relacji przytoczyć wszystkich gier słownych, żartów, dowcipów i wygłupów Marka Piekarczyka. Sam przyznał w pewnym momencie, że nie są one groźne, bo w większości nabijają się sami z siebie.

Może dane nam będzie zobaczyć je na nagraniu wideo. Koncert był, bowiem nagrywany przez Czechów (albo Słowaków), na co najmniej 6 kamerach. W związku z tym pewnie gdzieś i kiedyś ukaże się na DVD. Pytanie czy tylko u naszych sąsiadów czy również u nas?

Natomiast Pan Andrzejek (tak nazywał go pieszczotliwie Marek Piekarczyk przez cały koncert), chyba nie był tego wieczora w humorze. Jego mina była prawie niezmienna przez cały koncert. Skupiony wyraz twarzy, trochę grymas, trochę jakby złość. Albo rzeczywiście coś mu dolegało albo grał takiego „twardziela rock’n’rollowca”. Wyglądał niczym Antonio Banderas w „Desperado”. Związane włosy, czarny strój, czarna gitara. Można było odnieść wrażenie, że zaraz zasunie serię z broni ukrytej w gitarze. Zresztą raz nawet się poderwał i rozpylił wyimaginowane kule po całej sali, trzymając gitarę jak karabin.

Jednak w kilku miejscach nawet on nie wytrzymał i parsknął śmiechem podczas wygłupów Marka Piekarczyka. Kontakt z publicznością nawiązał chyba tylko na przekór Piekarczykowi udowadniając, że nie tylko ten, co ma mikrofon ma władzę nad tłumem. Wydobył z siebie donośne „ghrrrrrrrra” rozkładając ręce, co oczywiście tłum przyjął z uciechą i odwdzięczył się głośniejszym „GHRRRRRRRRA”. Natomiast Piekarczyk skwitował to z należytą sobie ironią, że to nie śpiew, ale pewnie paru osobom się bekło.

Ten sceniczny akt przerodził się jeszcze później w improwizację gitarową Andrzeja Nowaka, na którą publiczność również reagowała śpiewem, co ostatecznie potwierdziło ważną rolę tego pierwszego gitarzysty w zespole TSA. Pan Andrzejek przyjął podczas koncertu 4 szklanki przezroczystej cieczy, która to czynność też została skomentowana przez zespołowego błazna: „Nikt z Was na Sali nie wypił tyle wody ile Pan Andrzej”. Wierzymy, że to była woda panie Andrzeju, bo deklarował pan w wywiadach, że zrezygnował pan z picia cieczy z „ó” w środku. Duet Piekarczyk-Nowak dał o sobie znać jeszcze kilka razy, a szczególnie, kiedy razem odśpiewali pod koniec pieśń pokoju, czyli „Harry Krishna” rozsypując płatki kwiatów z wielkiego wiklinowego kosza. Na sam koniec Andrzej wysypał resztkę płatków sam na siebie.

Słowo daję, że momentami brakowało, żeby szansonista Marek Piekarczyk wyszedł na scenę w czarnym cylindrze, ubrany w smoking, z białą muchą u szyi, z laseczką w ręce i zaczął stepować oraz śpiewać coś ze standardów kabaretowych lat dwudziestych. Nie mniej jednak brak kapelusza ani stroju nie przeszkadzał mu w tym, aby kolejne zapowiedzi i przerywniki rozbawiły jeszcze bardziej zebranych w Siemianowickim Centrum Kultury.

Natomiast duet Machel-Niekrasz, prawie cały czas świetnie się bawił obserwując poczynania trubadura Marka jego „prztyczki słowne” do Andrzeja Nowaka i reakcję publiczności. Stefan Machel zmieniał czapki w zależności od granego akurat kawałka, a jego zielone buty uzupełniały sceniczny wizerunek drugiego komedianta w zespole. Raz pojawił się w pozycji zasadniczej i zielonej czapce z daszkiem podczas utworu „Pierwszy karabin”, kolejny raz w tęczowym berecie przypominając Boba Marleya i grając „Harry Krishna”. To jego właśnie emocje podczas grania najczęściej stawiały w pozycji pionowej.

Wszyscy, bowiem (oprócz Marka Piekarczyka) przez większość koncertu siedzieli. Marek nie dał się posadzić i jak twierdził, nie będzie używał podczas koncertów żadnego tamburyna, żeby sobie siniaków na nodze nie zrobić. Ekspresja Andrzeja Nowaka spowodowała tylko tyle, że rozpadł się stołek, na którym siedział i techniczni musieli szybko wymieniać go na inny bardziej sprawny i stabilny mebel.

A jak było muzycznie? Było współcześnie, za sprawą numerów z płyty Proceder („Proceder”, „Matnia”, „To nie jest proste”, „Spóźnione pytania”), archiwalnie („Heavy Melat Świat”), nastrojowo i sentymentalnie („51”, „Trzy Zapałki”), śmiesznie („Jestem Głodny”, „Manekin disco”), zaskakująco (Harry Krishna, Rama, Rama, Harry Rama …), i po prostu normalnie, tak po TSA-owemu („Maratończyk”, Pierwszy Karabin”). W „Kocicy” usłyszeliśmy popisy wokalne odwzajemniane przez publiczność. Prawie w każdym utworze można było wyłapać jakieś niuanse muzyczne. Na przykład elementy country, czy nawet fragment przewodni Bonanzy, podczas, którego wokalista wymachiwał „niewidocznym” lassem i przemierzał przestrzeń sceny jak rasowy kowboj na dzikim mustangu.

Poważnie zrobiło się, przy „51”, które dedykowane było wszystkim tym, którzy odeszli. Wyśmienicie zagrane ze świetnym wstępem basowym Janusza Niekrasza.

W „Heavy Metal Świat” publiczność wypełniła mruczeniem przestrzeń siemianowickiego Centrum Kultury. Pod dyrekcją dyrygenta Piekarczyka intonowali zadany fragment, który idealnie wkomponował się w tło tego utworu.

Bardzo nostalgicznie wyszedł „Alien” i odśpiewane kilkanaście razem z publicznością: „Już tylko Ciebie mam!” z bardzo intrygującym solo gitarowym odegranym przez Andrzeja Nowaka.

„Matnia” - w takiej wersji fajnie było by mieć ten utwór na normalnych koncertach, to stwierdzenie Marka Piekarczyka z wywiadu i rzeczywiście zagrany wyśmienicie, mógłby być w takiej formie w podstawowym zestawie granym elektrycznie.

Przy „Trzech zapałkach”, odegranych na koniec zrobiło się znów jak za starych dobrych rockowych koncertów, bowiem kawałek ten przerodził się w dialog wokalno - gitarowy z publicznością.

Generalnie aranżacje akustyczne bardzo ciekawe, żywe i czasami nawet zaskakujące. Pokazali, że rock to nie tylko światła, słupy ognia i wybuchy petard, ale przede wszystkich dobrze i spontanicznie zagrana muzyka oraz umiejętne budowanie nastroju oraz kontakt z publicznością. Widać było, że TSA świetnie się bawi na takich koncertach, traktując swoją pracę trochę „z przymrużeniem oka”. Pokazując ciepłe światło odbite od naszych polskich „kryzysowych” krzywych zwierciadeł życia. Było śmiesznie, czasami nostalgicznie, ale w gruncie rzeczy było bardzo rock’n’rollowo! I to się przede wszystkim liczy!

Były brawa, w podziękowaniu za świetne przedstawienie, a w zasadzie burza oklasków oraz skandowanie: T-S-A!, T-S-A! Czyli najwyższy wyraz uznania publiczności dla artystów.

Na koniec Andrzej Nowak zamachnął się gitarą tak jakby chciał ją rozwalić o deski sceny, ale wyszedł mu tylko brzuch spod podkoszulka, więc zaniechał demolki. Chociaż i tak wiemy Panie Andrzeju, że to nie te czasy, kiedy rozwalało się taki sprzęt.

Udział wzięli:
Marek Piekarczyk - szansonista, komediant, trefniś, wodzirej, aranżer, dyrygent, trubadur, pieśniarz, bard, skald, kabareciarz, gawędziarz, orator,
Andrzej Nowak - Desperados-Quitaros,
Stefan Machel - gitara prowadząca i nie tylko,
Janusz Niekrasz - gitara basowa,
Marek Kapłon - perkusja.

Setlista:
01. Zwierzenia kontestatora
02. Maratończyk
03. Chodzą ludzie
04. Proceder
05. 51
06. To nie takie proste
07. Bez podtekstów
08. Wpadka
09. Jestem głodny
10. Heavy Metal Świat
11. Manekin disco
12. Spóźnione pytania
13. Alien
14. Kocica
15. Matnia
16. Pierwszy Karabin
17. Harry Krishna
18. Trzy zapałki

Ryszard Lis

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.