Jest takie określenie, które jak ulał pasuje do konińskiego klubu „Oskard” - „duże może więcej, ale małe jest piękne”. Ci, którzy bywają w tym klubie na licznie organizowanych koncertach art.-rockowych, czy też innych rozmaitych imprezach od razu wiedzą, o co chodzi. Tym, którzy jeszcze tam nie byli od razu wytłumaczę, że w klubie tym są dwie sale. Jedna, wielka, widowiskowa, ze świetnymi światłami, znakomitą akustyką i kilkoma setkami miejsc. Druga znacznie mniejsza, wręcz miniaturowa, kawiarniana, ze stolikami, urokliwym półmrokiem i małą scenką. Małą, ale jakże przyjazną zarówno dla fanów jak i muzyków. Dzięki odległości kilku metrów, dzielących publikę od artystów, buduje się na niej rodzinna więź i serdeczna atmosfera obydwu stron. Tak właśnie było podczas piątkowego, miniaturowego, ale w pełni elektrycznego koncertu zespołu Believe. Mirek Gil, cała ekipa zespołu Believe i organizatorzy koncertu doskonali wiedzieli, że ci, którzy się na tą imprezę wybiorą, zespół i jego twórczość znać będą znakomicie, a możliwość bliskiego obcowania ze swymi scenicznymi ulubieńcami, będzie dla nich nobilitacją i nagrodą za „bycie fanem” tego zespołu. Z drugiej strony zespół, podczas takiego właśnie „rodzinnego” występu może sobie pozwolić na pełną swobodę, luz i rozmaite figle na scenie, także z udziałem publiczności. To był właśnie cały smaczek wczorajszego wieczoru.
Zespół w Koninie pojawił się bez skrzypaczki, Satomi. Od dawna wiemy, że instrumentalistka z Kraju Kwitnącej Wiśni zostanie niebawem mamą (życzymy dużo zdrowia!), i ostatnie tygodnie błogosławionego stanu postanowiła, co zrozumiałe spędzić w rodzinnej Osace. Mirek jednak znalazł godne zastępstwo, zapraszając młodą Anię Banasiewicz, a że lider Believe ma rękę w dobieraniu młodych ludzi (podobnie było z Karolem) był to prawdziwy strzał w „10”.
Występ zawierał głównie utwory z najnowszej płyty „This Bread Is Mine”, co zresztą jest zrozumiałe. Nie zabrakło jednak smaczków z poprzednich dokonań zespołu, jak i odkurzenia dokonań Mirka w projekcie Mr. Gil.
Występ rozpoczął się w naszym rodzimym języku, dzięki czemu Karol miał okazję przedstawić swe bogate walory głosowe także po polsku. Zaraz potem zaczęło się! Dynamiczna kompozycja „Tales From The Under The Tree”. Idealny kawałek, o niebo lepszy niż mocna kawa, w sam raz na pobudzenie publiczności, jak i samych siebie (jak sądzę). Od lewej: lider Mirek z gitarą, jak zwykle skromny, wręcz na uboczu. Zupełnie nie eksponujący swej legendy Przemas ze swym nieodłącznym basem, skupiony i kontrolujący sytuację, ale i rzucający od czasu do czasu wesołe uśmiechy. Z tyłu szalejący za bębnami Vlodi, z zestawem perkusyjnym gotowym na każde Jego zawołanie, a po prawej stronie skupiona i chyba na początku lekko stremowana Ania, jakby zaklęta wokół swych nut i zlana w jedną całość ze skrzypcami i smyczkiem. A po środku oczywiście Karol, perfekcyjnie i czysto śpiewający i świetnie grający na flecie, a podczas partii instrumentalnych, szalejący po scenie i przeżywający muzykę, zupełnie tak jak by Go nosiła po scenie. Frontman przez duże F, z charyzmą, polotem i bez tremy w kontakcie z publicznością.
Następne w kolejce „This Bread Is Mine” wyłożyło definicję klimatu najnowszej płyty zespołu, ze smutno i przepięknie brzmiącymi smyczkami, niespokojnym nastrojem i refleksyjnym głosem Karola, podkreślającym temat utworu. Oczywiście nie zabrakło nieodłącznego megafonu w dłoni frontmana, oraz ciężko brzmiącego zakończenia utworu. Po chwili przenieśliśmy się wstecz o trzy lata. Mirek zaintonował pierwsze takty „Needles In My Brain”, a uderzenia pianina znakomicie zastąpił na basie Przemas. Teraz poczułem dojrzałość nowego wcielenia Believe. By zagrać z pełną głębią, instrumenty klawiszowe zupełnie nie są muzykom potrzebne. Wystarczą skrzypce, flet i odpowiednio prowadzący bas oraz wtórująca mu perkusja, by Mirek mógł odpływać w przestworza, ze swymi kolejnymi, gitarowymi zagrywkami! Atmosferę rozładowała kompozycja z pierwszej płyty „Hope To See Another Day”, zatytułowana „Pain”. To zdecydowanie jeden z moich ulubionych utworów Believe. Pełen nostalgicznego, balladowego nastroju, znakomicie zaśpiewany przez Karola, i okraszony przepiękną, uduchowioną solówką gitarową. Kolejne „Tumor” i skrzypce brzmiące niespokojnie, jak w zacnym, bardzo smyczkowym wcieleniu Karmazynowego Króla. Słuchając tego utworu na żywo, doprawdy nad sceną unosi się aura tegoż zacnego zespołu. Prawdziwym majstersztykiem wieczoru była cudownie zgrana kompozycja „And All The Roads”. Przepiękny, bardzo jesienny utwór z chyba najbardziej duchowym fragmentem smyczkowym, w repertuarze warszawskiego zespołu. Ania zagrała z głębi serca. W tym momencie grała już na totalnym luzie, i nawet rzucała w stronę muzyków delikatne uśmiechy, co tłumaczyło wszystko. Świetnie się czuje w towarzystwie kolegów z zespołu, co zresztą podkreślała w krótkiej rozmowie z nami w kuluarach. W najpiękniejszym fragmencie utworu (wszyscy wiedzą w którym zawtórował Jej Przemas delikatnymi uderzeniami w basowe struny i melodia popłynęła dalej, wraz z głosem Karola. Skrót „AA” kojarzy nam się z pewną używką, zgubą ludzkości, ale bynajmniej o niej nie traktuje. To bardzo duchowa, nostalgiczna i smutna opowieść o kimś, kto na zawsze odszedł z tego świata, ale pozostał po nim wicher wspomnień i pamięć wskrzeszająca jego postać. Tym razem Mirek zagrał na akustycznym „pudle”, Karol wyjątkowo podszedł do tekstu, a zawtórowała mu Ania. Słowa „fight again” długo odbijały się echem po małej sali konińskiego klubu. Karol nie zapomniał przedstawić kolejnej, ważnej postaci, co prawda nie obecnej w Koninie, ale stale współpracującej z Believe. Mowa o Robercie Sieradzkim, piszącym znakomite teksty dla zespołu.
Jak wszyscy wiemy, Mirek niebawem wskrzesi swój stary, solowy projekt Mr. Gil. Prawdziwym smaczkiem tego przedsięwzięcia, dla nas, fanów kochanego Collage będzie fakt, że dwaj legendarni „Czarodzieje”: Mirek Gil i Wojtek Szadkowski, znów razem zagrają na scenie. Nic, zatem dziwnego, że wybrzmiał utwór „Beggar”, przypominający poprzedni album solowy lidera Believe, zatytułowany „Alone” (to już 11 lat…).
Po krótkiej przerwie, na scenie pojawił się perkusista Vlodi Tafel. Szybko wskoczył za swoje „gary” i zrobił niezły łomot, doprowadzając wszystkie szklanki z piwem, oraz puszki z napojami energetyzującymi (odtąd zawierały podwójną moc do niekontrolowanych ruchów na stolikach. Wiem, że Vlodi nie obrazi się jak nazwę Go scenicznym wariatem. Oczywiście w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Łomot, łomot i jeszcze raz łomot. A przy nim technika do pozazdroszczenia, o czym wspominał później nasz redakcyjny fachowiec od instrumentów perkusyjnych - Albercik. W tej części koncertu nie zabrakło utworu „Memories” z drugiego albumu zespołu, „Yesterday Is A Friend”. Później głównie królował najnowszy album Believe. Utwór „This Is Life” wspaniale rozpoczęła na skrzypcach Ania, zawtórował jej Karol, a wszystkim na sali w pamięci długo tłukł się refren tego utworu. Nie obyło się bez dedykacji dla nieobecnej ciałem, ale z pewnością obecnej duchem Satomi. Jak już wspomniałem dedykacje popłynęły do dalekiej Osaki, wraz z kolejną przepiękną kompozycją zatytułowaną „Mother”. Z pewnością, wraz z wygłaszającym życzenia Karolem i resztą ekipy zespołu, przyłączyli się wszyscy zgromadzeni w Oskardzie fani. Nie mogło zabraknąć utworu „Darkness”, podczas którego Karol oczywiście zrobił użytek z megafonu, a Mirek dał chwilami heavy-rockowo brzmiącego czadu. Zespół jeszcze raz cofnął się do pierwszej płyty, wykonując z zębem „Liar”, i oto usłyszeliśmy finał „This Bread Is Mine”, w postaci dwóch kompozycji: elektrycznego „Mine”, oraz akustycznego „Silence”. Finał zabrzmiał bardzo optymistycznie, zupełnie tak jak na płycie, by za chwilę przerodzić się w świąteczną pieśń (inaczej być nie mogło) noszącą życzenia świąteczne dla Wszystkich fanów zgromadzonych na sali Oskarda, oraz ludzi na całym świecie.
Oklaski, owacje! Ale to nie koniec! Na bis popłynęło rozbudowane „Hope To See Another Day”, trwające niemal 15 minut! To zdecydowanie idealny numer na bis, w którym wszyscy muzycy mogą jeszcze raz dać czadu na scenie.
Jak już wspomniałem, nie obyło się bez rozmaitych figli podczas występu. Vlodi, zza swych bębnów raz to zachęcał publiczność do oklasków, za chwilę z jego gardła dobywały się wesołe okrzyki w stronę zarówno fanów, jak i szefa Mirka. Sam lider udowodnił chociażby, że gitara elektryczna ma bardzo dużo wspólnego ze… szklanką do piwa, za której pomocą odjechał w kolejnym popisie gitarowym! Podczas przedstawiania zespołu, co jest zwyczajem niemal każdego koncertu, Przemas podkreślił, że jak zwykle „MUSI” przedstawić Karola, bo nikt inny tego nie chce zrobić, a Ania jako reprezentantka płci pięknej na scenie, otrzymała szczególne owacje od fanów zespołu. Karol z kolei namówił Mirka do zaśpiewania kilku słów do mikrofonu, a po chwili grał ze swym szefem na jednej gitarze. Koncert się skończył, ale nie zakończyła się impreza w Oskardzie. After party trwało w najlepsze. Unosiła się wspaniała, wesoła, rodzinna atmosfera, okraszona smakiem zimnego piwa i nie tylko ;). Miło było porozmawiać z członkami zespołu, oraz fanami dobrej muzyki na totalnym, kumplowskim luzie.
Koncert w konińskim Oskardzie udowodnił, że jest w naszym kraju grupa ludzi, którzy w sercu dobrą muzykę mają na jednej z najwyższych półek. Dopóki będziemy trzymać się razem, i uczestniczyć w takich „rodzinnych” spotkaniach to o polskiego rocka progresywnego nie mamy się co martwić. Progresywna Brać ma się dobrze i zdecydowanie trzyma stałą sztamę. Koniński klub „Oskard” jest idealnym do takich spotkań miejscem.
Oczywiście nie omieszkaliśmy, wraz z Yano przeprowadzić małego „wywiadu w terenie” i zapytać lidera Believe o jego najbliższe plany. Dowiedzieliśmy się, co nieco o nowej płycie Mr. Gila, która powstała w domowym studio. Samo studio Mirek postanowił ostatnio rozbudować, dzięki czemu będzie bardziej niezależny z nadziejami zrobienia z niego użytku nie tylko dla własnych projektów. Gitarzysta zwierzył się nam także, że planuje latem zorganizować, w nadmorskiej części Kaszub imprezę pod gołym niebem, na którą wszyscy fani progresywnego, rockowego grania będą mogli przyjechać na prog-piknik, i obejrzeć przegląd polskiej sceny art.-rockowej. Trzymamy kciuki za ten pomysł, bo przedsięwzięcie może stać się bardzo ważną imprezą tego typu w naszym kraju. Czas niestety biegł nieubłaganie, i trzeba było się pożegnać z gościnnym klubem Oskard. Niebawem jednak następne koncerty, i kolejna możliwość spotkania.
Występ zawierał głównie utwory z najnowszej płyty „This Bread Is Mine”, co zresztą jest zrozumiałe. Nie zabrakło jednak smaczków z poprzednich dokonań zespołu, jak i odkurzenia dokonań Mirka w projekcie Mr. Gil.
Występ rozpoczął się w naszym rodzimym języku, dzięki czemu Karol miał okazję przedstawić swe bogate walory głosowe także po polsku. Zaraz potem zaczęło się! Dynamiczna kompozycja „Tales From The Under The Tree”. Idealny kawałek, o niebo lepszy niż mocna kawa, w sam raz na pobudzenie publiczności, jak i samych siebie (jak sądzę). Od lewej: lider Mirek z gitarą, jak zwykle skromny, wręcz na uboczu. Zupełnie nie eksponujący swej legendy Przemas ze swym nieodłącznym basem, skupiony i kontrolujący sytuację, ale i rzucający od czasu do czasu wesołe uśmiechy. Z tyłu szalejący za bębnami Vlodi, z zestawem perkusyjnym gotowym na każde Jego zawołanie, a po prawej stronie skupiona i chyba na początku lekko stremowana Ania, jakby zaklęta wokół swych nut i zlana w jedną całość ze skrzypcami i smyczkiem. A po środku oczywiście Karol, perfekcyjnie i czysto śpiewający i świetnie grający na flecie, a podczas partii instrumentalnych, szalejący po scenie i przeżywający muzykę, zupełnie tak jak by Go nosiła po scenie. Frontman przez duże F, z charyzmą, polotem i bez tremy w kontakcie z publicznością.
Następne w kolejce „This Bread Is Mine” wyłożyło definicję klimatu najnowszej płyty zespołu, ze smutno i przepięknie brzmiącymi smyczkami, niespokojnym nastrojem i refleksyjnym głosem Karola, podkreślającym temat utworu. Oczywiście nie zabrakło nieodłącznego megafonu w dłoni frontmana, oraz ciężko brzmiącego zakończenia utworu. Po chwili przenieśliśmy się wstecz o trzy lata. Mirek zaintonował pierwsze takty „Needles In My Brain”, a uderzenia pianina znakomicie zastąpił na basie Przemas. Teraz poczułem dojrzałość nowego wcielenia Believe. By zagrać z pełną głębią, instrumenty klawiszowe zupełnie nie są muzykom potrzebne. Wystarczą skrzypce, flet i odpowiednio prowadzący bas oraz wtórująca mu perkusja, by Mirek mógł odpływać w przestworza, ze swymi kolejnymi, gitarowymi zagrywkami! Atmosferę rozładowała kompozycja z pierwszej płyty „Hope To See Another Day”, zatytułowana „Pain”. To zdecydowanie jeden z moich ulubionych utworów Believe. Pełen nostalgicznego, balladowego nastroju, znakomicie zaśpiewany przez Karola, i okraszony przepiękną, uduchowioną solówką gitarową. Kolejne „Tumor” i skrzypce brzmiące niespokojnie, jak w zacnym, bardzo smyczkowym wcieleniu Karmazynowego Króla. Słuchając tego utworu na żywo, doprawdy nad sceną unosi się aura tegoż zacnego zespołu. Prawdziwym majstersztykiem wieczoru była cudownie zgrana kompozycja „And All The Roads”. Przepiękny, bardzo jesienny utwór z chyba najbardziej duchowym fragmentem smyczkowym, w repertuarze warszawskiego zespołu. Ania zagrała z głębi serca. W tym momencie grała już na totalnym luzie, i nawet rzucała w stronę muzyków delikatne uśmiechy, co tłumaczyło wszystko. Świetnie się czuje w towarzystwie kolegów z zespołu, co zresztą podkreślała w krótkiej rozmowie z nami w kuluarach. W najpiękniejszym fragmencie utworu (wszyscy wiedzą w którym zawtórował Jej Przemas delikatnymi uderzeniami w basowe struny i melodia popłynęła dalej, wraz z głosem Karola. Skrót „AA” kojarzy nam się z pewną używką, zgubą ludzkości, ale bynajmniej o niej nie traktuje. To bardzo duchowa, nostalgiczna i smutna opowieść o kimś, kto na zawsze odszedł z tego świata, ale pozostał po nim wicher wspomnień i pamięć wskrzeszająca jego postać. Tym razem Mirek zagrał na akustycznym „pudle”, Karol wyjątkowo podszedł do tekstu, a zawtórowała mu Ania. Słowa „fight again” długo odbijały się echem po małej sali konińskiego klubu. Karol nie zapomniał przedstawić kolejnej, ważnej postaci, co prawda nie obecnej w Koninie, ale stale współpracującej z Believe. Mowa o Robercie Sieradzkim, piszącym znakomite teksty dla zespołu.
Jak wszyscy wiemy, Mirek niebawem wskrzesi swój stary, solowy projekt Mr. Gil. Prawdziwym smaczkiem tego przedsięwzięcia, dla nas, fanów kochanego Collage będzie fakt, że dwaj legendarni „Czarodzieje”: Mirek Gil i Wojtek Szadkowski, znów razem zagrają na scenie. Nic, zatem dziwnego, że wybrzmiał utwór „Beggar”, przypominający poprzedni album solowy lidera Believe, zatytułowany „Alone” (to już 11 lat…).
Po krótkiej przerwie, na scenie pojawił się perkusista Vlodi Tafel. Szybko wskoczył za swoje „gary” i zrobił niezły łomot, doprowadzając wszystkie szklanki z piwem, oraz puszki z napojami energetyzującymi (odtąd zawierały podwójną moc do niekontrolowanych ruchów na stolikach. Wiem, że Vlodi nie obrazi się jak nazwę Go scenicznym wariatem. Oczywiście w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Łomot, łomot i jeszcze raz łomot. A przy nim technika do pozazdroszczenia, o czym wspominał później nasz redakcyjny fachowiec od instrumentów perkusyjnych - Albercik. W tej części koncertu nie zabrakło utworu „Memories” z drugiego albumu zespołu, „Yesterday Is A Friend”. Później głównie królował najnowszy album Believe. Utwór „This Is Life” wspaniale rozpoczęła na skrzypcach Ania, zawtórował jej Karol, a wszystkim na sali w pamięci długo tłukł się refren tego utworu. Nie obyło się bez dedykacji dla nieobecnej ciałem, ale z pewnością obecnej duchem Satomi. Jak już wspomniałem dedykacje popłynęły do dalekiej Osaki, wraz z kolejną przepiękną kompozycją zatytułowaną „Mother”. Z pewnością, wraz z wygłaszającym życzenia Karolem i resztą ekipy zespołu, przyłączyli się wszyscy zgromadzeni w Oskardzie fani. Nie mogło zabraknąć utworu „Darkness”, podczas którego Karol oczywiście zrobił użytek z megafonu, a Mirek dał chwilami heavy-rockowo brzmiącego czadu. Zespół jeszcze raz cofnął się do pierwszej płyty, wykonując z zębem „Liar”, i oto usłyszeliśmy finał „This Bread Is Mine”, w postaci dwóch kompozycji: elektrycznego „Mine”, oraz akustycznego „Silence”. Finał zabrzmiał bardzo optymistycznie, zupełnie tak jak na płycie, by za chwilę przerodzić się w świąteczną pieśń (inaczej być nie mogło) noszącą życzenia świąteczne dla Wszystkich fanów zgromadzonych na sali Oskarda, oraz ludzi na całym świecie.
Oklaski, owacje! Ale to nie koniec! Na bis popłynęło rozbudowane „Hope To See Another Day”, trwające niemal 15 minut! To zdecydowanie idealny numer na bis, w którym wszyscy muzycy mogą jeszcze raz dać czadu na scenie.
Jak już wspomniałem, nie obyło się bez rozmaitych figli podczas występu. Vlodi, zza swych bębnów raz to zachęcał publiczność do oklasków, za chwilę z jego gardła dobywały się wesołe okrzyki w stronę zarówno fanów, jak i szefa Mirka. Sam lider udowodnił chociażby, że gitara elektryczna ma bardzo dużo wspólnego ze… szklanką do piwa, za której pomocą odjechał w kolejnym popisie gitarowym! Podczas przedstawiania zespołu, co jest zwyczajem niemal każdego koncertu, Przemas podkreślił, że jak zwykle „MUSI” przedstawić Karola, bo nikt inny tego nie chce zrobić, a Ania jako reprezentantka płci pięknej na scenie, otrzymała szczególne owacje od fanów zespołu. Karol z kolei namówił Mirka do zaśpiewania kilku słów do mikrofonu, a po chwili grał ze swym szefem na jednej gitarze. Koncert się skończył, ale nie zakończyła się impreza w Oskardzie. After party trwało w najlepsze. Unosiła się wspaniała, wesoła, rodzinna atmosfera, okraszona smakiem zimnego piwa i nie tylko ;). Miło było porozmawiać z członkami zespołu, oraz fanami dobrej muzyki na totalnym, kumplowskim luzie.
Koncert w konińskim Oskardzie udowodnił, że jest w naszym kraju grupa ludzi, którzy w sercu dobrą muzykę mają na jednej z najwyższych półek. Dopóki będziemy trzymać się razem, i uczestniczyć w takich „rodzinnych” spotkaniach to o polskiego rocka progresywnego nie mamy się co martwić. Progresywna Brać ma się dobrze i zdecydowanie trzyma stałą sztamę. Koniński klub „Oskard” jest idealnym do takich spotkań miejscem.
Oczywiście nie omieszkaliśmy, wraz z Yano przeprowadzić małego „wywiadu w terenie” i zapytać lidera Believe o jego najbliższe plany. Dowiedzieliśmy się, co nieco o nowej płycie Mr. Gila, która powstała w domowym studio. Samo studio Mirek postanowił ostatnio rozbudować, dzięki czemu będzie bardziej niezależny z nadziejami zrobienia z niego użytku nie tylko dla własnych projektów. Gitarzysta zwierzył się nam także, że planuje latem zorganizować, w nadmorskiej części Kaszub imprezę pod gołym niebem, na którą wszyscy fani progresywnego, rockowego grania będą mogli przyjechać na prog-piknik, i obejrzeć przegląd polskiej sceny art.-rockowej. Trzymamy kciuki za ten pomysł, bo przedsięwzięcie może stać się bardzo ważną imprezą tego typu w naszym kraju. Czas niestety biegł nieubłaganie, i trzeba było się pożegnać z gościnnym klubem Oskard. Niebawem jednak następne koncerty, i kolejna możliwość spotkania.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Baran
PS
Ekipa ProgRock.org.pl (Yano, Jester, Trybik, Albercik oraz osoby towarzyszące) pragnie serdecznie podziękować Ryszardowi Bazarnikowi za zarezerwowanie stolika tuż obok sceny. Dziękujemy!
PS
Ekipa ProgRock.org.pl (Yano, Jester, Trybik, Albercik oraz osoby towarzyszące) pragnie serdecznie podziękować Ryszardowi Bazarnikowi za zarezerwowanie stolika tuż obok sceny. Dziękujemy!