„Ten gitarowy huk, jak ryk wściekłego lwa
to Heavy Metal Rock!
Niczym armatni strzał kiedyś obudzi cię
wtedy odkryjesz, że...”
to Heavy Metal Rock!
Niczym armatni strzał kiedyś obudzi cię
wtedy odkryjesz, że...”
… że TSA to rzeczywiście „gitarowy huk”, który „niczym armatni strzał” prawie rozwalił krakowską Rotundę w drzazgi. A wszystko to miało miejsce 12-tego grudnia 2009 roku. Zebrani na piętrze czekaliśmy w gęstym tłumie, aż otworzą drzwi i wpuszczą nas do środka. Z wewnątrz dobiegały ostatnie dźwięki z próby zespołu. Słychać było gitarę grającą motyw przewodni z utworu „Alien”. Po dobrej chwili wpuszczono nas na salę, gdzie kolejne minuty spędziliśmy oczekując na pojawienie się zespołu. To nic, że wyszli na scenę z kilkunastominutowym opóźnieniem (około godziny 20:15). Marek Piekarczyk grzecznie przeprosił wszystkich zebranych za ten mały poślizg czasowy. Zagrali łącznie 21 utworów. Zagrali tak mocno oraz intensywnie, że ta znikoma strata czasowa została odrobiona z nawiązką. Przez niemal dwie godziny i trzydzieści minut zaserwowali publiczności zgromadzonej w sali Rotundy taki zestaw najlepszych kawałków, że ciarki chodziły po plecach. Euforia publiczności kilkukrotnie podczas tego koncertu osiągała apogeum. Praktycznie nie było spokojnie stojącej osoby. No chyba, że ktoś pomylił koncerty, ale to już, że tak powiem - jego problem. Podczas całego koncertu doświadczyliśmy na prawdę świetnego nagłośnienia i bardzo selektywnych dźwięków. Słychać było każdy niuans gitarowy, każdy blast perkusji, każdy szept Marka Piekarczyka.
Pośród tłumu znalazły się dwie mityczne postaci. Niejaki Hermes, wiekowy człowiek z blond dredami, który (jak to Piekarczyk stwierdził), znany jest w „środowisku”. Wychwycony został w przerwie między utworami właśnie przez Marka Piekarczyka. Drugą znaną osobą na tym koncercie był Andrzej Zieliński - założyciel i główna siła napędowa zespołu Skaldowie. Nie mogłem się mylić! To był na pewno on.
Wracając jednak do meritum, czyli do muzyki, ponieważ to dla niej spotkaliśmy się wszyscy w jednym miejscu. Zaczęło się od dynamicznego „Jestem głodny”, by po chwili przejść w „Zwierzenia kontestatora”. Tu Andrzej Nowak zatrzymał w pewnym momencie grę, wyciągając rękę do góry, bowiem pod sceną doszło do zamieszek. Ze słów Marka wynikało, że ochroniarze mocno poturbowali jakiegoś nad-wyraz-uszczęśliwionego przez mocne trunki fana. Marek grzecznie zaapelował, żeby delikwenta wyprowadzić a nie pastwić się nad nim, ponieważ i tak ledwo stoi na nogach. Interwencja zespołu spotkała się ze zrozumieniem ze strony publiczności. Pacjent został wyprowadzony, a TSA kontynuowało grę. Pełny profesjonalizm w obliczu takiej przykrej akcji i wielki szacunek dla panów Marka oraz Andrzeja za szybką i skuteczną reakcję! Swoją drogą zawsze zastanawiało mnie skąd się bierze tak agresja w ochroniarzach? Fakt, że pracę mają fizyczną, ciężką i niewdzięczną, że za pracę w warunkach szkodliwych (hałas i możliwość utraty zdrowia na skutek zamieszek) powinni dostawać jakieś dodatkowe wynagrodzenie, ale, żeby od razu taka agresywna postawa? Wróćmy jednak ponownie do muzyki. Energicznie wykonane „Zwierzenia…” przeszły płynnie w utwór „Chodzą ludzie”, podczas którego Marek dreptał, chodził i maszerował, a podczas słów: „Nie ma winnych, wszyscy święci” składał ręce jak do modlitwy. Jako trzeci zabrzmiał potężny „Proceder” z ostatniego albumu pod tym samym tytułem. Ciężki gitarowy riff poderwał wszystkich do zabawy. Zaraz jednak potem zrobiło się spokojnie i nastrojowo. Piekarczyk zapowiedział „51” dla „wszystkich Waszych przyjaciół”. Powiedzieć, że dreszcze chodziły po plecach to mało. Obok „Trzech zapałek”, (które z kolei zagrali na bis) to jeden z najbardziej przejmujących polskich utworów rockowych.
Z ciekawszych wydarzeń podczas koncertu było jeszcze wyjście Marka Piekarczyka w połowie kolacji, którą zaserwował sobie zaraz po podstawowym zestawie muzycznym. Nie zdążył jej jednak zjeść w całości. Musiał wyjść na scenę wywołany przez skandującą publiczność, domagającą się ponownego wkroczenia zespołu na deski sceny. Nie dali się długo prosić, wyszli, a Marek wybiegł z … do połowy nadgryzionym bananem. „To moja kolacja” - odpowiedział dumny i szczęśliwy. Andrzejowi Nowakowi podczas grania spektakularnie strzeliła jedna struna, przy czym niezrażony dokończył grać na pięciu pozostałych. Stefan Machel grał dla zabawy na odwrocie swojego Gibsona, a niezmordowany Janusz Niekrasz dał podobno popis trudnej sztuki grania gitarą basową za pomocą statywu mikrofonu, czym wprawił w zaskoczenie nawet samego Piekarczyka. Piszę „podobno”, gdyż akurat ten fragment umknął mej uwadze. Muzyka tak mną zawładnęła, że wycinałem ostry headbanging z tyłu sali, nie zważając na to, że już od ponad 18 lat nie mam długich włosów.
Improwizacje, jakie panowie zaproponowali w „Kocicy” przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Żeby nie skłamać, ”Kocica” trwała łącznie z wstawkami gitarowymi, perkusyjnymi i wokalnymi dobre kilkanaście minut. Widać było, że wszyscy członkowie zespołu przy okazji grania tego utwory świetnie się bawili.
Zagrane na koniec „TSA Rock”, zaintonowane rock’n’rollowym riffem przez Stefana Machela, przy aktywnym udziale wtórującego mu Andrzeja Nowaka, zachęcającego dodatkowo publiczność do krzyków po każdej zagrywce, zamieniło się w istne szaleństwo pod sceną. Rock’n’rollowy duch ożył i poruszył wszystkimi. Zaśpiewane na koniec pożegnanie Marka Piekarczyka z publicznością miałem już okazję usłyszeć na koncercie Akustycznym w Siemianowicach Śląskich, ale i tak kolejne ciarki przeszły po moich plecach. Brawo!
Wyśmienita forma zespołu. Pełen profesjonalizm. Genialne improwizacje i żywiołowa reakcja audytorium podczas każdego muzycznego dzieła. Świetny kontakt zespołu z rozentuzjazmowaną (trudny wyraz!) publicznością oraz fascynujące i porywające dialogi wokalno (Marek Piekarczyk) – gitarowe (Andrzej Nowak) – odkrzykowe (czyli my!). To krótkie streszczenie całego wydarzenia. Po prostu koncert marzenie, zarówno w warstwie muzycznej jak i w kwestii wykonania. Andrzej Nowak był u szczytu formy. Dawał popisy gitarowe jeden za drugim. Był widoczny dosłownie na całej scenie i w każdym miejscu z osobna. Z kolei Stefan Machel w swojej pomarańczowej czapeczce i przyklejonym do twarzy uśmiechem (jak zwykle zresztą podczas przedstawiania zespołu, pokazał palcami różki, niczym Angus Young z AC/DC) potwierdził swoje nieprzeciętne zdolności gitarowe. Marek Kapłon za swym zestawem perkusyjnym dzielnie dodawał wszystkim rockowego kopa.
Podsumowując, to był n a p r a w d ę bardzo dobry koncert, taki, który na długo zostaje w pamięci. Muzyka działała na wszystkie zmysły. Godna podziwu była i jest fenomenalna forma fizyczna i duchowa Marka Piekarczyka! 58 lat, a wygląda jakby czas się go nie imał. Skacze, biega, klaszcze, wymachuje rękami. Również wokalnie „pokazał” najwyższe loty, mierząc się z historycznym repertuarem w iście perfekcyjnym stylu. Ubrany był w czarny podkoszulek z białą, wielką „pacyfą” na piersi, który od lat stanowi nie odłączny element jego wizerunku scenicznego. Podczas koncertu akustycznego w Siemianowicach był trochę stonowany. Tu dał się poznać, jako istny wulkan energii. Tylko momentami ustępował pola szalejącemu po jego lewicy – wirtuozowi gitary - Andrzejowi Nowakowi. Życzyłbym wszystkim i sobie, żeby mając tyle lat, co Marek, utrzymać taką kondycję, mieć tyle energii i tak pozytywne nastawienie do otaczającego świata. W jednym z wywiadów udzielonych w ostatnim czasie Marek Piekarczyk powiedział: „ (…) bo nie jestem 58-letnim staruchem, tylko młodym człowiekiem, który urodził się 58 lat temu” (Teraz Rock nr 12 (82)). Po tym, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy w Rotundzie, musimy to stanowczo potwierdzić i złożyć wyrazy wielkiego szacunku, a także życzyć dalszego zwiększania formy wraz z kolejnymi koncertami.
Biorąc pod uwagę długość koncertu wszystkim bohaterom sceny należą się gorące brawa i szczere wyrazy uznania za perfekcyjnie wykonaną rock’n’rollową pracę. I były brawa. I to nie raz. I wiwaty też były. I skandowanie: Te-eS-A! Te-eS-A! Te-eS-A! po każdym utworze. Było chóralne śpiewanie, niemal każdego zagranego utworu. Szczególnie w pamięci utkwił mi „Alien”, który odśpiewaliśmy niemal całą salą, ze szczególną ekspresją w głosie podczas: „Już tylko Ciebie mam!”. Nasz kolega tak się wzruszył słuchając tego utworu, że poleciały mu łzy, do czego przyznał się dopiero w poniedziałek. Tak, bowiem działa dobra muzyka na ludzkie dusze!
TSA jest jak wino dobrej marki (Marka?), im starsze tym lepsze. Czekamy na kolejne razy w Krakowie. Jeszcze lepsze i jeszcze bardziej emocjonujące. Kto nie był niech żałuje!
A na koniec, kontynuując rozpoczęty we wstępie „Heavy Metal Świat” zaśpiewajmy:
„Kroczy świat, dokąd nie wie nikt
Głuchy już na twój krzyk
Dzisiaj, więc, z nami głośno krzycz
może usłyszy nas...”
P.S. Nas usłyszano w ten grudniowy wieczór, spory kawałek od Klubu Rotunda. Echa koncertu dotarły, bowiem pod główny budynek AGH. Pieśń „Heavy Metal Świat”, niesiona na naszych ustach dotarła tam niczym płomień olimpijski. W sumie mogliśmy śpiewać „Maratończyka”, bardziej by pasował do sytuacji z płomieniem, ale jakoś tak po tym koncercie porwał nas właśnie „HMW”. Czuliśmy się prawie jak Prometeusze niosący ludziom światło. Ubyło nam przynajmniej 20 lat. Dziękujemy obu Markom, Andrzejowi, Stefanowi i Januszowi za ten muzyczny zastrzyk adrenaliny i terapię odmładzającą!
Zdjęcie setlisty przechwyconej przez jednego z fanów (nie zawierała bisów).
Setlista:
01. Jestem głodny
02. Zwierzenia kontestatora
03. Chodzą ludzie
04. Proceder
05. 51
06. To nie takie proste
07. Twoja szansa I
08. Twoja szansa II
09. Wysokie sfery
10. Twoje sumienie
11. Bez podtekstów
12. Matnia
13. Tratwa
14. List XX
15. Alien
16. Biała śmierć
17. Mass media
18. Kocica
Bisy
19. Heavy Metal Świat
20. Trzy zapałki
21. TSA Rock
Ryszard Lis