A+ A A-

Boże Narodzenie z Królową

Boże Narodzenie 1975. Londyn, Hammersmith Odeon

Tego świątecznego dnia tłum w sali, jak i zgromadzeni przed telewizorami widzowie BBC zostali obdarowani niezwykłym prezentem, w postaci koncertu bożonarodzeniowego. Tym razem nie wystąpili szanowni filharmonicy, ani Shirley Bassey. BBC wyciągnęła z talii rockowego Jockera.
Ci co byli tego wieczora w Hammersmith mówili, iż było to wydarzenie ponadczasowe i jeden z najlepszych koncertów zespołu.
Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Fani dopisali, TV ustawiła kamery A jednak pech: przeziębienie, czy wręcz paskudne grypsko dopadło wokalistę, który jak się później okazało swoje partie wokalne wykonywał w stanie podgorączkowym.
Jednakże prestiż związany z występem w szacownej BBC spowodował, że tej szansy danej przez bossów TV nie można było zaprzepaścić. To było zagranie va banque. Transmisja na cały kraj, światła kamer zwrócone na muzyczną sensację roku. Szansa jakich niewiele się trafia. Trzeba kuć żelazo,
póki gorące. Kończymy trasę koncertowa prestiżowym koncertem transmitowanym na cały kraj i wygodzimy w nowy 1976 rok w aureoli gwiazd rocka.
kto zagrał? Jacy muzycy wcielili się w rolę muzycznego św. Mikołaja, a także życzyli wszystkim zgromadzonym najlepszego w 1976 roku? Led Zeppelin, Deep Purple, Sabbs, Stones, Genesis, Pink Floyd? Nie... Na deskach Hammersmith Odeon pojawiło się czworo młodzieńców, okrzyczanych przez prasę muzyczną najciekawszym zespołem kończącego się 1975 roku. Świeżo wydany, czwarty album grupy stal się sensacją roku, a nietypowy, nieprzystający do wymogów stacji radiowych, ponad 6-minutowy singiel szturmem wdarł się do czołówek list przebojów nie tylko w Wielkiej Brytanii.

Panie i Panowie - powitajcie Queen!

Nie ukrywam, że uwielbiam Queen z tego pierwszego, stricte hardrockowego okresu (od zeppelinowskiego debiutu, przez bardzo progresywną Queen II , hardrockową Sheer Heart Attack, aż do czasów quasi punkowego News of the World). Queen z czasów przedsyntezatorowych, bez wielkiego jeszcze show i bombastycznego stadionowego "zadęcia". Czasów, w których liczyła się tylko muzyka tworzona przez czwórkę znakomitych muzyków i instrumentalistów. Układ idealny. Klocki układanki pasujące do siebie. Bezbłędnie. Four symbols? Podobnie jak w przypadku Led Zeppelin utrata jednego z elementów powoduje niedoskonałość, czy wręcz ułomność pozostałych.
Freddie Mercury pozostanie w pamięci jako znakomity kompozytor , ponadczasowy wokalista i znakomity frontman. Zapominamy jak świetnym był pianistą. Faktem jest, iż Freddie nie doceniał swoich umiejętności fortepianowych i miał na ich punkcie spory kompleks (co często wypominał sobie w wywiadach), a naprawdę świetnie odnajdywał się w zawiłościach czarno-bialych klawiszy. Duet Taylor-Deacon to jedna z najmniej docenianych sekcji rytmicznych, a przecież to właśnie oni ciągnęli ciężki, rockowy parowóz o nazwie Queen (wystarczy przyjrzeć się grającemu Taylorowi - miesza chłopina na tych bębnach niesamowicie, a w dodatku wspierał bardzo często Mercury'ego w niełatwych przecież partiach wokalnych). Stojący na uboczu Deacon, niby niepozorny grał bardzo wysublimowane basowe partie, nie należy również zapominać, iż był on sprawnym kompozytorem i dostarczycielem wielu przebojów Queen. Wreszcie Brian May - mistrz gitary. Jego gitarowe sztuczki przeszły już do historii i stały się klasykiem gatunku, a on sam stał się inspiracją dla wielu innych wirtuozów gitary . Przywalić w czule miejsce, sabbathowskim, wręcz thrashowym riffem również potrafił. Poza tym to charakterystyczne brzmienie jego Red Special na zawsze kojarzyć się będzie z Queen.
Panowie wyszli na scenę w ciuchach wziętych wprost z teledysku Bohemian Rhapsody ( Freddie w białym kostiumie, May również w bieli, okryty plisowaną białą płachtą, Deacon w dzwonach i kamizelce, Taylor w obcisłym wdzianku z cekinami). Słowem glam na całego!
Jak zatem zespól zabrzmiał tamtego pamiętnego wieczora? Ówczesne brzmienie Queen było bardzo surowe, wręcz brudne i jednocześnie bardzo ciężkie. Tak ciężko, tak heavy i z taką mocą nie grała królowa już nigdy. Dla tych, którzy znają twórczość Queen z singlowych przebojów z lat 80-tych, może być to spore zaskoczenie. Trzy (w porywach cztery) instrumenty i głos. Kwintesencja rocka. Niczego więcej nie trzeba, by stworzyć porywający spektakl. Zagrać tak, że nie ma zmiłuj i nie ma, że boli. Rock’n’roll baby! Show no mercy!
Jakim repertuarem pochwaliła się grupa podczas tego koncertu? Jak pisałam wcześniej Queen miała na koncie 4 albumy – tak naprawdę tych wielkich (oprócz Bohemian Rhapsody) koncertowych, ”queenowych” klasyków przypadkowy słuchacz nie znajdzie. Z powodów opisanych powyżej (przeziębienie) słychać, iż tego zimowego wieczora wokalista nie był w pełni dysponowany. Czasami delikatny śpiew zakłócany był koszmarną chrypą (co w Liar zaowocowało niezamierzonym proto-growlingiem), wokaliście zdarzało się odpuszczanie wysokich rejestrów, a nawet miały miejsca "wyjścia" poza tonację (fałszujący Mercury? Niemożliwe, a jednak!).
Summa summarum - nawet chory Freddie był o lata świetlne lepszy od stada rockowych wyjców. Juz wówczas publiczność jadła mu z ręki, a on stał się sceniczną osobowością.
Muzycy rozpoczęli show mocarnym Now I'm Here, z Sheer Heart Attack, którym to utworem inaugurowali w latach 1974-1975 swoje koncerty. Następnie, niemalże thrashowe intro Taylora na perkusji oraz sabbathowy, złowieszczy riff obwieściły wszystkim rozbujane i rozimprowizowane Ogre Battle, w którym "pierwsze skrzypce" grał Taylor (niesamowite są te jego wysokie rejestry w refrenach - śpiewa te karkołomne partie z łatwością i jednocześnie gra całkiem skomplikowane , wysublimowane perkusyjne schematy). Chwila oddechu i jeden z najpiękniejszych utworów Mercury'ego w całym dorobku grupy: White Queen (As It Began) z niedocenionej, bardzo profetycznej "dwójki". Przepięknie zaśpiewany i cudownie utkany z dźwięków przez Maya. Prawdziwa progresja. Zmieniające się jak w kalejdoskopie klimaty, niesamowita atmosfera, utwór na wskroś epicki i ponadczasowy (pisząca te słowa o wiele bardziej ceni materiał muzyczny z Queen II niż z A Night at the Opera - nie zabijajcie, proszę).
Następnie grupa zaprezentowała blisko 9-minutowy Medley: Bohemian Rhapsody (I)/ Killer Queen/March of The Black Queen/Bohemian Rhapsody (reprise) . Zagrany nieco od niechcenia, zwariowany, wodewilowy Bring Back That Leroy Brown z mini-solowką Briana Maya na ukulele, wprowadził publiczność w nastrój iście szampańskiej zabawy. Po tej chwili oddechu i śmiechu zrobiło się poważnie i bardzo rockowo. Swoje 5 minut otrzymał wielki (dosłownie i w przenosi) gitarzysta. Świetne, motoryczne, nadal świeże Brighton Rock zadowolić mogło najbardziej wyrafinowanego maniaka gitarowego grania . Bożonarodzeniowa wersja tego utworu jest jedną z lepszych, jakie miałam okazję usłyszeć. Pozbawiona jest długaśnego sola Taylora na kotłach, zatem pozostało sporo muzycznej przestrzeni dla Briana i jego gitarowej orkiestry. Nie ma co ściemniać: tytuł mistrzowski w kategorii: „podwójny delay” wędruje do rąk Briana. Ba – można nawet zaryzykować tezę (czytaj stawiać dolary przeciwko orzechom), iż niejednokrotnie Brighton Rock inspirował się Edward Van Halen. Brighton Rock płynnie przechodzi w kojarzące się z Led Zeppelin Son and Daughter z debiutanckiego albumu grupy. Pozostajemy w klimatach znanych z debiutu. Oparte na rwanym riffie, skoczne Keep Yourself Alive to żelazny punkt programu koncertów w latach 70-tych. Pomimo blisko 40 lat od nagrania tego utworu nadal jest to świetny, rockowy kawałek, w którym Taylor wreszcie ma swoje kilka minut, by się wykazać solówką na perkusji, pokazująca jak wielkiej klasy jest on instrumentalistą. Liar - najlepszy utwór z pierwszego albumu zespołu również tego wieczora pojawił się w repertuarze Królowej. Miód na m uszy i nawet chrypa Mercury’ego nie przeszkadza.
Wracamy do Sheer Heart Attack: oparte na schemacie bluesowym In The Lap of the Gods (revisited) i Seven Seas of Rhye są miłym zakończeniem części zasadniczej koncertu. Chwila przerwy, zespół wychodzi na bis. Stroje już mniej zobowiązujące. Taylor w wielokolorowej peruce na głowie, z nagim torsem, Mercury w szortach, Deacon w czapce z daszkiem, jedynie May dostojnie prezentuje się w czarnym kostiumie i białym szalu (wygląda niemalże jak młodszy brat Jimmy'ego Page'a). Czas na rockandrollowe zamkniecie koncertu, czyli wiązankę standardów: Big Spender/Jailhouse Rock/Stupid Cupid/Be Bop a Lula. Balony lecą, marynary fruwają, banki mydlane wędrują po dostojnym Hammersmith i rozpływają się na pluszowych siedzeniach, a Freddie rozrzuca naręcze kwiatów zgromadzonej publice. Całość show zakończyło oczywiście God Save The Queen. Całość koncertu elektryzująca i pokazująca Queen w koncertowym żywiole. Niewiele jest zachowanych w niezłym stanie materiałów audiowizualnych prezentujących Queen w tym pierwszym etapie działalności.
Koncertem w Hammersmith Odeon Królowa udowodniła, iż nie ma sobie równych na scenie. Druga połowa lat 70-tych to łabędzi śpiew Zeppelina oraz okres muzycznego zagubienia Deep Purple, czy Black Sabbath. Tę chwilową niedyspozycję „wielkich” wykorzystało Queen. Wykorzystało – by tej dominującej pozycji na estradach nie oddać już do połowy lat 80-tych.
Slow kilka o opisywanym materiale. Transmisja koncertu miał miejsce 25 grudnia 1975 roku, a samo wydarzenie zostało przez wielu określone mianem kultowego. Materiał zarejestrowany przez BBC nigdy nie trafił na oficjalne wydawnictwo Queen. Odczyszczony, ze zremasterowanym dźwiękiem i obrazem trafił do mnie niedawno. Ktoś w Argentynie zadał sobie trud by z pierwotnego, bardzo już zniszczonego materiału wycisnąć jak najwięcej.

Agnieszka Lenczewska

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.