Wydanie dvd koncertowego to poważna sprawa. Jeśli ma być szczere, bez żadnych dogrywek i nakładek w studiu, jest to ogromne przedsięwzięcie. Wymaga niezwykłej sprawności i opanowania materiału od muzyków, świetnego nagłośnienia, bezawaryjnej pracy kilku kamer, no i oczywiście frekwencji na widowni. Także dobrego nastawienia publiki, bo jak wiadomo, zespól i fani oddają sobie emocje, jakie od siebie otrzymują.
Tego wieczoru w Domu Kultury „Tęcza” publika dopisała. Bilety były wykupione już w pierwszym tygodniu sprzedaży. Zjawiło się także wielu znakomitych gości. Pracownicy Rock –Serwisu, dziennikarze Metal Hammera oraz Teraz Rocka, Artur Chachlowski oraz na pewno wielu innych, których nie jestem w stanie wymienić. Lista VIP-ów była bardzo długa bo i okazja nieprzeciętna. Koncert jak wiadomo ukaże się na pierwszym dvd w karierze Millenium. Zespół posiadł już niemal kultowy status w niektórych kręgach, który przypieczętował zeszłorocznym albumem Exist. Możliwe, że to dzięki sukcesowi ostatniego materiału Ryszard Kramarski wraz z kolegami podjął decyzję o wznowieniu działalności koncertowej.
Październikowy koncert to była jakby próba generalna. 11 grudnia w tym samym miejscu miała nastąpić rejestracja magii, jaką Millenium wytwarza na koncertach.
Jedna kamera na wysięgniku, jedna jeżdżąca pod sceną oraz kolejna w rękach pana chodzącego po scenie. Tak to się chyba przedstawiało. Dodajmy do tego duże światła, sprzęt, i raczej ciężko było coś więcej zgromadzić na tej niewielkiej scenie. Wysunę nawet hipotezę, że być może było wszystkiego zbyt wiele jak na taką salkę. Choć, z drugiej strony, można powiedzieć, że ilość oświetlenia, suchy lód i te wszystkie dodatki były imponujące biorąc pod uwagę wymiary pomieszczenia.
Po niewielkim, około dziesięciominutowym opóźnieniu na scenę wszedł Marek Juza, znany również jako Metus i zapowiedział koncert. Zaznaczył, że występ jest rejestrowany na potrzeby dvd, więc jeśli coś pójdzie nie tak, to zespół będzie robił powtórki. Całe szczęście obyło się bez tego.
Zgasły światła, z głośników zaczęło lecieć intro, a na deskach zaczęli powoli pojawiać się muzycy. Witani byli gromkimi oklaskami. Panowała przyjazna atmosfera, kapela trafiła między swoich znajomych i sympatyków. Przypadkowych ludzi było raczej niewielu.
Zaczęli od Visit In Hell. Od razu wyczuwało się dużo większą siłę rażenia, w stosunku do wersji znanych z albumów. Bardzo soczyste rockowe brzmienie, świetnie słyszalne wszystkie instrumenty. Niestety wydawało mi się, że przez kilka pierwszych utworów Łukasz Gall, choć śpiewał bardzo dobrze, był jakby lekko zestresowany. Jakiś taki mało ruchliwy i zupełnie nie gadatliwy.
Koncert został podzielony na trzy części podstawowe i bisy. Pierwsza i trzecia część to materiał elektryczny, rockowy, a zostały one przedzielone częścią akustyczną.
To dopiero po występie akustycznym Gall nabrał pewności siebie i rozpoczęła się najlepsza moim zdaniem część koncertu. Przede wszystkim pod względem repertuarowym był to strzał w dziesiątkę. Tylko numery z Numbers, Interdead no i nareszcie z Exist. Na mnie największe wrażenie zrobiło wykonanie Madman, podczas którego wokalista wyszedł ubrany w kaftan bezpieczeństwa i tak prześpiewał cały utwór. Zresztą cały zespół zabrzmiał świetnie – wykonanie było tak mocne, że przypominało wręcz nagrania Mercyful Fate. Myślę, że nie tylko ja byłem zaskoczony. Także punkowa wstawka w Embryo była miłym odświeżeniem. Ale to, że muzycy są bardzo biegli w swym fachu było potwierdzane w zasadzie w każdej kolejnej kompozycji. Każdy instrumentalista miał swoje pięć minut, z czego szczególnie skwapliwie skorzystał basista podczas akustycznego setu.
Nikt raczej nie mógł się poczuć zawiedziony repertuarem jaki Millenium wykonał tego wieczoru. Przez dwie i pół godziny zespół zaprezentował przekrój przez całą swą twórczość. Nie zabrakło nawet My Life Domino ze składankowej płyty 7 Years. Oczywiście nie było nic z repertuaru Framauro, ale na to chyba nikt rozsądny nie liczył.
Bardzo szybko upłynął mi czas podczas tego koncertu i nie nudziłem się ani przez chwilkę. Był to kolejny, być może już ostatni bardzo dobry koncert jaki widziałem tego roku. I jeśli miałby być faktycznie ostatnim… no cóż… będzie idealnym zakończeniem.
Rafał Ziemba