A+ A A-

Funky Flow w Lizardzie (Kraków, 9.02.2010 r.)

Przede wszystkim już na samym wstępie wypada mi dokonać samokrytyki. Przyznać bowiem muszę, że recenzja jaką niegdyś wystawiłem rzeszowskiemu Funky Flow była stosunkowo zachowawcza. Co to znaczy? Couple of Grooves, płytowy debiut zespołu, to jedna z lepszych płyt młodych polskich zespołów, jakie w ostatnich latach słyszałem. Co jakiś czas do niej wracam i każdemu takiemu spotkaniu towarzyszy ta sama przyjemność, ta sama radość słuchania. Dlatego też z wielkim utęsknieniem czekałem na koncert zespołu...
Zobaczyć Funky Flow na żywo udało mi się dopiero teraz i leitmotivem niniejszej relacji powinienem uczynić owo „dopiero”. Nie jest tajemnicą, że znalezienie miejsca do grania w dzisiejszych czasach, gdy w dodatku jest się młodą i niezbyt znaną kapelą, graniczy niemal z cudem. Czy może dziwić fakt, że Deep Purple częściej grają w Polsce, niż niejedna rodzima kapela? Zaproszenie na koncert jest łaską, którą trudno odrzucić. Ale w ilu klubach są sceny? W ilu z nich stoją puste przez większość czasu? W dzisiejszych czasach rock’n’roll nie miałby szans, żeby się narodzić. Po prostu - nie miałby gdzie. I nie jest to tylko problem Polski. Smutny obraz Europy, jako miejsca, gdzie młodzi ludzie nie mają gdzie grać pojawia się w wypowiedziach wielu muzyków...
Wtorek nie jest najlepszym dniem na koncert i dlatego też 9 lutego krakowski Lizard King nie był, delikatnie rzecz ujmując, wypełniony po brzegi. Sam klub, znajdujący się w pomieszczeniach dawnego kina Apollo, jest świetnym miejscem koncertowym: dużo liczba stolików, szeroka scena i - co może najważniejsze - odrobina przestrzeni pod nią dla tych, którzy nie umieją muzyki przeżywać na siedząco. O bajerach typu: bar w kształcie gitary nie ma co wspominać... Występ Funky Flow zapowiedziany był na 21.00, ale z przyczyn niezależnych od zespołu rozpoczął się z półgodzinnym poślizgiem.
Rozpoczęli od XI, pierwszego utworu z ich debiutanckiej płyty i... warto było czekać! Po tym otwarciu Tomek Drachus, klawiszowiec Funky Flow, szybko jednak zapowiedział, że zespół zaprezentuje dziś przede wszystkim nowy materiał. Nie tyle mnie ta informacja zaskoczyła, co trochę zasmuciła - nastawiałem się bowiem na usłyszenie kompozycji, które tak mi się spodobały w wersji płytowej. Jak jednak wypadły nowe kawałki? Szczerze mówiąc trochę blado... Charakterystyczny groove, rozpędzający dotychczas utwory Funky Flow zszedł gdzieś na dalszy plan, ustępując miejsca instrumentalnemu fusion, które solidne partie solowe zamyka w klarownych ramach dość zwięzłych kompozycji. Nowe utwory (w większości jeszcze nienazwane) po to się jednak ogrywa na scenie, by móc sprawdzić jak wypadają, jak brzmią, co w nich jest już na swoim miejscu, a co wymaga zmiany. Najciekawszą nową kompozycją wydała mi się balladka, czy też jak kto woli – pościelówa. Ale, jak poprzednio, chcę wierzyć, że i ten kawałek Funky Flow ostatecznie jeszcze nieco ubarwią. Na zakończenie pierwszej części koncertu chłopaki po raz drugi sięgnęli po kompozycję ze swojej płyty. Zagrali Kozi syr. I co tu dużo mówić - raz jeszcze do mnie dotarło, jak kapitalny materiał został zgromadzony na Couple of Grooves...
Po krótkiej przerwie zespół powrócił z zaskakującym coverem. Oto bowiem usłyszeć mogliśmy Stratus Billy’ego Cobhama z jego pierwszej solowej płyty - Spectrum. Zespół udźwignął ciężar tego utworu i - można powiedzieć - druga część koncertu przebiegała już „z górki”. Funky Flow zaprezentowali trochę cięższe, bardziej rockowe ale i bardziej przekonywujące oblicze, niż w pierwszym secie. A podczas ostatniego kawałka jakieś grupies zaczęły nawet pląsać pod sceną... Garstce osób zgromadzonej na tym, podkreślę to raz jeszcze, wtorkowym koncercie udało się namówić zespół na bis, którym okazała się, zamykająca również Couple of Grooves - Kanciapa.
Jak podsumować ten miły wieczór? Świetnie na żywo wypadły kawałki z płyty zespołu, nowe kompozycje jeszcze nie dotrzymują im kroku, ale - jak zapewnia Tomek Drachus - te utwory będą się jeszcze zmieniać. Czy duchowym patronem nowej płyty zespołu będzie Billy Cobham? Póki co Funky Flow potrzebują okrzepnąć na scenie i jak każdy zespół regularnie grać przed żywo reagującą publicznością. Czego im oczywiście szczerze życzę. Tak samo, jak tego wspaniałego patronatu.

Jacek Chudzik

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.