15 września 2008 roku po ciężkiej chorobie zmarł klawiszowiec Pink Floyd Richard Wright. Ta wiadomość utwierdziła wszystkich w przekonaniu, że okolicznościowy występ na Live 8 w 2005 roku klasycznego składu zespołu był ostatnim i nigdy oni już razem nie wyjdą na scenę. W rok po Jego śmierci niemiecki zespół RPWL zorganizował koncertowy hołd dla tego muzyka. I chociaż oficjalny cover band Floydów, The Australian Pink Floyd Show, cieszy się ogromnym powodzeniem to z równie wielką radością wybrałem się na koncert RPWL.
O jakość wykonawczą byłem spokojny, wszak to właśnie od grania utworów brytyjczyków zaczęło się dla nich tworzenie na serio. Zanim jednak usłyszeliśmy główną gwiazdę wieczoru na scenę wyszli muzycy zespołu Strawberry Fields, nowe wcielenie Wojtka Szadkowskiego. Przedstawili utwory z albumu "Rivers Dry Gone". Muszę powiedzieć, że album studyjny mnie nie powalił, ale słuchając na żywo kolejne utwory nabierałem odczucia, że nie jest tak źle. A Serhan Kubeisi powalił mnie swoim graniem, swoimi solówkami. Zupełnie inaczej niż w studiu. Ale granie na żywo ma to do siebie, że można zupełnie inaczej odegrać to, co się stworzyło w studiu. Wokalistka Robin sprawiała wrażenie onieśmielonej, gdyż często zakrywała twarz i uciekała wzrokiem od publiczności. Widać było, że jest to debiut tej wokalistki. Potrzeba jej więcej koncertów i kontaktu z publicznością. Po kilkudziesięciu minutach zespół szybko zszedł ze sceny i zniknął za kulisami, a zebrana publiczność czekała na utwory Pink Floyd.
Repertuar wieczoru był ogólnie znany, co potwierdził i przedstawił na początku występu Yogi Lang. Mieliśmy wysłuchać setu z okresu albumu "The Animals" z 1977 roku. Czemu akurat ta trasa? Yogi Lang tłumaczył to tym, że jest to ostatnia trasa koncertowa zespołu Pink Floyd w klasycznym składzie. Najpierw usłyszeliśmy utwory z albumu "Animals", miedzy innymi: "Sheep", "Pigs On The Wings part1", "Dogs". Zaczęli identycznie tak, jak zaczynała się trasa In The Flesh z 1977 roku. Potem usłyszeliśmy cały album "Wish You Were Here" z "Shine On You Crazy Diamond" i utworem tytułowym na czele. W trzeciej części dwa utwory z "The Dark Side Of The Moon": "Money" i "Us And Them". W utworach z saksofonem świetnie sobie poradził muzyk, który został zaproszony do tej mini trasy. Jako ostatni utwór zagrany przez RPWL był jam, którego tytułu niestety nie znam. Pierwszy raz ten utwór dobiegł moich uszu. Szukając jednak źródeł tego utworu, natknąłem się na tytuł "More Blues" zagrany przez Pink Floyd na jednym z koncertów właśnie w tamtym okresie. Ale czy to ten utwór odegrali w Progresji, tego nie potwierdzę.
Tak zakończył się główny set. Muzycy zeszli ze sceny, jednak publiczność zmusiła ich do powrotu na jeszcze jeden utwór. Niejakim zaskoczeniem dla wszystkich zebranych były pierwsze akordy nie floydowego utworu. "Roses", bo o tym utworze mowa, wywołał aplauz publiczności. Była to wersja akustyczna na dwie gitary. I nikt nie szukał Raya Wilsona. Utwór wykonali brawurowo a refren śpiewała cała sala. Warto wspomnieć tutaj, że jedynym pełnym utworem zaśpiewanym przez zespół i publiczność był oczywiście "Wish You Were Here". A przy "Różach" i ja się zapomniałem. Nie zrobiłem ani jednego zdjęcia przez te pięć zaskakujących minut.
Warto było wybrać się na ten koncert. Magiczny wieczór. Dano mi cząstkę tego, co mógł mi dać zespół Pink Floyd. Ci co wyszli wcześniej, niech żałują.
Tekst i zdjęcia
Robert Świderski
Strawberry Fields
RPWL