Millenium nabrało przysłowiowego wiatru w żagle. Zaczęło się od powrotu na scenę w październiku, a teraz wygląda na to, że cała wiosna będzie stała także pod znakiem "progressive rock made in Kraków".
Niedawno ukazała się koncertówka i dvd zespołu oraz solowy album Galla a w kolejce już czeka reedycja „Reincarnations”. Millenium udał się także na pierwszy wyjazdowy koncert - do klubu Blue Note w Poznaniu.
Wiadomo było od samego początku, że nie będzie to występ zakrojony na tak szeroką skalę jak dwa poprzednie. Mniejsza scena i gorsze światła. Za to publika dopisała i 3 marca Millenium podziwiało około osiemdziesięciu, wygłodniałych progresywnego rock osób.
Zespół pojawił się na scenie kilka minut po godzinie 20. Rozpoczęli swój set od „Visit In Hell”. Od razu poczuło się bijącą od kapeli energię. Wszyscy muzycy uśmiechnięci i zdecydowanie bardziej ekspresyjni niż podczas koncertów w Krakowie. Łukasz zagadywał między utworami publiczność, a reszta zespołu także sypała uśmiechami na prawo i lewo. Aż miło było patrzeć.
Dobór utworów był niemal identyczny jak ten znany z dvd. Zabrakło tylko „Silent Hill”. Za to jego brak został zdecydowanie zrekompensowany nową, prawdziwie rockową wersją „For The Price Of Her Sad Days”. Na całe szczęście Millenium nie pozbawiło nas szalonego „Madman” (z Łukaszem przyodzianym w kaftan bezpieczeństwa), pięknego „Wishmaker”, rozpędzonego, prawie hard rockowego „Higher Than Me”, oklaskiwanego hitu z radia Zet czyli „Light Your Cigar”, czy „Greasy Mud”, w którym królował Krzysztof Wyrwa wygrywający cuda na swojej Warr Guitar... dodajmy do tego prawdziwie progresywne kolosy czyli „Embryo” i „Road To Infinty”, walczyka „Vocandę” i zaśpiewane częściowo po polsku „My Life Domino” oraz garść innych utworów. Piękna sprawa.
Nie obyło się niestety bez pewnych malutkich zgrzytków. W pierwszych trzech utworach gitara Piotra Płonki była troszkę zbyt przesterowana, natomiast bas Krzysia był troszkę słabo słyszalny. Może to tylko moja wyobraźnia, ale od czwartego numeru wszystko było znów w jak najlepszym porządku. Winy za to nie ponosi jednak zespół, lecz akustyka sali oraz sprzęt nagłaśniający.
Samym muzykom jednak też przytrafiały się małe wpadki. Tomasz Paśko trochę zgubił tempo na początku „Wishmaker”, a Piotrek przez przypadek zagrał jeden przesterowany akord na początku „Road To Infinity:. Ale wiecie co? To wszystko mnie jak najbardziej cieszy. Nie lubię mechanicznego grania i bezdusznych koncertów - muzycy to ludzie, którzy mają prawo się mylić. Tym bardziej, że akurat ten kiks w „Road To Infinity” w gruncie rzeczy był całkiem fajny.
Wytrzymać na ponad dwugodzinnym koncercie Millenium to żadne wyzywanie, tylko czysta przyjemność. Jeśli na scenie stoją TACY muzycy i odgrywają TAKIE kompozycje, to czas mija niesamowicie szybko, a w głowie pozostają na długo świetne melodie. Po raz kolejny należą się brawa dla Ryszarda Kramarskiego za to, że pisze świetne numery i dla reszty zespołu, za to, że podzielają jego wizję i chcą czynnie brać w niej udział.
Sobie i Wam życzę, aby zespół kontynuował działalność koncertową, abyśmy wszyscy mogli nasycić się ich nieprzeciętną, jak na dzisiejsze czasy, muzyką.
Rafał Ziemba