Na początku na scenę wyszli młodzi warszawiacy z Landscape. Zaprezentowali materiał z gatunku rocka progresywnego z elementami grunge'u oraz heavy metalu. Przyzwoity koncert jak na debiutantów i jak na warunki, które zostały m. in. dla nich stworzone. Warsztat muzyczny jest na wysokim poziomie. Mam nadzieję, że następne spotkanie z tym zespołem będzie na lepszym gruncie, być może z co najmniej epką, by móc się zapoznać z ich utworami w domowym zaciszu.
Na kwadrans przed godziną 21 w końcu na scenie pojawili się Łukasz Lisiak, Bartek Bereska, Rafał „R6” Paluszek, Adam Podzimski i gościnnie Natalia Krakowiak czyli GWIAZDA wieczoru Osada Vida.
Rozpoczęli od krótkiego intro w postaci Devil1 puszczonego „z taśmy”, by przejść do singlowego acz wykonanego w pełnej wersji utworu tytułowego ostatniego albumu „Uninvited Dreams”. Wiadomo było, że to Nieproszone Sny będą raczyły nasze uszy. Przez pierwsze utwory, zespół wspierała Natalia, która swoim delikatnym głosem łagodziła mocniejsze fragmenty. Identycznie jak na płycie. Myślę, że to udany kontrast. Dobrze, że możemy ją słyszeć na żywo.
Były także powroty jak w postaci „The Decision”, „After Hours” czy “Flying Time” z krążka „Three Seats Behind The Triangle”, przedzielonymi długimi suitami z nowej płyty „Lack Of Dreams” z mocnym akcentem na samym początku Adama Podzimskiego na bębnach, oraz „Childmare (A Goodnight Story)”. Powiem szczerze, że z niecierpliwością czekałem na "Childmare". Najlepszy fragment ostatniej płyty z przecudownym długim solo Bartka Bereski i wręcz kołysajacym fragmentem wprawiło mnie w hipnotyczny nastrój. Nie zawiodłem się.
Ale jak można się zawieść jeśli coś, co się robi, wykonuje profesjonalnie?! Widać było, że dla nich jest to nie tylko praca ale i również fantastyczna zabawa. Żarty miedzy sobą i śmieszne miny w trakcie grania utworów powodowała rozluźnienie w szeregach jak i również zachwyt publiczności.
Zaraz potem kolejne kolosy czasowe „My Nightmare Is Scared Of Me”, a potem druga część hiszpańskiego diabła, zakończona wplecionym cytatem z Dream Theater - "The Spirit Carries On", z albumu "Metropolis Pt.2". Warte podkreślenia są walory artystyczne, najpierw strach, potem łapanie oddechu po wyczerpującym biegu, by za chwilę solo Bartka uspokoiło słuchacza. Tylko w tym jednym utworze zostało zawartych tyle emocji. A przecież cały album jest w takim klimacie. A i kilka pięknych dźwięków również dało się usłyszeć spod paluszków Rafała. To również wbijało w parkiet. Tego wieczora można było usłyszeć tylko takie debeściaki.
Na sam koniec Osada zagrała melodie sprzed lat. Przecudowne „Bone” i „Liver” były jedynymi przedstawicielami albumu „The Body Parts Party”. Zostały przedzielone instrumentalnym, bonusowym utworem na wznowionym albumie „Three Seats...”- „In(s) Thru Mental”. Ciekawostką było odegranie przez Rafała utworu "S.L.E.E.P.", będącego instrumentalnym bonusem nie tylko na albumie ale i też wieczorową porą w „bezlitosnym” klubie. Szkoda tylko, że Natalia nie pojawiła się na scenie.
Jako, że ciężko było oddychać z racji braku klimatyzacji w klubie z trudem udało się uprosić o bisowanie. Jednak się udało ku uciesze niewielkiej ilości osób. Bodaj 3-4 osoby nie bały się podejść bliżej do sceny i żywiołowo reagowały na to, co się dzieje na scenie. Fotografie pokazują, że zespół starał się nie przejmować całą zaistniałą sytuacją. Bardzo mi się podobała postawa Łukasza, który nie tylko nadawał rytm basowy, ale też był dobrym duchem na scenie rozluźniając atmosferę żartami i dialogiem z kolegami jak i z zebranymi przed sceną.
Jestem kontent z tego, co zobaczyłem. Dostałem nawet więcej. Świetny kontakt z muzykami po koncercie, autografy na okładkach płyt i rozmowy o koncercie, o przyszłości, śmiechy, żarty, rozmowy o przyszłości koncertowo-albumowej...
Jednak przykro było patrzeć na pustki na sali. Więcej było chyba krzeseł niż osób. A szkoda, wielka szkoda. Ten zespół nie zasłużył sobie na takie przyjęcie. Pomimo mojej radości na spektakl to nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że nie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik przez organizatorów. Brak słów. Spóźnienia dźwiękowca, brak odpowiednich warunków do grania. Mogę sobie wyobrazić co musieli czuć sami muzycy.
Adamie, Bartku, Łukaszu, Natalio, Rafale... nie przejmujcie się. Wasza muzyka broni się sama. Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody z co najmniej setką gości.
Dziękuję za przybycie do Warszawy, dziękuję za koncert i dziękuję za dostarczenie tym kilku osobom wspaniałych emocji i wrażeń. Do zobaczenia...
Na kwadrans przed godziną 21 w końcu na scenie pojawili się Łukasz Lisiak, Bartek Bereska, Rafał „R6” Paluszek, Adam Podzimski i gościnnie Natalia Krakowiak czyli GWIAZDA wieczoru Osada Vida.
Rozpoczęli od krótkiego intro w postaci Devil1 puszczonego „z taśmy”, by przejść do singlowego acz wykonanego w pełnej wersji utworu tytułowego ostatniego albumu „Uninvited Dreams”. Wiadomo było, że to Nieproszone Sny będą raczyły nasze uszy. Przez pierwsze utwory, zespół wspierała Natalia, która swoim delikatnym głosem łagodziła mocniejsze fragmenty. Identycznie jak na płycie. Myślę, że to udany kontrast. Dobrze, że możemy ją słyszeć na żywo.
Były także powroty jak w postaci „The Decision”, „After Hours” czy “Flying Time” z krążka „Three Seats Behind The Triangle”, przedzielonymi długimi suitami z nowej płyty „Lack Of Dreams” z mocnym akcentem na samym początku Adama Podzimskiego na bębnach, oraz „Childmare (A Goodnight Story)”. Powiem szczerze, że z niecierpliwością czekałem na "Childmare". Najlepszy fragment ostatniej płyty z przecudownym długim solo Bartka Bereski i wręcz kołysajacym fragmentem wprawiło mnie w hipnotyczny nastrój. Nie zawiodłem się.
Ale jak można się zawieść jeśli coś, co się robi, wykonuje profesjonalnie?! Widać było, że dla nich jest to nie tylko praca ale i również fantastyczna zabawa. Żarty miedzy sobą i śmieszne miny w trakcie grania utworów powodowała rozluźnienie w szeregach jak i również zachwyt publiczności.
Zaraz potem kolejne kolosy czasowe „My Nightmare Is Scared Of Me”, a potem druga część hiszpańskiego diabła, zakończona wplecionym cytatem z Dream Theater - "The Spirit Carries On", z albumu "Metropolis Pt.2". Warte podkreślenia są walory artystyczne, najpierw strach, potem łapanie oddechu po wyczerpującym biegu, by za chwilę solo Bartka uspokoiło słuchacza. Tylko w tym jednym utworze zostało zawartych tyle emocji. A przecież cały album jest w takim klimacie. A i kilka pięknych dźwięków również dało się usłyszeć spod paluszków Rafała. To również wbijało w parkiet. Tego wieczora można było usłyszeć tylko takie debeściaki.
Na sam koniec Osada zagrała melodie sprzed lat. Przecudowne „Bone” i „Liver” były jedynymi przedstawicielami albumu „The Body Parts Party”. Zostały przedzielone instrumentalnym, bonusowym utworem na wznowionym albumie „Three Seats...”- „In(s) Thru Mental”. Ciekawostką było odegranie przez Rafała utworu "S.L.E.E.P.", będącego instrumentalnym bonusem nie tylko na albumie ale i też wieczorową porą w „bezlitosnym” klubie. Szkoda tylko, że Natalia nie pojawiła się na scenie.
Jako, że ciężko było oddychać z racji braku klimatyzacji w klubie z trudem udało się uprosić o bisowanie. Jednak się udało ku uciesze niewielkiej ilości osób. Bodaj 3-4 osoby nie bały się podejść bliżej do sceny i żywiołowo reagowały na to, co się dzieje na scenie. Fotografie pokazują, że zespół starał się nie przejmować całą zaistniałą sytuacją. Bardzo mi się podobała postawa Łukasza, który nie tylko nadawał rytm basowy, ale też był dobrym duchem na scenie rozluźniając atmosferę żartami i dialogiem z kolegami jak i z zebranymi przed sceną.
Jestem kontent z tego, co zobaczyłem. Dostałem nawet więcej. Świetny kontakt z muzykami po koncercie, autografy na okładkach płyt i rozmowy o koncercie, o przyszłości, śmiechy, żarty, rozmowy o przyszłości koncertowo-albumowej...
Jednak przykro było patrzeć na pustki na sali. Więcej było chyba krzeseł niż osób. A szkoda, wielka szkoda. Ten zespół nie zasłużył sobie na takie przyjęcie. Pomimo mojej radości na spektakl to nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że nie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik przez organizatorów. Brak słów. Spóźnienia dźwiękowca, brak odpowiednich warunków do grania. Mogę sobie wyobrazić co musieli czuć sami muzycy.
Adamie, Bartku, Łukaszu, Natalio, Rafale... nie przejmujcie się. Wasza muzyka broni się sama. Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody z co najmniej setką gości.
Dziękuję za przybycie do Warszawy, dziękuję za koncert i dziękuję za dostarczenie tym kilku osobom wspaniałych emocji i wrażeń. Do zobaczenia...
Robert Świderski
{gallery}koncerty/Osada_Vida{/gallery}