Fanów tego projektu niedawno cieszył fakt, że po kilku latach milczenia Transatlantic ponownie wzleciał na bezkresne przestworza, wydając pod koniec roku 2009 udaną płytę „The Whirlwind”. 6.05.2010 był dniem, który mógł ucieszyć ponownie, Transatlantic przycumował bowiem do poznańskiej hali Arena, dając ponad trzygodzinny koncert przybyłym fanom progresywnego grania.
Przyznam, że jadąc na to spotkanie z muzykami miałem kilka obaw. Jestem sympatykiem grupy, ale szczerze mówiąc bywa tak, że wokal Neala mnie zwyczajnie nuży, zwłaszcza w jego solowych projektach. Bałem się również, że ekspiacja spowodowana jego nawróceniem może być zbyt nachalna. Jednak zanim dane mi było zmierzyć się własnymi obawami, spotkało mnie zaskoczenie w postaci niewielkiego zainteresowania koncertem. Tutaj już nawet trudno ubolewać nad tym, że muzyka rockowa nie jest już tak dobrym nośnikiem idei jak to bywał kiedyś, że w konsumenckim świecie muzyka żywa nie jest produktem, który potrafi się wyśmienicie sprzedać, tutaj niezbędna jest świadomość, że aby ta muzyka mogła przetrwać, powinno się chodzić na koncerty i doświadczać żywej interakcji z jej twórcami.
Przejdźmy jednak do meritum. Koncert podzielony był na dwie części. W pierwszej części koncertu Transalantic zaprezentował w całości swoje najmłodsze dziecko - "The Whirlwind", a w drugiej i bisach utwory: "All Of The Above", "We All Need Some Light (SMPTe) " oraz "Duel With The Devil", "Stranger In Your Soul" i tytułowy "Bridge Across Forever". Bez wątpienie jest to przekrój dotychczasowych osiągnięć zespołu. Powiedzieć, że są to rozbudowane utworu, to w tym przypadku znacznie za mało, a dwa sety, które w sumie wypełniły ponad trzy godziny, mogły się okazać nie lada wyzwaniem dla słuchacza. Mogły, ale nie były i to głównie ze względu na bezpośredni kontakt z muzyką. Przyznam, że w domowym zaciszu mógłbym być taką ilością Transatlantic znużony. Tutaj przeciwnie, prawdopodobnie dlatego, że była to muzyka ucieleśniona przez piątkę mistrzów w swoim fachu (piątym Teletubisiem był tutaj Daniel Gildenlow, który wspomagał podstawowy skład na klawiszach, gitarze i różnego rodzaju przeszkadzajkach), którzy na scenie osiągnęli już chyba wszystko, a wspólne granie sprawia im ogromną frajdę. Było to czuć, jak również i to, że sprawili oni ogromną przyjemność wszystkim zebranym pod sceną. Wnikanie w poszczególne kompozycje to domena recenzentów płyt, powiem więc tylko, że utwory te zabrzmiały koncertowo, nabrały energii, że maszynownia wehikułu o nazwie Transatlantic - Portnoy, dał po prostu czadu, że diamentami tej grupy są improwizacje, jazzujące i psychodeliczne fragmenty, no i oczywiście solowe partie poszczególnych muzyków.
Ogromną zaletą koncertu było jego oświetlenie. Dla mnie ten aspekt przedstawienie jest ważny, a w tym przypadku nie pozostawiał niczego do życzenia. Gra różnokolorowych świateł pomagała budować nastrój i skupić uwagę na tym, co działo się na scenie. W pamięci z tego wydarzenia zostaną, oprócz samej muzyki, również przepiękne obrazy.
Z nagłośnieniem było różnie, po pierwszych kilku minutach pomyślałem, że będzie naprawdę fatalnie - jakieś odbite dźwięki dochodzące zza pleców, ale szybko znalazłem sobie miejsce, gdzie takie negatywne efekty nie były dostrzegalne. Widocznie taka jest specyfika hali Arena. Pozostała część koncertu była już czystą dźwiękową przyjemnością.
Podsumowując. Był to niezwykle udany koncert, w którym zawiedliśmy jedynie my – fani. Szkoda, bo hala mogła pomieścić znacznie większe grono entuzjastów tej czwórki sympatycznych muzyków. Ja nie zaprzepaściłem tej szansy i spędziłem niezwykle udany wieczór na pokładzie Transatlantica. Dziękuję tym samym za ten spektakl Organizatorom.
Przyznam, że jadąc na to spotkanie z muzykami miałem kilka obaw. Jestem sympatykiem grupy, ale szczerze mówiąc bywa tak, że wokal Neala mnie zwyczajnie nuży, zwłaszcza w jego solowych projektach. Bałem się również, że ekspiacja spowodowana jego nawróceniem może być zbyt nachalna. Jednak zanim dane mi było zmierzyć się własnymi obawami, spotkało mnie zaskoczenie w postaci niewielkiego zainteresowania koncertem. Tutaj już nawet trudno ubolewać nad tym, że muzyka rockowa nie jest już tak dobrym nośnikiem idei jak to bywał kiedyś, że w konsumenckim świecie muzyka żywa nie jest produktem, który potrafi się wyśmienicie sprzedać, tutaj niezbędna jest świadomość, że aby ta muzyka mogła przetrwać, powinno się chodzić na koncerty i doświadczać żywej interakcji z jej twórcami.
Przejdźmy jednak do meritum. Koncert podzielony był na dwie części. W pierwszej części koncertu Transalantic zaprezentował w całości swoje najmłodsze dziecko - "The Whirlwind", a w drugiej i bisach utwory: "All Of The Above", "We All Need Some Light (SMPTe) " oraz "Duel With The Devil", "Stranger In Your Soul" i tytułowy "Bridge Across Forever". Bez wątpienie jest to przekrój dotychczasowych osiągnięć zespołu. Powiedzieć, że są to rozbudowane utworu, to w tym przypadku znacznie za mało, a dwa sety, które w sumie wypełniły ponad trzy godziny, mogły się okazać nie lada wyzwaniem dla słuchacza. Mogły, ale nie były i to głównie ze względu na bezpośredni kontakt z muzyką. Przyznam, że w domowym zaciszu mógłbym być taką ilością Transatlantic znużony. Tutaj przeciwnie, prawdopodobnie dlatego, że była to muzyka ucieleśniona przez piątkę mistrzów w swoim fachu (piątym Teletubisiem był tutaj Daniel Gildenlow, który wspomagał podstawowy skład na klawiszach, gitarze i różnego rodzaju przeszkadzajkach), którzy na scenie osiągnęli już chyba wszystko, a wspólne granie sprawia im ogromną frajdę. Było to czuć, jak również i to, że sprawili oni ogromną przyjemność wszystkim zebranym pod sceną. Wnikanie w poszczególne kompozycje to domena recenzentów płyt, powiem więc tylko, że utwory te zabrzmiały koncertowo, nabrały energii, że maszynownia wehikułu o nazwie Transatlantic - Portnoy, dał po prostu czadu, że diamentami tej grupy są improwizacje, jazzujące i psychodeliczne fragmenty, no i oczywiście solowe partie poszczególnych muzyków.
Ogromną zaletą koncertu było jego oświetlenie. Dla mnie ten aspekt przedstawienie jest ważny, a w tym przypadku nie pozostawiał niczego do życzenia. Gra różnokolorowych świateł pomagała budować nastrój i skupić uwagę na tym, co działo się na scenie. W pamięci z tego wydarzenia zostaną, oprócz samej muzyki, również przepiękne obrazy.
Z nagłośnieniem było różnie, po pierwszych kilku minutach pomyślałem, że będzie naprawdę fatalnie - jakieś odbite dźwięki dochodzące zza pleców, ale szybko znalazłem sobie miejsce, gdzie takie negatywne efekty nie były dostrzegalne. Widocznie taka jest specyfika hali Arena. Pozostała część koncertu była już czystą dźwiękową przyjemnością.
Podsumowując. Był to niezwykle udany koncert, w którym zawiedliśmy jedynie my – fani. Szkoda, bo hala mogła pomieścić znacznie większe grono entuzjastów tej czwórki sympatycznych muzyków. Ja nie zaprzepaściłem tej szansy i spędziłem niezwykle udany wieczór na pokładzie Transatlantica. Dziękuję tym samym za ten spektakl Organizatorom.
Zrelacjonował: Marcin Łachacz
{gallery}koncerty/Transatlantic_060510{/gallery}