Wzlot
{mosimage}Z półgodzinnym opóźnieniem na scenie pojawiły się Uda. A właściwie trzy pary ud - Kuba Sieńczyk (gitara basowa, wokal, harmonijka ustna), Igor Herzyk (gitara, wokal, melodyka) oraz Michał Zawadzki (perkusja). Całe zamieszanie wywołane przez przedłużające się zebranie filii Związku Żonglerów Polskich oraz fakt, że i tak nieliczna publiczność porozłaziła się i pod sceną jedynie garstka fanów czekała na występ, nie można określić mianem "przyjaznych warunków". Dodatkowo stresujące dla Ud mogło być to, że zespół po raz pierwszy od wydania debiutanckiej płyty (zatytułowanej Hurtownia przebiśniegów) prezentował się przed publicznością. I niewątpliwie lekka trema towarzyszyła ich występowi, ale to mogłoby mieć znaczenie jedynie, gdyby chcieć tłumaczyć zespół po średnio udanym występie.
{mosimage}Tymczasem Uda wypadły na scenie klubu Face2Face lepiej, niż dobrze, prezentując intrygującą, ale w stu procentach wciągającą, stylistyczną mieszankę ze sporą dawką humoru, czy też autoironii, która okazała się doskonale sprawdzać w warunkach „na żywo”. Choć salka w której odbywał się koncert mogłaby stać się inspiracją do napisania kolejnej zwrotki utworu Stacja grzyb, to jednak z każdym utworem co raz więcej osób ryzykowało wejście do niej.
{mosimage}Zespół zagrał 45 minutowy set, podczas którego można było usłyszeć większość kompozycji z ich debiutanckiego krążka. Wspomniana już Stacja grzyb, Umyjcie węgiel, Szkielet żaby, Feministyczna pani pedagog, Człowiek-gulasz zadaje decydujący cios lutownicą, Kombajn do zbierania eunuchów oraz Mewy lajty, wszystkie te kompozycje umiejętnie łączące elementy rocka, jazzu i muzycznej burleski wypadły na żywo bardzo naturalnie i każdorazowo były gorąco oklaskiwane przez publiczność. Nieprzypadkowo podkreślam pozytywny odbiór muzyki Ud przez wszystkich zgromadzonych na koncercie, bowiem ich twórczość jest w pewnym sensie ryzykowna. Kunszt muzyków i serce włożone w zagranie dobrego koncertu to jedno, ale umiejętność zaprezentowania (i „sprzedania”) tak dziwnego materiału to już coś innego. Udom i jedno i drugie się udało.
Krzysztof Michalczewski w recenzji debiutu Ud, określił ten zespół, jako klubowy i coś jest na rzeczy. Grupa która pojawiła się na scenie jako druga, ma aspiracje i możliwości zgoła odmienne...
Kulminacja
Po krótkiej technicznej przerwie publiczność mogła podziwiać Cinemon. Debiutancki krążek zespołu ukazał się ponad rok temu, grupa zagrała od tego czasu kilka (niestety - dosłownie kilka) koncertów i do występu w Face2Face podchodziła na luzie. Pierwszy raz mogłem podziwiać Cinemon w rozszerzonym składzie, bowiem jakiś czas temu do zespołu dołączył Paweł Harańczyk, grający na instrumentach klawiszowych.
{mosimage}Rozpoczęli w ten sam sposób, w jaki zaczyna się ich płyta - od Don't You Remember, po którym przyszedł czas na Little Babe (z gościnnym udziałem Adama Cygana na wokalu). Już te dwa, tryskające hardrockową energią, utwory musiały uzmysłowić wszystkim, że to nie przelewki, że to nie pierwsza z brzegu kapela wygrywająca smętne pitu-pitu-melodyje, ale rockowy zespół z krwi i kości, który, gdy pojawia się na scenie, to po to, aby ją zdemolować.
{mosimage}Nie zwolnili tempa nawet na chwilę i o ile podczas pierwszych dwóch utworów zespół mógł sprawiać wrażenie nie do końca odnajdującego się w nowym, poszerzonym składzie, to już podczas kolejnego (Storm), wszystko zaczęło do siebie idealnie pasować. Punktem kulminacyjnym krótkiego występu Cinemonu było rewelacyjne wykonanie Barbituranów, w którym nagle pojawiły się przeplatane partie solówek gitarowo-klawiszowych. Na koniec, gdy już mieli wszystkich na kolanach, zagrali kompozycję, której wprawdzie nie jestem wielkim fanem, ale która tym razem zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Morderca (bo o nim mowa) też został wspaniale rozszerzony o żywiołowe improwizacje muzyków i jedyne czego można było sobie życzyć, to aby występ Cinemonu nie zakończył się wraz z jego ostatnimi dźwiękami.
To był wspaniały występ i słuchając Ud, a następnie Cinemonu, w tej dość osobliwej salce koncertowej, z obdrapanymi ścianami, brudnymi kafelkami i ciągnącymi się pod sufitem rurami ciepłowniczymi, poczułem porywającą potęgę rock'n'rolla… A to jest jedna z tych rzeczy, za które nie zapłaci się kartą Mastercard.
Finał?
{mosimage}Biorąc pod uwagę zaangażowanie publiczności, to Uda zaczynały od zera. Musiały się przebić, zmusić ludzi do słuchania i zainteresować ich sobą. Cinemon wykorzystał wypracowany przez Uda kapitał, który w czasie swego występu wielokrotnie jeszcze pomnożył, gromadząc pod sceną całkiem spory tłum. Jako ostatni zaprezentował się zespół Maria Celeste i... w trzy minuty stracił całą, rozgrzaną do czerwoności po występie Cinemonu, publiczność. Ich muzyka, którą najłatwiej można by określić rockiem alternatywnym, wybitnie nie sprawdziła się tego wieczoru, a wizualizacje na tle których występowali nie wystarczyły, by zainteresować zebranych w klubie Face2Face gości. Jeśli twórczość Ud można nazwać inteligentną, to Maria Celeste zaprezentowała muzykę może i modną, czy też najbardziej współczesną, ale wyraźnie przeintelektualizowaną. Wokalista zespołu, Bartosz Mucha, krzyczał, piszczał i na wszystkie możliwe sposoby zdzierał struny głosowe, zaś pozostali muzycy uwijali się jak w ukropie, ale słowa, jakimi mogę określić ich występ to: chaos i ból (natężenie dźwięku w pewnym momencie koncertu było nie do wytrzymania).
Zamiast podsumowania
Zdarza się frontmanom podczas koncertu rzucić od niechcenia słowa, która z perspektywy czasu wydają się idealnie opisywać wszystko, co danego wieczoru miało miejsce. Pamiętamy Jima Morrisona zadającego pytanie: „Is everybody in?”, czy Iana Gillana z jego słynnym: „Can we have everything louder than everything else?”. W klubie Face2Face Michał Wójcik tuż przed występem Cinemonu, krótko a dosadnie ujął istotę całego czwartkowego koncertu, mówiąc: „Chłopaki z Ud nieźle przypierd***li, teraz czas, żebyśmy my przypierd***li jeszcze lepiej”. I jak powiedział, tak i zrobił. Ale o tym już wiecie...
Long live Uda.
Long live Cinemon.
Long live Rock'n'Roll.
Jacek Chudzik
{mosimage}