Niestety, część właściwą relacji muszę zacząć od tego, że obu koncertów nie było praktycznie komu oglądać. Na sali było około dziesięciu osób co, o zgrozo, w ostatnich czasach staje się normalnością. Coś niedobrego dzieje się z fanami muzyki. Jeśli na TAKI koncert przychodzi garstka publiki, to zupełnie nie wiem, co mogłoby zmusić najwyraźniej zgnuśniałych fanów do ruszenia się z domu. Te słowa kieruję do wszystkich, którzy mogli być w sobotę w krakowskim Centrum Sztuki Współczesnej Solvay, ale ich nie było: wstyd mi za was! Naprawdę było mi przykro i czułem się strasznie zażenowany waszą postawą.
Mimo tak małej liczby osób na widowni obie kapele nie zamierzały sobie odpuścić i zagrały na najwyższym poziomie, co tylko potwierdziło ich klasę.
Koncert rozpoczęły Uda. Ich wybuchowy materiał z albumu „Hurtownia Przebiśniegów” zabrzmiał na żywo jak mieszanka Mahavishnu Orchestra, Pink Floyd i Rage Against The Machine. Niesamowite. Z wielkim podziwem patrzyłem na palce gitarzystów - dla mnie była to wirtuozeria. Zarówno partie gitary solowej jak i podkłady basowe były bardzo skomplikowane i ciekawie zaaranżowane. Pojawiały się także krzyczano-mówione wokalizy.
Zespół zaprezentował miedzy innymi „Mewy Lajty”, „Feministyczną Pani Pedagog”, „Zus kontra Predator”, „Nibynóżki”, „Stację Grzyb”, „Umyjcie Węgiel”, „Kombajn Do Zbierania Eunuchów” oraz dwie nowe kompozycje, związane tematycznie z porami roku. Tym razem mieliśmy okazje usłyszeć jak Uda oddają za pomocą dźwięków Wiosnę oraz Zimę.
Przerwa nie trwała długo i na scenie stała już zainstalowana Oranżada. Od czasu gdy widziałem ich na koncercie w Puławach, w szeregach zespołu zaszły drobne zmiany. Skład został poszerzony o dwie nowe osoby, poprawiło się brzmienie, a materiał koncertowy został wzbogacony o kompozycje z ostatniego krążka „Samsara”. W Krakowie zespół wystąpił jednak we czwórkę. Dwie gitary, bas, perkusja i wokal wystarczyły, aby zagrać piękny, cudowny i porywający koncert. O ile występ Ud był bardzo dobry, to Oranżady wręcz fenomenalny! Artur trafiał swymi uderzeniami zawsze w punkt, Robert wręcz tańczył ze swoim basem niesiony energią muzyki, Michał świetnie śpiewał (delay na wokal – piękna sprawa) i wygrywał psychodeliczne melodie, a jego kontakt z publiką był również bez zarzutu. Nowy gitarzysta w zespole doskonale uzupełniał cały skład i nawet starał się grać na fujarce :)
Chłopaki zaserwowali nam set złożony z kompozycji takich jak „Statek”, „Przecież To Masz”, „Helikopter”, „Brzytwa Świtu”, „Samsara”, „Szare Eminencje Zachwytu”, „Droga”, „Spóźniony i Boso”, a także nowy utwór (nazwy którego niestety nie wyłapałem), podczas którego Michał udowadniał, że na gitarze można grać również szczoteczką do zębów :)
Po koncercie zespół zaprosił zgromadzoną publikę do rozmowy – bardzo sympatyczny gest, z którego nie omieszkałem skorzystać.
To był naprawdę genialny wieczór. Piękna wędrówka w stronę psychodelii i awangardy oraz powrót do ciepłych brzmień lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Koncert Ud mnie zachwycił, a występ Oranżady wzruszył i niemal odebrał mowę. Już nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z nimi podczas pierwszego dnia Heineken Open'er. Mam nadzieję, że wystąpią wtedy w pełnym składzie, co nada ich psychodelicjom jeszcze bogatszy smak i aromat.
Mimo tak małej liczby osób na widowni obie kapele nie zamierzały sobie odpuścić i zagrały na najwyższym poziomie, co tylko potwierdziło ich klasę.
Koncert rozpoczęły Uda. Ich wybuchowy materiał z albumu „Hurtownia Przebiśniegów” zabrzmiał na żywo jak mieszanka Mahavishnu Orchestra, Pink Floyd i Rage Against The Machine. Niesamowite. Z wielkim podziwem patrzyłem na palce gitarzystów - dla mnie była to wirtuozeria. Zarówno partie gitary solowej jak i podkłady basowe były bardzo skomplikowane i ciekawie zaaranżowane. Pojawiały się także krzyczano-mówione wokalizy.
Zespół zaprezentował miedzy innymi „Mewy Lajty”, „Feministyczną Pani Pedagog”, „Zus kontra Predator”, „Nibynóżki”, „Stację Grzyb”, „Umyjcie Węgiel”, „Kombajn Do Zbierania Eunuchów” oraz dwie nowe kompozycje, związane tematycznie z porami roku. Tym razem mieliśmy okazje usłyszeć jak Uda oddają za pomocą dźwięków Wiosnę oraz Zimę.
Przerwa nie trwała długo i na scenie stała już zainstalowana Oranżada. Od czasu gdy widziałem ich na koncercie w Puławach, w szeregach zespołu zaszły drobne zmiany. Skład został poszerzony o dwie nowe osoby, poprawiło się brzmienie, a materiał koncertowy został wzbogacony o kompozycje z ostatniego krążka „Samsara”. W Krakowie zespół wystąpił jednak we czwórkę. Dwie gitary, bas, perkusja i wokal wystarczyły, aby zagrać piękny, cudowny i porywający koncert. O ile występ Ud był bardzo dobry, to Oranżady wręcz fenomenalny! Artur trafiał swymi uderzeniami zawsze w punkt, Robert wręcz tańczył ze swoim basem niesiony energią muzyki, Michał świetnie śpiewał (delay na wokal – piękna sprawa) i wygrywał psychodeliczne melodie, a jego kontakt z publiką był również bez zarzutu. Nowy gitarzysta w zespole doskonale uzupełniał cały skład i nawet starał się grać na fujarce :)
Chłopaki zaserwowali nam set złożony z kompozycji takich jak „Statek”, „Przecież To Masz”, „Helikopter”, „Brzytwa Świtu”, „Samsara”, „Szare Eminencje Zachwytu”, „Droga”, „Spóźniony i Boso”, a także nowy utwór (nazwy którego niestety nie wyłapałem), podczas którego Michał udowadniał, że na gitarze można grać również szczoteczką do zębów :)
Po koncercie zespół zaprosił zgromadzoną publikę do rozmowy – bardzo sympatyczny gest, z którego nie omieszkałem skorzystać.
To był naprawdę genialny wieczór. Piękna wędrówka w stronę psychodelii i awangardy oraz powrót do ciepłych brzmień lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Koncert Ud mnie zachwycił, a występ Oranżady wzruszył i niemal odebrał mowę. Już nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z nimi podczas pierwszego dnia Heineken Open'er. Mam nadzieję, że wystąpią wtedy w pełnym składzie, co nada ich psychodelicjom jeszcze bogatszy smak i aromat.