A+ A A-

Nino Katamadze & Insight, 28 VI Kraków

W ostatni poniedziałek Nino Katamadze, zjawiskowa gruzińska wokalistka, zawitała wraz z zespołem Insight do krakowskiej filharmonii. Koncert miał miejsce w ramach, zorganizowanych przez miasto Kraków, Dni Tbilisi. Aby załapać się na ten wyjątkowy występ wystarczyło być tylko czujnym i w odpowiednim momencie zatroszczyć się o ogólnie dostępną (czytaj: darmową) wejściówkę. Po raz kolejny potwierdza się nieśmiała hipoteza, że nie za wszystkie wartościowe rzeczy trzeba płacić. Czasem wystarczy tylko chcieć.

Zacznijmy jednak od kilku łyżek dziegciu. Minus malutki: darmowe koncerty mają ten urok, że pojawiają się na nich osoby w ogóle nie zainteresowane występem. I w poniedziałkowy wieczór już po dwóch minutach można było zaobserwować - głównie starsze - osoby,  które wystraszyły się dźwięków płynących ze sceny. Zaiste - cukierkowy Strauss to nie był. Minus całkiem pokaźnych rozmiarów: brak promocji. Trzy plakaty wiszące gdzieś pokątnie, to jak na takie wydarzenie trochę za mało. Na koniec, już nawet nie minus, ale koszmarna wpadka - akustyka. Nie od dziś wiadomo, że w rankingu najgorszych sal koncertowych w Europie krakowska filharmonia ustępuje pola jedynie silosowi zbożowemu z dolnej Saksonii oraz hangarowi lotniczemu spod Charkowa. Niemniej w XXI wieku można liczyć na minimalizację strat - na takie przystosowanie sprzętu nagłośnieniowego do sali, by akustyka była chociaż poprawna. Niestety, inżyniera dźwięku przerosło to zadanie i w zasadzie można powiedzieć, że popisowo położył koncert. Jedyne, co mu się udało, to zagłuszyć przejeżdżające pod budynkiem filharmonii tramwaje.

Sam koncert był jednak fenomenalny. Obawiałem się go trochę, bowiem trzy ostatnie płyty Nino Katamadze, prezentowały gruzińską artystkę za każdym razem z innej strony. Równolegle z dobrą, utrzymaną w jazzowej stylistyce (z domieszką rocka i soul) płytą Black (2006), na rynek trafił bardziej popowy album White (2006), po nich zaś przyszła kolej na najbardziej nijakie dzieło artystki: Blue (2008). W poniedziałek Katamadze przygotowała dla wszystkich fanów niespodziankę - postawiła na wyraziste i mocne rockowe brzmienie swych utworów. Czyżby to była zapowiedź mającego się ukazać, kolejnego „kolorowego” krążka, tym razem zatytułowanego Red? Oby!

Koncert rozpoczął się z lekkim poślizgiem wywołanym przez niesforną publikę, która mimo zgaszenia świateł, zachowywała się jak na pikniku. Dopiero pojawienie się na scenie zespołu Insight (Gocha Kacheishvili - gitara, Ucha Gugunava - bas, David Abuladze - perkusja) i zagranie przez nich krótkiego instrumentalnego utworu uciszyło gawiedź i zmusiło ostatnich spacerowiczów do zajęcia miejsca (niestety, tylko na chwilę). Katamadze powitana została chłodno. Niskich lotów gryps Bałtroczyka wywołuje zazwyczaj większą burzę oklasków. Artystka nie zrażała się jednak, bądź też jako profesjonalistka nie dałą tego po sobie poznać. Są rzeczy, które artysta może ukryć, czy zamarkować, ale pewnego rodzaju zachowań na scenie nie da się podrobić. Nie można udawać radości i pogody ducha, nie można być wulkanem energii przez blisko dwie godziny tylko na pokaz, nie można tak spontanicznie, niemal desperacko, szukać kontaktu z publicznością.

Muzycznie poniedziałkowy wieczór - w swojej idealnej, nieskażonej nieudolnością akustyka, formie - był bardzo udany. Usłyszeć można było najlepsze utwory z repertuaru artystki, włącznie z I Came, I Will Come as a Snow, Suliko, czy Olei. Dla kogoś, kto nie miał przyjemności poznać fenomenu Nino Katamadze w dużym skrócie powiem, że podczas koncertu mogliśmy usłyszeć jazzową wokalizę (i to wybitną), wspieraną przez rockowe trio, w repertuarze, który stanowił odpowiednio przearanżowany gruziński folk. Co ciekawe, Insight okazał się zespołem nie tylko akompaniującym, ale też potrafiącym przejąć kontrolę nad sceną. Nino zaś... Klasa sama w sobie. Przedziwnie słucha się śpiewu, gdy nie można zrozumieć nawet pół słowa, gdy w ogóle nie sposób odróżnić słów, od scatu. W takich sytuacjach pozostaje tylko podziwiać sam wokal i przeżywać muzykę w jej najczystszej postaci.

Nino przez cały wieczór po prostu szalała. Biegała po scenie tam i z powrotem, biegała wśród publiczności, próbując zmusić ją a to do klaskania, a to do śpiewania (a jeden pan był do tego wielce skory) - słowem, wszędzie jej było pełno. Cały czas uśmiechnięta Katamadze zapewniała, że chce zrobić wszystko, abyśmy się w ten wieczór poczuli lepiej. Wielokrotnie dziękowała Polakom za wsparcie i wspominała osobę prezydenta Lecha Kaczyńskiego, któremu zresztą zadedykowała jedną z kompozycji. Niestety Nino wypowiadała się w języku rosyjskim, co stanowiło pewną barierę dla przyzwyczajonej do pospolitego "thank you" publiczności.

Czy gruzińskiej artystce udało się podbić Kraków? Jeśli się zestawi chłodne przyjęcie z owacją na stojąco na zakończenie koncertu, to odpowiedź wyda się oczywista. Mimo bolesnych błędów akustyka, koncert należy zaliczyć do udanych, a nowe, rockowe, oblicze wokalistki jest, trzeba to przyznać, niezwykle intrygujące. Cóż mogę rzec więcej? Nino Katamadze - zapamiętajcie to nazwisko.

Jacek Chudzik

{mosimage}
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.