Błąd
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/Charlotta/white
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/Charlotta/Cross
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/Charlotta/omega
Uwaga
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
A+ A A-

IV Festiwal Legend Rocka: Omega, David Cross Band, White Room. Dolina Charlotty 10.07.2010

{mosimage}To już czwarta edycja Festiwalu Legend Rocka – kapitalnej inicjatywy, dzięki której polska publiczność może usłyszeć dawnych koryfeuszy rockowego grania, o których ostatnio jakby ciszej, choć nie znaczy to, że zawiesili instrumenty na kołku. Nie dane mi było uczestniczyć w wieczorze piątkowym (dawni muzycy Colosseum, Ken Hensley – ...chlip, chlip!), ale sobota prezentowała się równie ciekawie. Omega, która polskiej publice nigdy się nie przeje i trudno się dziwić, a przed nią David Cross, znany  z najsłynniejszego składu King Crimson a jeszcze wcześniej nowość w festiwalowej formule – młody polski zespół wyłoniony w drodze eliminacji. Ten wieczór miał otwierać wejherowski White Room.

{mosimage}Zawsze największą bolączką organizatorów plenerowych imprez jest deszcz. Wieczór w Dolinie Charlotty upewnił mnie, że upał może być nawet bardziej uciążliwy. Powietrze było gorące i duszne, żar lał się z bezchmurnego nieba, co dało się we znaki tak publiczności jak i artystom, ale o tym za chwilę. Do Doliny dotarłem kilka minut później, niż powinienem. Nie zdążyłem na konferencję prasową muzyków Omegi. Niestety nie przewidziano spotkania przedstawicieli mediów z Davidem Crossem, ale skrzypek za kulisami okazał się otwartym, rozmownym człowiekiem. Rozmownym na tyle, że zapis naszej pogawędki możecie przeczytać na łamach naszego serwisu. Punktualnie o 19.00 z głośników popłynął prosty jak konstrukcja cepa (i przez to właśnie uroczy) blues Pojedziemy do Charlotty – festiwal dorobił się własnego hymnu!

{mosimage}Na scenie pojawił się dość niekonwencjonalnie ubrany (patrz: zdjęcie obok) Tomasz Lenard, prowadzący i współorganizator festiwalu i zaczął swojską konferansjerkę, zachwalając nie tylko wykonawców, ale także bufet. Tu niewielki zgrzyt – smalcu, który polecał pan Tomasz, nigdzie nie było. Szkoda, bo lubię go nawet bardziej niż powinienem.



{mosimage}Zaczęli White Room. Kapela zorientowana jest na hard rocka z bluesowym posmakiem. Panowie zdecydowali się na małą rewolucję w repertuarze – skupili się na coverach, by publiczność mogła lepiej wczuć się w klimat dawnych lat. Posunięcie roztropne, ale też ciekaw jestem własnych dokonań White Room, bo dwie autorskie kompozycje, które zagrali, od razu pozostawały w głowie. A z cudzesów zabrzmiały między innymi utwory Dżemu (przy Harley Mój  pan Lenard nie wytrzymał – przemknął przed sceną z wózkiem towarowym), Oni zaraz przyjdą tu Breakoutu (niestety z pomylonym tekstem), Children Of The Revolution T-Rex, You Really Got Me The Kinks czy… Zegarmistrz Światła Tadeusza Woźniaka, który zmienił się w balladę w stylu Blaze Of Glory. W ogóle White Room lubią utwory z różnych stylistycznych półek przekształcać według klucza: zaostrzamy, przyspieszamy i więcej bluesa! Recepta stara jak świat i zawsze się obroni. Na finał: Born To Be Wild Steppenwolf. O dziwo – nie zabrzmiał taki jeden kawałek Cream, którego się spodziewałem. Zgadnijcie który. Dla podkreślenia hardrockowo-harleyowego klimatu twórczości White Room przed scenę wjechała grupka motocyklistów. Trochę im przegazówka nie wyszła, ale fajnie, że byli.

{gallery}koncerty/Charlotta/white{/gallery}Pora na opowieści z dworu Karmazynowego Króla. To nie jest jakiś zwykły król! – zagaił pan Lenard. Wiemy, wiemy. Robert Fripp i Peter Sinfield potem się z tej nazwy gęsto tłumaczyli. Dziś zaszczycić nas miał David Cross – muzyk wciąż aktywny, wydający nowe płyty, uczestniczący w ciekawych projektach. Ustawił się z boku seny, dając miejsce swojemu jednoznacznie rockowemu zespołowi w składzie: Paul Clark – gitara, Mick Paul – bas, Alex Hall – klawisze, Craig Blundell – perkusja, Jinian Wilde – wokal. Zaintonował na swoich elektrycznych skrzypcach ponury temat, a potem nastąpiło konkretne rockowe uderzenie w znanym, frippowskim stylu. Cross w swoich własnych nagraniach nie do końca wybił się na niepodległość, cały czas pozostaje pod wpływem dawnego pryncypała, ale nie mam mu tego za złe, bo zapotrzebowanie na takie dźwięki jest wielkie. Kiedy ostatnio byliście na koncercie King Crimson albo słuchaliście ich świeżej płyty? David z kolegami skoncentrowali się na własnym repertuarze, ale wpletli też w występ kilka klasyków, jak choćby Exiles (do jego wykonywania Cross jest szczególnie uprawniony – jedna z jego solowych płyt nosiła taki tytuł, znalazła się też na niej parafraza tej słynnej kompozycji), zagrane w środku występu, czy wieńczący podstawowy set Starless (gromkie brawa od grupki karmazynowych fanów). A w międzyczasie – cała masa grania łączącego niemal metalowe uderzenie z jazzową finezją. Lider przechadzał się dostojnie ze swoimi skrzypcami, Clark i Paul raz po raz zastygali w pozach z cyklu "jam jest bóg gryfu", co w przypadku filigranowego Clarka dzierżącego potężną sześciostrunową basówę wyglądało trochę komicznie. Ale i tak największy show robił wokalista. Może i nie miał bujnej grzywy jak kilku kolegów, ale dwudniowy zarost, lennonki i tatuaże na przedramionach znamionowały rasowego rockmana. Pan Wilde ma dźwięczny, wysoki głos, który potrafi używać i zadziornie, i delikatnie. A poza tym szybko się przemieszczał po scenie, zabawnie podrygiwał, potrząsał tamburynem – po prostu dusza towarzystwa. Tego dnia mógł zresztą czuć się uprzywilejowany. Art rock w wykonaniu David Cross Band obfituje w długachne instrumentalne pasaże, co wokalista skrupulatnie wykorzystywał schodząc ze sceny w celu poprawienia bilansu płynów. Cwaniak! Propozycja DCB, zdecydowanie bardziej wymagająca niż Omegi, nie była może tym, czego oczekiwała publiczność. Przynajmniej jej większość, bo były też jednostki, dla których to występ Crossa był tego dnia największym wydarzeniem. Pod sceną stało najwierniejsze audytorium, w tym ludzie, których z wyglądu nigdy bym nie posądził o karmazynowe sympatie (fanki King Crimson w kwiecistych sukienkach??? A jednak!). Ale też trzeba przyznać, że Cross ma rękę do dobrych linii melodycznych, przez co część zdziwionych fanów hard rockowej młócki do siebie przekonał. A już pełny szał zapanował przy bisie. 21st Century Schizoid Man! Świetna, żywiołowa wersja. Utwór od 41 lat przejmujący i niestety zawsze aktualny. Ale jak zagrany! Cross i jego kamraci chyba sami nie spodziewali się owacji, która zwieńczyła ich występ.

{gallery}koncerty/Charlotta/Cross{/gallery}Na instalację całego wyposażenia Omegi potrzeba było trochę czasu, bo węgierscy klasycy przywieźli ze sobą masę sprzętu – dwa pokaźne telebimy, maszynę do robienia dymu, bogatsze oświetlenie. A jak już wszystko zainstalowali, to weszli przy dźwiękach Marsza Radetzky’ego i... zagrali. Ot, tyle mam na ten temat do powiedzenia. Panowie z Omegi się nie mylą, są świetnymi instrumentalistami i wszystkie zaprezentowane utwory odgrywali na scenie setki razy. To daje się zauważyć. Świetna forma... odtwórcza, ale bez jakiegokolwiek twórczego fermentu, próby wyciągnięcia ze starych utworów czegoś nowego. Kondycji starszym panom odmówić za to nie sposób. Janos Kobor lata po scenie jak wolny elektron, wywija statywem mikrofonu. Gyorgi Molnar też ruchliwy, choć – bądźmy szczerzy – tusza ciut go spowalnia. Ale z entuzjazmem dyryguje publiką, wywija gitarą w ekwilibrystycznych pozach, grając m.in. za plecami. Tamas Mihaly jakby mniej widowiskowy, ale za to świetnie wspomagał Kobora w chórkach. Z dwóch klawiszowców zdecydowanie bardziej wyeksponowany Laszlo Benko – z przodu sceny, w efektownym szalu, często punktowe światła kierowały się właśnie na niego. A on dawał wtedy mini show w stylu „natchniony pianista z rozwianym (choć już siwym) włosem”. Ferenc Debreceni i Zsolt Gomori jakby trochę ukryci odpowiednio za perkusją i keyboardami (choć oczywiście było miejsce na efektowne perkusyjne przejścia, jakżeby inaczej?). Repertuar – tu nie podejmuję się wymienić wszystkiego, bo Omega nie jest tematem, który bym znał od podszewki. Wychwyciłem Lenę, Tizezer Lepes i Petroleum Lampa. Hard rock mieszał się z brzmieniami symfonicznymi i szczyptą space'u. Największa niespodzianka nastąpiła jednak przy ostatnim bisie. Nie, zagranie Dziewczyny o perłowych włosach nie było zaskoczeniem, przecież wszyscy na tę piosenkę czekali. Ale już zaproszenie do jej wspólnego odśpiewania wieloletniego fana – jak najbardziej! Andrzej Radajewski jeszcze w połowie lat 70., pacholęciem będąc, udał się stopem do Budapesztu na koncert swoich idoli. Potem, zafascynowany językiem naszych „bratanków” poszedł na filologię węgierską, pisał po węgiersku piosenki. O kolekcji winyli tamtejszych zespołów rockowych nie wspomnę. Tej nocy wystąpił na scenie razem z ludźmi, przez/dzięki którym tak właśnie ułożyło się jego życie. Potęga rocka w najczystszej postaci! Oczywiście refren utworu śpiewali nie tylko Kobor i Radajewski, nucił go cały amfiteatr (szczególnie głośno – kilka pań w srebrzystych perukach a'la Kobor).  Jeśli zachowanie festiwalowej publiczności nazwę w tym momencie szaleństwem – nie przesadzę!

{gallery}koncerty/Charlotta/omega{/gallery}Zobaczyłem w Dolinie Charlotty trzy różne oblicza rocka: luzackie, intelektualne i stadionowe. A każde ważne i istotne, mające swoich wiernych odbiorców i miejsce w historii.  Ale w Festiwalu Legend Rocka nie chodzi o historię, tylko o świetną zabawę i obcowanie z muzyką, której miejsce nie jest w muzeum, tylko na scenie! Dawne gwiazdy nie młodnieją, ale pozostawiły po sobie wspaniałą spuściznę, która przetrwa kiedy one już odejdą. A ja cieszę się, ze miałem okazję tę wspaniała muzykę usłyszeć w wykonaniu jej twórców. Dlatego na pewno pojawię się na sierpniowej edycji festiwalu.

Paweł Tryba
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.