Błąd
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/perry
Uwaga
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
A+ A A-

Brendan Perry, zamek w Ostródzie, 18.07.2010

To się nazywa rekompensata za lata posuchy! Koncert Brendana Perry'ego był już piątym występem artysty w naszym kraju w tym roku, ale trudno mówić o przesycie, skoro ostatnio gościliśmy Brendana w Polsce dobre pięć lat temu, przy okazji chwilowej reaktywacji Dead Can Dance. Tym razem muzyk zagrał mini trasę po polskich zamkach: warszawskim, poznańskim i ostródzkim. Automatycznie nasuwa się pytanie: co sprowadziło Brendana na dziedziniec niewielkiego przecież burgu w Ostródzie? Historia! Włodarze miasta postanowili uświetnić w ten sposób 600lecie sprowadzenia do Ostródy przez Władysława Jagiełłę ciała poległego pod Grunwaldem Ulricha von Jungingen. Przy okazji jeszcze raz objawiła się polska kurtuazja. Idę o zakład, że gdyby to Krzyżacy wtedy wygrali, to dziś, gwoli uczynienia despektu, nad truchłem naszego króla śpiewałby Dieter Bohlen czy inny Mambo Kurt. Ale co mi tam! Każda okazja, by usłyszeć Perry'ego jest dobra!

Przed bramą zamku zebrała się spora gromadka miłośników twórczości Brendana. Przekrój wiekowy od pięćdziesięciolatków do nastolatków. O dziwo – w ubiorach nie dominował kolor czarny, w ogóle mało było klasycznie wyglądających Gotów, którzy twórczość Dead Can Dance zawsze uznawali za swoją działkę. Wyrodzili się? A przecież jeszcze kilkanaście lat temu Medeah z Artrosis nagrała utwór Lisa, w hołdzie wiadomej wokalistce! Osób było akurat tyle, żeby zapełnić dziedziniec zamku bez nadmiernego tłoczenia się. Udało się zachować kameralność, ale też przybyli przekonali się, że ich muzyczne upodobania podziela wiele innych osób. Lekkim zaskoczeniem była dla mnie obecność znajomych z zaprzyjaźnionego portalu Pandemoneon, zajmującego się bardziej brutalną muzyką. I niech mi ktoś powie, że Dead Can Dance nie wpłynęli na kształt współczesnego metalu! Przybyłych przed występem gwiazdy czekało jednak jeszcze kilka niespodzianek. Punktualnie o 21 na scenę weszło dwoje prowadzących, by przypomnieć o Wielkim Mistrzu, rocznicy itd. Gromkie brawa z widowni upewniały, że tak odległe wydarzenia ciągle budzą żywe wspomnienia. A potem, dla wprowadzenia odpowiednio średniowiecznych wibracji kilka chorałów gregoriańskich odśpiewała zgromadzona w krużgankach schola Teatru Węgajty. Następnie na scenie pojawił się żongler, którego występ pięknie równoważył zręczność w operowaniu szklanymi kulami i ciekawą choreografię. Wszyscy spodziewaliśmy się, że już, już za moment na scenie pojawi się legendarny muzyk, bo zapowiedzieć go raczył sam wiceprezydent Ostródy Czuć było polityczny zmysł, cytuję: takich klimatów, jakie prezentuje Brendan Perry, jeszcze nasz zamek nie widział. Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby władze miasta operowały takimi pojęciami jak  neofolk czy dark independent. W tym miejscu – poważny zgrzyt. Po tej zapowiedzi musieliśmy odczekać jeszcze dobre pół godziny na wejście gwiazdy wieczoru. Tak długą nieobecność Brendana można chyba zrzucić na karb koszmarnego koncertowego grafiku. Dzień wcześniej artysta grał w ... czeskiej Ostravie, a nawet legenda musi się kiedyś zregenerować. Tak czy inaczej, kiedy Perry z zespołem wchodzili na scenę, towarzyszyły im gwizdy, bynajmniej nie aprobaty.

W tym momencie kończy się mój obiektywizm, a i gwiżdżący osobnicy momentalnie zamilkli na dźwięk dynamicznej, gniotącej wersji The  Arcane. Skład: mistrz ceremonii na gitarze, do tego drugi gitarzysta zamiennie obsługujący także drugi zestaw klawiszowy, bo na pierwszym grała bardzo efektowna pianistka (odsyłam do sekcji zdjęć), bas i perkusja. Czyli jak najbardziej rockowo! Bogate, wielowarstwowe podkłady znane z późnych płyt Tańczących Umarłych odtwarzano bez użycia etnicznych instrumentów, dzięki „parapetom”. Nie zgłaszam do tego posunięcia żadnych zastrzeżeń, bo Perry dzięki temu mógł pokazać pazur ukryty w swoich kompozycjach. Następna w kolejności nowa kompozycja zwiastująca kolejny album Brendana (rozpędził się po latach stagnacji!) i Passage In Time. Medytacja mieszała się z energią w znany tylko Perry'emu sposób! Tembr głosu mistrza niższy niż dawniej, ale nie przeszkadzało mu to osiągać wysokich rejestrów. A i sylwetka już nie tak smukła...  Cały zespół statyczny, skupiony na instrumentach, skąpany w błękitnej poświacie jak na okładce promowanego krążka Ark. Ruszali się niewiele, ale w występ zaangażowani byli maksymalnie. Ubierali muzykę Dead Can Dance w cold wave'owe szaty rodem z wczesnych lat działalności formacji. A w międzyczasie pojawiały się balladowe rodzynki w rodzaju pięknego The Carnival Is Over czy pochodzącej z solowego debiutu Perry'ego Medusy – jednej z najpiękniejszych ballad W OGÓLE (a kto sądzi inaczej – tego wyzywam na pojedynek na ubitej ziemi!). Zastanawiałem się czy ten genialny utwór zakończy się tak, jak powinien. Owszem! Basista zamienił podstawowy instrument na mandolinę i zagrał natchnioną, choć przecież prostą, kodę. Pojawiła się też regularnie grywana przez artystę przeróbka Song To The Siren Tima Buckley'a i Eros – kolejna absolutna premiera, pieśń jak wskazuje tytuł – o miłości. Nieszczęśliwej. Było You Never Loved This City – efekt niedawnej współpracy z zespołem Piano Magic. Z Ark usłyszeliśmy This Boy, Wintersun i mocno zrytmizowaną Utopię, która zwieńczyła podstawowy set. Publiczność już dawno zapomniała artyście falstart, wszyscy zapamiętale klaskali i skandowali imię muzyka. Długo przyszło nam klaskać, zacząłem się obawiać czy to już nie koniec, ale jednak nie! Brendan i jego towarzysze wyszli na scenę i ochłodzili gorące głowy medytacyjnym Voyage Of Bran znów w ruch poszła mandolina), by na pożegnanie wysłać dusze zebranych w stratosferyczne rejony. The Spirit! Wokaliza Perry'ego uniosła się w murach zamku jak echo minionych wieków. Poezja zamknięta w dźwięki. Dziekuji! What a great audience! – zakończył z uśmiechem wokalista.

Kiedy tak wracałem krętymi warmińskimi drogami do Olsztyna, ekstaza spowodowana wspaniałym koncertem zaczęła powoli ustępować miejsca zmęczeniu. Zacząłem się zastanawiać czy to jeżdżenie po kraju na koncerty, niedosypianie, przychodzenie do pracy w poniedziałki wyłącznie siłą rozpędu – ma jakiś sens. Nadal się nad tym zastanawiam, ale skoro wciąż to robię, to najwidoczniej jest mi to potrzebne. A nikt tego lepiej nie opisał niż Brendan Perry w The Carnival Is Over: I'm driven by a strange desire, unseen by a human eye. Something's calling....

Paweł Tryba

{gallery}koncerty/perry{/gallery}
zobacz też: Dead Can Dance
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.