A+ A A-

Laboratorium. 40 lat minęło...

{mosimage}W ostatnią sobotę (17.06) plakaty koncertowe na naszej stronie kusiły czytelników: Porcupine Tree albo Pinkroom. Pod nimi widniał podpis: „wybór należy do ciebie”. Wybrałem więc. Nie do końca usatysfakcjonowany proponowaną alternatywą poszedłem na koncert zupełnie inny – jubileuszowe spotkanie z Laboratorium, zespołem-legendą, który właśnie święcił 40-lecie swej działalności.



Noce Muzeów powoli przyjmują się w różnych miastach Polski. Turyści i mieszkańcy przemieniający się w nocnych pielgrzymów, którzy po zmroku zaczynają łaknąć kultury (i  nierzadko stoją w środku nocy w ogonku do galerii), nikogo już nie dziwią. Ale Kraków, promujący się jako miasto kultury, na muzeach nie poprzestaje i bezsennością obdarowuje również pracowników teatrów, alumnów oraz muzyków jazzowych. Jubileusz starej, poczciwej Laborki odbył się właśnie w ramach tzw. Nocy Jazzu, w zasłużonej sali krakowskiej Rotundy.

{mosimage}Muzycy kazali na siebie czekać, a każda minuta opóźnienia działała na ich niekorzyść. Oczywiście – gwiazdy mają do tego prawo, niemniej w nieklimatyzowanej sali i warunkach pogodowych, jakie panowały w sobotę (ponad plus 30 stopni), cierpliwość publiczności jest bardzo ograniczona (przy okazji - brawa dla ludzi obdarzonych inteligencją piłeczki ping pongowej, którzy zapędzali się z zapalonymi papierosami na salę koncertową). Laboratorium zameldowało się na scenie 20 minut po 22. Zespół, jako „grupę białych mężczyzn z południa Polski” przedstawił Marek Stryszowski, który podczas tego koncertu wziął na siebie trud konferansjerki. Rozpoczęli od klasyka zarejestrowanego zresztą w sali Rotundy – utworu Diver.
 
{mosimage}...i już pierwsze dźwięki płynące ze sceny pozwoliły ustalić przynajmniej trzy rzeczy. Warto było czekać – to po pierwsze. Po drugie – kompozycje Laboratorium się nic a nic nie zestarzały. Po trzecie – 40 letni zespół prezentuje się na scenie wybornie (akme!). Starych wyjadaczy: Marka Stryszowskiego (wokal, saksofony), Janusza Grzywacza (instrumenty klawiszowe) i Krzysztofa Ścierańskiego (bas) wspierali w początkowej fazie koncertu Grzegorz Grzyb (perkusja) oraz Marek Raduli (gitara), którzy grają z zespołem od czasu jego reaktywacji w 2006 roku. Skład grupy występującej na scenie zmieniał się jednak jak w kalejdoskopie. Cały czas ktoś nowy się pojawiał a ktoś inny na chwilę schodził. Jak na prawdziwy benefis przystało byli goście specjalni, byli dawni członkowie Laborki.

{mosimage}Po świetnym otwarciu poprawili Pokojem nr 210, co już wywołało u piszącego niniejsze słowa pewien niepokój. O ile bowiem zespół prezentował się świetnie a muzyka płynąca ze sceny była prawdziwą ucztą dla wszystkich spragnionych mistrzowskich partii solowych, to czy aby na pewno kompozycje z ostatniej płyty – Anathomy Lesson – powinny iść w parze z klasykami, takimi jak Nurek? No, ale jubileusz, to jubileusz. Przegląd całego dorobku jest wskazany...

{mosimage}Następny utwór był małą niespodzianką. Pustynna burza, nie dość, że zwiastuje nadchodzącą nową płytę zespołu (pierwszą od 1986 roku), to jeszcze gościnnie zaśpiewała w nim tajemnicza Rasmina. Kolejny utwór i kolejna niespodzianka – kompozycja Makijaż z filmu pod tym samym tytułem. Chwilę później ze sceny padło sakramentalne pytanie: „Czy jest na sali Jarek?”. Pojawił się więc na scenie Jarek Śmietana i zapowiedział, że zagrają Blues pierwszy. Ale tak jak jasne było, którego Jarka spośród wielu Jarosławów wywoływał Grzywacz, tak w ułamku sekundy wszyscy zgromadzeni w sali Rotundy zrozumieli, o który blues chodzi. Lapidarnie rzecz ujmując – wykonanie Hendriksowskiego Red House po prostu zatrzęsło salą Rotundy! W klasyku tym po raz pierwszy zaprezentował się przed publicznością Paweł Ścierański, z którym po chwili Śmietana zagrał blues „drugi”. Pytania gdzie Rzym, a gdzie Krym nikt nie zadał.

{mosimage}Minuty mijały i sytuacja zmieniała się po raz kolejny o 360 stopni. Po utworach z 1977 i 1986, po nowej kompozycji, muzyce filmowej i standardach bluesowych usłyszeć mogliśmy... Little Egoists – zespół, który Marek Stryszowski założył po opuszczeniu Laboratorium. Do lidera dołączyli Jan Pilch (instrumenty perkusyjne) oraz Seb Bernatowicz (klawisze). Nastrojową kompozycję Bernatowicza, Lament, poprzedzoną niezbyt poprawnym politycznie komentarzem (nie pierwszym i nie ostatnim tego wieczoru) szybko zagłuszyli dyskotekowym utworem (niektórzy lubią określenie jazz-disco), przenoszącym nas w sam środek lat 80, po czym... pozwolili publice chwilę odetchnąć.

{mosimage}Po krótkiej przerwie usłyszeć mogliśmy między innymi I'm so Glad Punk (from DDR) is Dead oraz Dealera. Ciągła rotacja muzyków występujących na scenie sprawiała, że nie można było przewidzieć, co się wydarzy za chwilę. W pewnym momencie doszło do tego, że oczom zgromadzonych ukazał się najlepszy skład Laboratorium – Grzywacz, Stryszowski, bracia Ścierańscy i Mieczysław Górka. Coś niezwykłego wisiało w powietrzu. Kiedy Marek Stryszowski zapowiedział, że zagrają suitę, wszystko było już jasne – Modern Pentathlon! I choć działo się jeszcze dużo (masa jamów, Krzysztof Ścierański solo, nowa kompozycja – Latin Riff, a na bis – Blues dla pani magister), to jednak nic już nie przyćmiło Pięcioboju Nowoczesnego.

{mosimage}I jak tu podsumować taki koncert? Muzycznie – wszystko było na najwyższym światowym poziomie. Starzy wyjadacze nie zapomnieli jak się gra, a ci młodsi nie ustępowali im pola (zwłaszcza docenić trzeba Marka Radulego, który nie absorbował uwagi widzów, ale odwalał świetną robotę na „drugim planie”, gdy zaś wchodził na partie solowe, to ręce same składały się do oklasków). Skąd więc te wątpliwości? Chyba czegoś innego się spodziewałem... Nie do końca spodobało mi się z jednej strony zmarginalizowanie utworów samego Laboratorium, z drugiej zaś – ich niezbyt fortunny dobór. Jak to się stało, że mogliśmy usłyszeć zaledwie dwa utwory pochodzące z lat 70. (ani jednej kompozycji z Quasimodo!)? Koniec końców koncert okazał się nie tyle 40-leciem samego Laboratorium, co muzycznej rodziny zespołu. Nie ma w tym nic złego, ale szkoda, że przy okazji nie można było nigdzie nabyć solowych płyt Ścierańskiego, czy Little Egoists. Ale pal licho płyty! Czemu czasu wyłącznie dla siebie nie dostali Janusz Grzywacz, ani Marek Raduli? Stylistyczny misz-masz, jaki zaserwowali nam wykonawcy też mógł budzić mieszane uczucia. Fusion, smooth jazz, blues, disco... chyba było tego troszeczkę za dużo. Przynajmniej dla mnie.

{mosimage}Nie zmienia to jednak faktu, że usłyszenie Pięcioboju nowoczesnego na żywo było wspaniałym przeżyciem. Przekonanie się na własne oczy (i uszy), że odmłodzone Laboratorium prezentuje się na scenie wyśmienicie, że magia zespołu działa, warte było poświęcenia, jakim była trzygodzinna wizyta w saunie, w jaką tego wieczoru zamieniła się krakowska Rotunda. Nowe kompozycje, przywodzące (ze względu na zainteresowanie muzyką z różnych stron świata) ostatni solowy album Krzysztofa ŚcierańskiegoDirections, pozwalają mieć nadzieję, że nowa płyta Laborki będzie dorównywać jej dawnym nagraniom. Jedyne zatem co pozostaje, to trzymać kciuki za ten legendarny już zespół, życzyć wydania znakomitej płyty i... gromko odśpiewać jubilatom Sto lat!

Jacek Chudzik
zobacz też: Laboratorium

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.