Obaj, niżej podpisani autorzy niniejszej relacji, postanowiliśmy się podzielić materiałem „na pół”. Mieliśmy zresztą podobne odczucia po występach kolejnych zespołów, a z tego, co się zorientowaliśmy, reszta progresywnej braci miała podobne zdanie w tym temacie. Pod sceną z kolei z aparatami szalał klan panów Włodarskich: Jan „Yano” oraz Michał „Tepplo”, którym nie umknął żaden szczegół: ani na scenie, ani po za nią.
Krzysiek „Jester” Baran:
Tuż przed festiwalem miała miejsce pierwsza, smutna wiadomość. Jeden z zaproszonych zespołów, w związku z kłopotami personalnymi nie mógł się stawić na Kujawach. Acute Mind z Lublina musieli odwołać swój występ i było wiadomo, że w imprezie wezmą udział cztery zespoły: Leafless Tree, Moonrise, Osada Vida oraz Hipgnosis.
Skład bardzo ciekawy, chociażby ze względu na różnice stylistyczne wszystkich zespołów.
Gdy podjechaliśmy pod gniewkowski amfiteatr, trwały właśnie próby ze sprzętem. Od początku było całe mnóstwo problemów z nagłośnieniem, które intuicyjnie próbowali rozwiązać technicy. Niestety praca i rodzące się przy niej nerwy nie są dobraną parą. Na dodatek złośliwa aura raczej im nie pomagała w usuwaniu problemów i koniec końców złośliwy chochlik, co jakiś czas pojawiał się na scenie pod postacią hałaśliwego sprzężenia, towarzysząc właściwie wszystkim zespołom. Organizatorzy festiwalu: Sławek i Janusz Bożko, dwoili się i troili, a chwilami wychodzili wprost z siebie, żeby wszystko, od strony czysto organizacyjnej przebiegło tak jak trzeba. Pod tym względem nie można było imprezie niczego zarzucić. Wszystko było dopięte na miarę możliwości, jakie dwaj ambitni bracia mieli pod ręką. Wielkie brawa za wszystko chłopaki! Wasza praca włożona w to przedsięwzięcie jest godna podziwu!!! A sam złośliwy chochlik był nie lada ciekawostką dla widzów. Pokazał, bowiem wszystkim zebranym ile trzeba włożyć trudu, by zagrać dobry koncert. Cóż! Rock progresywny to nie radiowa pop-papka, przy której wystarczy ustawić dwa cuda na scenie i udawać, że się gra na plastykowych instrumentach wypełnionych procesorami i układami scalonymi. W dodatku spóźniała się ekipa Moonrise, która miała lekkie problemy na trasie… A przecież to właśnie oni powinni odbyć najdłuższą próbę w związku z absolutnym debiutem na scenie.
{mosimage}Koniec końców około 18.00 najpierw pojawił się Adam Droździk z Radia Pomorza i Kujaw (PiK) by zapowiedzieć początek imprezy, a następnie na scenę wyskoczyli wreszcie Łodzianie z Leafless Tree i zaczęło się. Łukasz Woszczyński zapowiedział sztorm i popłynęły pierwsze takty „Waiting For The Storm”. Od początku widać było, że muzyka łódzkiego zespołu przypada do gustu publiczności, bo ta dość szybko kręciła głowami w takt muzyki. Ja bardzo dobrze znam repertuar zespołu, bowiem ostatnio Bezlistnych w akcji widziałem kilka razy i mogę bez przesady powiedzieć, że zagrali kolejny udany koncert, pokazujący ich wysokie umiejętności i sceniczne zgranie. Łukasz śpiewając kolejne, napisane zresztą przez siebie teksty, przenosił nas raz to w świat problemów ludzkiej egzystencji, którą czasem rządzą kłamstwa („Liar”) i chciwość („World Of Wonders”), której brak zdrowego rozsądku („Anthill”). A za chwilę zapraszał w zwrot do wspaniałych, odległych już czasów w klasycznej muzyce rockowej, zapowiadając instrumentalny utwór „Back To The Old Times”, w którym artyści dali niezłego czadu, przenosząc publiczność w głębokie lata 70. Sami zresztą znakomicie się bawili na scenie. Były oczywiście utwory znane nam z ich debiutanckiego mini-albumu: „King Of Town Jungle”, „Megacycle” oraz zmysłowe „The Last Walk” z polskim, elektryzującym tekstem. Nie zabrakło także i wesołej „Matplanety”, która powróciła na dobre do Bezlistnego repertuaru. Publiczność świetnie bawiła się podziwiając kolejne, soczyste solówki Radka Osowskiego, czy kilka rodzajów instrumentów basowych, na których grał Michał Dziomdziora. W uszach na długo pozostawały szalone solówki klawiszowe Piotra Wesołowskiego i liczne zmiany rytmu z perkusji Piotra Kolasy. Nikt pod sceną nie ukrywał, że muzyce łódzkiego zespołu najbliżej jest klasycznym dokonaniom Genesis, Yes i Pink Floyd z lat 70. Byli i tacy, którzy zapragnęli zaśpiewać do jednego mikrofonu z Łukaszem. Na scenie musiała na chwilę pojawić się ochrona, ale wszystko rozeszło się w sympatyczny, kulturalny sposób, a niespodziewany wokalista otrzymał rzęsiste brawa a nawet pochwałę od Łukasza, za całkiem profesjonalne podejście. Łodzianie dali publiczności ogromną radość i bardzo pozytywny zastrzyk energii, przed jak się później okazało, bardzo długą jeszcze imprezą. Ekipa Leafless Tree miała też najwięcej szczęścia, bowiem podczas ich występu nie spadła ani kropla deszczu. Wręcz przeciwnie! Nawet przez chwilę wyjrzało słońce! To zapewne dobry zwiastun przed wydaniem debiutanckiego materiału, który muzycy Leafless Tree mają w dość bliskich planach. Jak sobie później razem żartowaliśmy, udany występ poszedł Bezlistnym z taką lekkością, że tego dnia mogli spokojnie wejść na jeden z dachów w Gniewkowie i zagrać na nim koncert jak U2 w Dublinie.
W międzyczasie dojechała ekipa Moonrise. Skład, kierowany przez lidera, Kamila Konieczniaka wszedł na scenę, by przygotować się do występu. Widać było lekką tremę niektórych muzyków. Podczas próby wskazówki dla techników posyłał Marcin Kruczek, gitarzysta, który z niejednego pieca jadł w przeszłości chleb. Minęło dobrych kilkadziesiąt minut i wreszcie nowy wokalista Moonrise, laureat „Szansy na Sukces”, Marcin Maliszewski dość nieśmiałym głosem przywitał się z publicznością i zapowiedział pierwszy, historyczny utwór, jaki Moonrise mieli zagrać na koncertowej scenie – „Night Sky”. Owszem! Dało się wyczuć nerwowość w poczynaniach członków zespołu, tyle, że styl, jaki preferują księżycowi muzycy jest bardzo kojący, spokojny i niezwykle wyważony. On sam pomógł bardzo Kamilowi i jego kolegom. Zresztą z każdym utworem muzycy Moonrise radzili sobie coraz odważniej i przy trzecim w kolejności „Angels’s Hidden Plan” księżycowa orkiestra grała już pełną parą. Zespół Moonrise zaprezentował set oparty głównie na najnowszym albumie, zatytułowanym „Soul’s Inner Pendulum”. Były także wtrącenia z pierwszej płyty (choćby przepiękny jej finał „The Lights of a Distant Bay”). Był również utwór napisany przez wokalistę, Marcina Maliszewskiego a zaaranżowany przez samego Szefa, Kamila („Sail Away”). Złośliwy chochlik oczywiście także dał znać o sobie, ale w końcu przeganiała go aura spokoju, jaka biła znad muzyki zespołu Moonrise. Przyjemne melodie, wyczarowywane z keyboardu, rozklejający saksofon, soczysta, śpiewająca gitara, spokojny rytm i mocny, świetny głos wokalisty postawiły publiczność w stan upojenia melancholią. Jedna z fanek zatańczyła przepięknie pod sceną, niczym baletowy motyl. Deszcz lał, ale tylko nieliczni opuścili amfiteatr. Gniewkowska młodzież co prawda domagała się głośno „więcej czadu!”, ale zniewolona księżycową magią przeniosła się wysoko ponad ciemne chmury, między gwiazdy z udanie debiutującym Moonrise. Kamil Konieczniak w rozmowie z nami po koncercie zdawał się być zadowolony z pierwszego koncertu swego zespołu. Jak bardzo mądrze stwierdził, „jeszcze wszystko przed nami”, a przy tym tryskał bardzo dobrym humorem, który udzielił się pozostałym członkom Moonrise. Ten zespół jeszcze nie raz oczaruje słuchaczy. Jesteśmy o tym głęboko przekonani!
Kolejna przerwa znów na dość długo przerwała imprezę. Jak trafnie zauważył Adam Droździk z Radia PiK, Leafless Tree naelektryzowali i rozmazali publiczność, Moonrise oczarował i rozczulił. Tymczasem do występu szykowali się Ci, którzy mieli wszystko wywrócić do góry nogami. Oczywiście w dobrym tego stwierdzenia znaczeniu. Osada Vida.
Paweł „Trybik” Tryba:
Po nastrojowej (paniom się spodobało!) propozycji Moonrise nastąpiła stylistyczna zmiana. Osada Vida. Zespół działający od lat, ze sporym płytowym dorobkiem i przede wszystkim – pomysłem na siebie. Połączenie hard rocka, fusion, elementów muzyki etnicznej i generalnie wszystkiego, co tylko Ślązacy do danego numeru potrzebują, w wydaniu Osady jakimś cudem nie jest hermetyczne, trafia do ludzi wcześniej z twórczością grupy nie obeznanych. Oczywiście duża część widowni Osadę znakomicie znała, ale gniewkowska młodzież, która zjawiła się w amfiteatrze sporą grupą – już niekoniecznie. Przebojów brak, kompozycje pokomplikowane, ze zmianami rytmu, klawiszowo-gitarowymi pojedynkami, gęstym basem – a publika szalała. Bez żadnej przesady! Pod sceną młyn. Sam zresztą skakałem jak wariat, a relację piszę z ciężkim bólem karku. Przy tak żywiołowym koncercie po prostu nie da się usiedzieć! Osada potrafi połączyć muzykę angażującą szare komórki z niesamowitym show! Cały zespół ruszał się jak w ukropie. Bartek Bereska gitarzystą jest fantastycznym, a swoje „harce na gitarce” uprawia w różnych, często dość obciążających kręgosłup pozach. Rafała Paluszka też nosi za klawiszami. Nuci sobie pod nosem, wygina się, chętnie pewnie wyskoczyłby zza klawiatury i zaczął pogować. Adam Podzimski skupiony na skomplikowanych partiach bębnów, ale też szeroko uśmiechnięty. No i Łukasz Lisiak, temat na osobny esej pt. „Jak powinien się zachowywać rockowy frontman”. Co rusz odwraca się do Bereski albo Paluszka, przemieszcza się ze swoim basem po deskach z podziwu godnym wyczuciem równowagi (scena gniewkowskiego amfiteatru niestety jest dość ciasna), a jago konferansjerka to czysta poezja. Przedrzeźnia się z publicznością, wtrąca zabawne komentarze, cały czas z szelmowskim uśmiechem. Zespół dodatkowo wspomagała Natalia Krakowiak, która udzielała się wokalnie na ostatnim albumie Osady "Uninvited Dreams". Udzielił się jej entuzjazm kolegów. Repertuar mieszany, obejmował wszystkie dotychczas wydane płyty (poza wydaną dawno temu przez sam zespół Osadą Vida). Przed ostatnim utworem Łukasz Lisiak postanowił przetestować publiczność. Czy wiecie skąd pochodzi diabeł? - zagaił. Zgodnie ze swoim przekonaniem wrzasnąłem, że z pobliskiego Torunia, ale mój okrzyk utonął w morzu odpowiedzi poprawnych. Z Hiszpanii! Czyli pora na "Is That Devil From Spain?" Niewielka scena. Oświetlenie też ubogie. Żadnych wystrzałów armatnich, latających świń, odgryzania głów gołębiom. Tylko czterech panów i pani. A koncert mimo to był lepszy niż niejeden występ zblazowanych gwiazd.
Poczekaliśmy trochę na odpowiednie ustawienie suwaków przed koncertem Hipgnosis (jeśli musiałbym wymienić jakiś minus gniewkowskiej imprezy, to byłyby to właśnie długie przerwy między poszczególnymi setami). Występ krakowian wart był jednak spędzenia jeszcze kilku(dziesięciu) dodatkowych minut na powietrzu (zwłaszcza, że już pod koniec koncertu Osada Vida wreszcie przestało lać jak z cebra) i stanowił świetne zwieńczenie nastrojowej sinusoidy. Najpierw energia bijąca od Leafless Tree, następnie wyciszenie z Moonrise, koncert-dynamit Osady i wreszcie Hipgnosis – zespół zdecydowanie niedoceniany, a ze sporymi przecież osiągnięciami. Byle kto nie występuje na Night Of The Prog w Loreley! Krakowski kolektyw jednak konsekwentnie wydaje albumy własnym sumptem, co przekłada się na częstotliwość ich ukazywania się. Ma to jednak i dobrą stronę – pozwala odpowiednio dopieścić materiał. W Gniewkowie mieliśmy okazję usłyszeć CAŁĄ czekającą na rejestrację płytę "Relusion". Nie wiem, jakiej muzyki słucha Richard Dawkins, którego "Bóg urojony" był inspiracją do stworzenia liryków, ale duża jest szansa, że Hipgnosis przypadliby mu do gustu. Anielski wokal Kul, ewidentnie nawiązujący do Bjork czy Stiny Nordenstam, w równej mierze służył przekazywaniu werbalnych treści, co kreślił odrealniony nastrój na równi ze zelektronizowanym brzmieniem reszty zespołu. Hipgnosis nie ukrywają swojej fascynacji Pink Floyd, ale ich spuściznę ubierają w nowe brzmieniowe szaty. Jeśli powiem, że miejscami brzmią jak Archive z czasów "You All Look The Same To Me" – to tylko delikatnie wskażę Wam kierunek ich poszukiwań. Dwa zestawy klawiszy, gitara, bas i perkusja pozwalają utkać brzmienie jednocześnie zawiesiste i przestrzenne, wprawiając słuchacza w swoisty trans. Zresztą lider zespołu, perkusista Ssaweq, jeszcze przed koncertem zapowiedział, że sami chcą wpaść w trans i pociągnąć za sobą publiczność. Na pierwszy ogień poszedł premierowy materiał z Relusion. Znacznie więcej w nim muzycznych przestrzeni niż słów, ale kiedy te już się pojawiały, układały się w zwiewne, eteryczne melodie. Kul albo nieruchomo stała za mikrofonem, albo po prostu przysiadała na podeście perkusji. Cały zespół był zresztą bardzo statyczny, ale dobrze korespondowało to z dostojnymi, swobodnie płynącymi dźwiękami. Razem z kolegami jednomyślnie orzekliśmy – kiedy wyjdzie Relusion, kupujemy album na pniu! W podobnym duchu utrzymane były kompozycje z pierwszej studyjnej płyty Hipgnosis, Sky Is The Limit. Mnie najbardziej ucieszyło Nie lubię nienawiści, bodaj jedyny fragment twórczości grupy zaśpiewany po polsku przez basistę Pitu. Uwielbiam ten prosty, ale przez to trafiający do serca tekst o podstawowych międzyludzkich relacjach. Cytować nie zamierzam. Kto nie zna – niech się szybko zapozna. Na koniec absolutny, choć jak najbardziej spodziewany odlot. Kosmiczna wersja Careful With That Axe, Eugene Floydów, na której zespół odcisnął na tyle silne piętno, że pozwolił sobie nawet na ingerencję w tytuł utworu. Zupełnie jak na koncertówce Still Unmadelling! Złowieszcze szepty i rozdzierające krzyki wokalistki zatopione we wręcz space rockowej aurze szybowały nad gniewkowskim niebem. Wyciszeni, skupieni Hipgnosis byli całkowitym przeciwieństwem żywiołowego Osada Vida, ale koncert dali nie gorszy.
Żal było opuszczać Gniewkowo. Nie tylko ze względu na muzykę, ale też na atmosferę. W amfiteatrze spotkali się ludzie, którzy na podobne koncerty jeżdżą regularnie i znają się jak łyse konie oraz młodzież, która swoją przygodę z progiem być może zaczęła właśnie od tego przeglądu. Wszyscy bawili się znakomicie. Zaręczam. Także dlatego warto wybrać się za rok na kolejną odsłonę festiwalu. Dla przyjaciół. Tych pod sceną i tych na deskach amfiteatru.
Podziękowania:
Ekipa ProgRock.org.pl dziękuje za bardzo miłe przyjęcie gospodarzom imprezy: braciom Januszowi i Sławkowi Bożko. Życzymy Wam, chłopaki, żebyśmy za rok wszyscy znów spotkali się w Gniewkowie, żeby aura była łaskawsza i co za tym idzie, aby publiczność dopisała. Organizujecie znakomitą imprezę, która ma swoją duszę i jej istnienie musi trwać!
Serdeczne podziękowania dla Adama Droździka za przemiłe towarzystwo i dobre słowo pod adresem serwisu, także i ze sceny. Poczuliśmy się bardzo podbudowani.
Pozdrowienia dla jak zawsze wesołego, stałego bywalca koncertów – Rysia Bazarnika, który z kamerą w ręku buduje potężne archiwum polskiej sceny progresywnej.
Serdeczne, bardzo przyjacielskie pozdrowienia dla głównych bohaterów gniewkowskiego spektaklu, ekip: Leafless Tree, Moonrise, Osada Vida, Hipgnosis oraz wielkich nieobecnych – Acute Mind.
Kolejne dobre słowa należą się lokalnemu samorządowi, który, choć zapewne nie jest to proste, przyznaje środki na organizację imprezy. Gniewkowska impreza to jeden z ewenementów w Polsce, chlubnych przedsięwzięć godnych naśladowania. To bardzo ważne dla całej progresywnej braci, szanowni Samorządowcy!
Podziękowania dla Wszystkich, którzy stawili się 6 sierpnia w Gniewkowie. Do miasteczka prowadzą drogi z całej Polski. Raz spowite mgłą, innym razem zalane deszczem, a za rok będą spowite słońcem i dobrą pogodą. Bo na taką Festiwal Rocka Progresywnego w Gniewkowie zasługuje.
Krzysiek „Jester” Baran:
Tuż przed festiwalem miała miejsce pierwsza, smutna wiadomość. Jeden z zaproszonych zespołów, w związku z kłopotami personalnymi nie mógł się stawić na Kujawach. Acute Mind z Lublina musieli odwołać swój występ i było wiadomo, że w imprezie wezmą udział cztery zespoły: Leafless Tree, Moonrise, Osada Vida oraz Hipgnosis.
Skład bardzo ciekawy, chociażby ze względu na różnice stylistyczne wszystkich zespołów.
Gdy podjechaliśmy pod gniewkowski amfiteatr, trwały właśnie próby ze sprzętem. Od początku było całe mnóstwo problemów z nagłośnieniem, które intuicyjnie próbowali rozwiązać technicy. Niestety praca i rodzące się przy niej nerwy nie są dobraną parą. Na dodatek złośliwa aura raczej im nie pomagała w usuwaniu problemów i koniec końców złośliwy chochlik, co jakiś czas pojawiał się na scenie pod postacią hałaśliwego sprzężenia, towarzysząc właściwie wszystkim zespołom. Organizatorzy festiwalu: Sławek i Janusz Bożko, dwoili się i troili, a chwilami wychodzili wprost z siebie, żeby wszystko, od strony czysto organizacyjnej przebiegło tak jak trzeba. Pod tym względem nie można było imprezie niczego zarzucić. Wszystko było dopięte na miarę możliwości, jakie dwaj ambitni bracia mieli pod ręką. Wielkie brawa za wszystko chłopaki! Wasza praca włożona w to przedsięwzięcie jest godna podziwu!!! A sam złośliwy chochlik był nie lada ciekawostką dla widzów. Pokazał, bowiem wszystkim zebranym ile trzeba włożyć trudu, by zagrać dobry koncert. Cóż! Rock progresywny to nie radiowa pop-papka, przy której wystarczy ustawić dwa cuda na scenie i udawać, że się gra na plastykowych instrumentach wypełnionych procesorami i układami scalonymi. W dodatku spóźniała się ekipa Moonrise, która miała lekkie problemy na trasie… A przecież to właśnie oni powinni odbyć najdłuższą próbę w związku z absolutnym debiutem na scenie.
{mosimage}Koniec końców około 18.00 najpierw pojawił się Adam Droździk z Radia Pomorza i Kujaw (PiK) by zapowiedzieć początek imprezy, a następnie na scenę wyskoczyli wreszcie Łodzianie z Leafless Tree i zaczęło się. Łukasz Woszczyński zapowiedział sztorm i popłynęły pierwsze takty „Waiting For The Storm”. Od początku widać było, że muzyka łódzkiego zespołu przypada do gustu publiczności, bo ta dość szybko kręciła głowami w takt muzyki. Ja bardzo dobrze znam repertuar zespołu, bowiem ostatnio Bezlistnych w akcji widziałem kilka razy i mogę bez przesady powiedzieć, że zagrali kolejny udany koncert, pokazujący ich wysokie umiejętności i sceniczne zgranie. Łukasz śpiewając kolejne, napisane zresztą przez siebie teksty, przenosił nas raz to w świat problemów ludzkiej egzystencji, którą czasem rządzą kłamstwa („Liar”) i chciwość („World Of Wonders”), której brak zdrowego rozsądku („Anthill”). A za chwilę zapraszał w zwrot do wspaniałych, odległych już czasów w klasycznej muzyce rockowej, zapowiadając instrumentalny utwór „Back To The Old Times”, w którym artyści dali niezłego czadu, przenosząc publiczność w głębokie lata 70. Sami zresztą znakomicie się bawili na scenie. Były oczywiście utwory znane nam z ich debiutanckiego mini-albumu: „King Of Town Jungle”, „Megacycle” oraz zmysłowe „The Last Walk” z polskim, elektryzującym tekstem. Nie zabrakło także i wesołej „Matplanety”, która powróciła na dobre do Bezlistnego repertuaru. Publiczność świetnie bawiła się podziwiając kolejne, soczyste solówki Radka Osowskiego, czy kilka rodzajów instrumentów basowych, na których grał Michał Dziomdziora. W uszach na długo pozostawały szalone solówki klawiszowe Piotra Wesołowskiego i liczne zmiany rytmu z perkusji Piotra Kolasy. Nikt pod sceną nie ukrywał, że muzyce łódzkiego zespołu najbliżej jest klasycznym dokonaniom Genesis, Yes i Pink Floyd z lat 70. Byli i tacy, którzy zapragnęli zaśpiewać do jednego mikrofonu z Łukaszem. Na scenie musiała na chwilę pojawić się ochrona, ale wszystko rozeszło się w sympatyczny, kulturalny sposób, a niespodziewany wokalista otrzymał rzęsiste brawa a nawet pochwałę od Łukasza, za całkiem profesjonalne podejście. Łodzianie dali publiczności ogromną radość i bardzo pozytywny zastrzyk energii, przed jak się później okazało, bardzo długą jeszcze imprezą. Ekipa Leafless Tree miała też najwięcej szczęścia, bowiem podczas ich występu nie spadła ani kropla deszczu. Wręcz przeciwnie! Nawet przez chwilę wyjrzało słońce! To zapewne dobry zwiastun przed wydaniem debiutanckiego materiału, który muzycy Leafless Tree mają w dość bliskich planach. Jak sobie później razem żartowaliśmy, udany występ poszedł Bezlistnym z taką lekkością, że tego dnia mogli spokojnie wejść na jeden z dachów w Gniewkowie i zagrać na nim koncert jak U2 w Dublinie.
W międzyczasie dojechała ekipa Moonrise. Skład, kierowany przez lidera, Kamila Konieczniaka wszedł na scenę, by przygotować się do występu. Widać było lekką tremę niektórych muzyków. Podczas próby wskazówki dla techników posyłał Marcin Kruczek, gitarzysta, który z niejednego pieca jadł w przeszłości chleb. Minęło dobrych kilkadziesiąt minut i wreszcie nowy wokalista Moonrise, laureat „Szansy na Sukces”, Marcin Maliszewski dość nieśmiałym głosem przywitał się z publicznością i zapowiedział pierwszy, historyczny utwór, jaki Moonrise mieli zagrać na koncertowej scenie – „Night Sky”. Owszem! Dało się wyczuć nerwowość w poczynaniach członków zespołu, tyle, że styl, jaki preferują księżycowi muzycy jest bardzo kojący, spokojny i niezwykle wyważony. On sam pomógł bardzo Kamilowi i jego kolegom. Zresztą z każdym utworem muzycy Moonrise radzili sobie coraz odważniej i przy trzecim w kolejności „Angels’s Hidden Plan” księżycowa orkiestra grała już pełną parą. Zespół Moonrise zaprezentował set oparty głównie na najnowszym albumie, zatytułowanym „Soul’s Inner Pendulum”. Były także wtrącenia z pierwszej płyty (choćby przepiękny jej finał „The Lights of a Distant Bay”). Był również utwór napisany przez wokalistę, Marcina Maliszewskiego a zaaranżowany przez samego Szefa, Kamila („Sail Away”). Złośliwy chochlik oczywiście także dał znać o sobie, ale w końcu przeganiała go aura spokoju, jaka biła znad muzyki zespołu Moonrise. Przyjemne melodie, wyczarowywane z keyboardu, rozklejający saksofon, soczysta, śpiewająca gitara, spokojny rytm i mocny, świetny głos wokalisty postawiły publiczność w stan upojenia melancholią. Jedna z fanek zatańczyła przepięknie pod sceną, niczym baletowy motyl. Deszcz lał, ale tylko nieliczni opuścili amfiteatr. Gniewkowska młodzież co prawda domagała się głośno „więcej czadu!”, ale zniewolona księżycową magią przeniosła się wysoko ponad ciemne chmury, między gwiazdy z udanie debiutującym Moonrise. Kamil Konieczniak w rozmowie z nami po koncercie zdawał się być zadowolony z pierwszego koncertu swego zespołu. Jak bardzo mądrze stwierdził, „jeszcze wszystko przed nami”, a przy tym tryskał bardzo dobrym humorem, który udzielił się pozostałym członkom Moonrise. Ten zespół jeszcze nie raz oczaruje słuchaczy. Jesteśmy o tym głęboko przekonani!
Kolejna przerwa znów na dość długo przerwała imprezę. Jak trafnie zauważył Adam Droździk z Radia PiK, Leafless Tree naelektryzowali i rozmazali publiczność, Moonrise oczarował i rozczulił. Tymczasem do występu szykowali się Ci, którzy mieli wszystko wywrócić do góry nogami. Oczywiście w dobrym tego stwierdzenia znaczeniu. Osada Vida.
Paweł „Trybik” Tryba:
Po nastrojowej (paniom się spodobało!) propozycji Moonrise nastąpiła stylistyczna zmiana. Osada Vida. Zespół działający od lat, ze sporym płytowym dorobkiem i przede wszystkim – pomysłem na siebie. Połączenie hard rocka, fusion, elementów muzyki etnicznej i generalnie wszystkiego, co tylko Ślązacy do danego numeru potrzebują, w wydaniu Osady jakimś cudem nie jest hermetyczne, trafia do ludzi wcześniej z twórczością grupy nie obeznanych. Oczywiście duża część widowni Osadę znakomicie znała, ale gniewkowska młodzież, która zjawiła się w amfiteatrze sporą grupą – już niekoniecznie. Przebojów brak, kompozycje pokomplikowane, ze zmianami rytmu, klawiszowo-gitarowymi pojedynkami, gęstym basem – a publika szalała. Bez żadnej przesady! Pod sceną młyn. Sam zresztą skakałem jak wariat, a relację piszę z ciężkim bólem karku. Przy tak żywiołowym koncercie po prostu nie da się usiedzieć! Osada potrafi połączyć muzykę angażującą szare komórki z niesamowitym show! Cały zespół ruszał się jak w ukropie. Bartek Bereska gitarzystą jest fantastycznym, a swoje „harce na gitarce” uprawia w różnych, często dość obciążających kręgosłup pozach. Rafała Paluszka też nosi za klawiszami. Nuci sobie pod nosem, wygina się, chętnie pewnie wyskoczyłby zza klawiatury i zaczął pogować. Adam Podzimski skupiony na skomplikowanych partiach bębnów, ale też szeroko uśmiechnięty. No i Łukasz Lisiak, temat na osobny esej pt. „Jak powinien się zachowywać rockowy frontman”. Co rusz odwraca się do Bereski albo Paluszka, przemieszcza się ze swoim basem po deskach z podziwu godnym wyczuciem równowagi (scena gniewkowskiego amfiteatru niestety jest dość ciasna), a jago konferansjerka to czysta poezja. Przedrzeźnia się z publicznością, wtrąca zabawne komentarze, cały czas z szelmowskim uśmiechem. Zespół dodatkowo wspomagała Natalia Krakowiak, która udzielała się wokalnie na ostatnim albumie Osady "Uninvited Dreams". Udzielił się jej entuzjazm kolegów. Repertuar mieszany, obejmował wszystkie dotychczas wydane płyty (poza wydaną dawno temu przez sam zespół Osadą Vida). Przed ostatnim utworem Łukasz Lisiak postanowił przetestować publiczność. Czy wiecie skąd pochodzi diabeł? - zagaił. Zgodnie ze swoim przekonaniem wrzasnąłem, że z pobliskiego Torunia, ale mój okrzyk utonął w morzu odpowiedzi poprawnych. Z Hiszpanii! Czyli pora na "Is That Devil From Spain?" Niewielka scena. Oświetlenie też ubogie. Żadnych wystrzałów armatnich, latających świń, odgryzania głów gołębiom. Tylko czterech panów i pani. A koncert mimo to był lepszy niż niejeden występ zblazowanych gwiazd.
Poczekaliśmy trochę na odpowiednie ustawienie suwaków przed koncertem Hipgnosis (jeśli musiałbym wymienić jakiś minus gniewkowskiej imprezy, to byłyby to właśnie długie przerwy między poszczególnymi setami). Występ krakowian wart był jednak spędzenia jeszcze kilku(dziesięciu) dodatkowych minut na powietrzu (zwłaszcza, że już pod koniec koncertu Osada Vida wreszcie przestało lać jak z cebra) i stanowił świetne zwieńczenie nastrojowej sinusoidy. Najpierw energia bijąca od Leafless Tree, następnie wyciszenie z Moonrise, koncert-dynamit Osady i wreszcie Hipgnosis – zespół zdecydowanie niedoceniany, a ze sporymi przecież osiągnięciami. Byle kto nie występuje na Night Of The Prog w Loreley! Krakowski kolektyw jednak konsekwentnie wydaje albumy własnym sumptem, co przekłada się na częstotliwość ich ukazywania się. Ma to jednak i dobrą stronę – pozwala odpowiednio dopieścić materiał. W Gniewkowie mieliśmy okazję usłyszeć CAŁĄ czekającą na rejestrację płytę "Relusion". Nie wiem, jakiej muzyki słucha Richard Dawkins, którego "Bóg urojony" był inspiracją do stworzenia liryków, ale duża jest szansa, że Hipgnosis przypadliby mu do gustu. Anielski wokal Kul, ewidentnie nawiązujący do Bjork czy Stiny Nordenstam, w równej mierze służył przekazywaniu werbalnych treści, co kreślił odrealniony nastrój na równi ze zelektronizowanym brzmieniem reszty zespołu. Hipgnosis nie ukrywają swojej fascynacji Pink Floyd, ale ich spuściznę ubierają w nowe brzmieniowe szaty. Jeśli powiem, że miejscami brzmią jak Archive z czasów "You All Look The Same To Me" – to tylko delikatnie wskażę Wam kierunek ich poszukiwań. Dwa zestawy klawiszy, gitara, bas i perkusja pozwalają utkać brzmienie jednocześnie zawiesiste i przestrzenne, wprawiając słuchacza w swoisty trans. Zresztą lider zespołu, perkusista Ssaweq, jeszcze przed koncertem zapowiedział, że sami chcą wpaść w trans i pociągnąć za sobą publiczność. Na pierwszy ogień poszedł premierowy materiał z Relusion. Znacznie więcej w nim muzycznych przestrzeni niż słów, ale kiedy te już się pojawiały, układały się w zwiewne, eteryczne melodie. Kul albo nieruchomo stała za mikrofonem, albo po prostu przysiadała na podeście perkusji. Cały zespół był zresztą bardzo statyczny, ale dobrze korespondowało to z dostojnymi, swobodnie płynącymi dźwiękami. Razem z kolegami jednomyślnie orzekliśmy – kiedy wyjdzie Relusion, kupujemy album na pniu! W podobnym duchu utrzymane były kompozycje z pierwszej studyjnej płyty Hipgnosis, Sky Is The Limit. Mnie najbardziej ucieszyło Nie lubię nienawiści, bodaj jedyny fragment twórczości grupy zaśpiewany po polsku przez basistę Pitu. Uwielbiam ten prosty, ale przez to trafiający do serca tekst o podstawowych międzyludzkich relacjach. Cytować nie zamierzam. Kto nie zna – niech się szybko zapozna. Na koniec absolutny, choć jak najbardziej spodziewany odlot. Kosmiczna wersja Careful With That Axe, Eugene Floydów, na której zespół odcisnął na tyle silne piętno, że pozwolił sobie nawet na ingerencję w tytuł utworu. Zupełnie jak na koncertówce Still Unmadelling! Złowieszcze szepty i rozdzierające krzyki wokalistki zatopione we wręcz space rockowej aurze szybowały nad gniewkowskim niebem. Wyciszeni, skupieni Hipgnosis byli całkowitym przeciwieństwem żywiołowego Osada Vida, ale koncert dali nie gorszy.
Żal było opuszczać Gniewkowo. Nie tylko ze względu na muzykę, ale też na atmosferę. W amfiteatrze spotkali się ludzie, którzy na podobne koncerty jeżdżą regularnie i znają się jak łyse konie oraz młodzież, która swoją przygodę z progiem być może zaczęła właśnie od tego przeglądu. Wszyscy bawili się znakomicie. Zaręczam. Także dlatego warto wybrać się za rok na kolejną odsłonę festiwalu. Dla przyjaciół. Tych pod sceną i tych na deskach amfiteatru.
Podziękowania:
Ekipa ProgRock.org.pl dziękuje za bardzo miłe przyjęcie gospodarzom imprezy: braciom Januszowi i Sławkowi Bożko. Życzymy Wam, chłopaki, żebyśmy za rok wszyscy znów spotkali się w Gniewkowie, żeby aura była łaskawsza i co za tym idzie, aby publiczność dopisała. Organizujecie znakomitą imprezę, która ma swoją duszę i jej istnienie musi trwać!
Serdeczne podziękowania dla Adama Droździka za przemiłe towarzystwo i dobre słowo pod adresem serwisu, także i ze sceny. Poczuliśmy się bardzo podbudowani.
Pozdrowienia dla jak zawsze wesołego, stałego bywalca koncertów – Rysia Bazarnika, który z kamerą w ręku buduje potężne archiwum polskiej sceny progresywnej.
Serdeczne, bardzo przyjacielskie pozdrowienia dla głównych bohaterów gniewkowskiego spektaklu, ekip: Leafless Tree, Moonrise, Osada Vida, Hipgnosis oraz wielkich nieobecnych – Acute Mind.
Kolejne dobre słowa należą się lokalnemu samorządowi, który, choć zapewne nie jest to proste, przyznaje środki na organizację imprezy. Gniewkowska impreza to jeden z ewenementów w Polsce, chlubnych przedsięwzięć godnych naśladowania. To bardzo ważne dla całej progresywnej braci, szanowni Samorządowcy!
Podziękowania dla Wszystkich, którzy stawili się 6 sierpnia w Gniewkowie. Do miasteczka prowadzą drogi z całej Polski. Raz spowite mgłą, innym razem zalane deszczem, a za rok będą spowite słońcem i dobrą pogodą. Bo na taką Festiwal Rocka Progresywnego w Gniewkowie zasługuje.
Relację przygotowali: Paweł „Trybik” Tryba oraz Krzysiek „Jester” Baran
Z aparatami szaleli: Jan „Yano” Włodarski oraz Michał „Tepplo” Włodarski
Z aparatami szaleli: Jan „Yano” Włodarski oraz Michał „Tepplo” Włodarski
{gallery}koncerty/Gniewkowo2010/1LeaflessTree{/gallery}
{gallery}koncerty/Gniewkowo2010/2Moonrise{/gallery}
{gallery}koncerty/Gniewkowo2010/3OsadaVida{/gallery}
{gallery}koncerty/Gniewkowo2010/4Hipgnosis{/gallery}