Błąd
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/inorock2010/Votum
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/inorock2010/Airbag
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/inorock2010/Ozric
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/inorock2010/Anathema
Uwaga
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
A+ A A-

III edycja festiwalu Ino-Rock

No i doczekaliśmy się trzeciej odsłony Ino-Rock Festival. Śmiało można powiedzieć, że jeśli organizatorzy utrzymają dotychczasową formułę, to festiwal na stałe wpisze się w kalendarz imprez polskiego fana progresywnego rocka. Bo nawet jeśli nasz ukochany gatunek nie jest w nazwie festiwalu ujęty, to występujące na nim zespoły jasno wskazują do kogo jest adresowany. Przekonuje również sam klucz doboru wykonawców: gwiazda, która zapewni opłacalność (Anathema, Steve Hackett, Riverside), weterani, których obecność jest ukłonem w kierunku publiczności bardziej zaangażowanej (Focus, Ozric Tentacles), młoda, obiecująca formacja z zagranicy (Pineapple Thief, Nosound, Airbag) i luminarze rodzimej sceny (Quidam, After, Indukti, Votum). Do ostatniej chwili nie było wiadomo czy pojawi się ostatni, a niezbędny uczestnik udanej imprezy – dobra pogoda. Na szczęście i on nie zawiódł pojawiając się w określonym miejscu i czasie, jakby na wyraźne życzenie zebranych w Teatrze Letnim w Inowrocławiu.
Jak zawsze na scenie pojawił się redaktor Radia PiK Adam Droździk, przywitał zgromadzonych i zaprosił na pierwsze danie długiej muzycznej uczty – Votum! Panowie dysponowali zaledwie kilkudziesięcioma minutami by zaprezentować swój soczysty, pogmatwany metal, ale dobrze wykorzystali ten czas grając mieszankę utworów z albumów Time Must Have A Stop i Metafiction. Ubrani na czarno, uprawiający żywiołowy headbanging muzycy Votum wyglądaliby na prawdziwych twardzieli, gdyby nie maleńki szczegół – uśmiechy na twarzach, nie licujące ze standardowym wizerunkiem złego metalowca. Zespół autentycznie cieszył się z możliwości przedstawienia swojej muzyki dużemu audytorium, a jego entuzjazm udzielił się publiczności. Na widowni było tego dnia zresztą sporo miłośników mocnych brzmień (co zrozumiałe, skoro główną gwiazdą była Anathema), więc propozycja Votum trafiła na podatny grunt. Pod koniec występu warszawiaków sporo osób machało głowami pod sceną. Muzyka Votum jest na tyle wyrafinowana, że trafia do fanów progresu, ale też niesie odpowiednią dozę ciężaru, by zadowolić tzw. „tru” metalowców. Nie tylko rodzimych – Metafiction od trzech miesięcy jest dostępne także za Oceanem i zbiera świetne recenzje. A prace nad jego następcą trwają... Trzymajmy kciuki za kolejną międzynarodową karierę polskiego zespołu!

{gallery}koncerty/inorock2010/Votum{/gallery}
    Votum nieźle rozochociło co bardziej krewkich melomanów, jednak kolejna prezentująca się tego dnia kapela ochłodziła gorące głowy. Można było postawić brylanty przeciw orzechom, że  występ Airbag spotka się z ciepłym przyjęciem – zwłaszcza przez żeńską część publiczności. Debiut sympatycznych Norwegów, wydana w zeszłym roku płyta Identity, jest wypełniony urokliwymi piosenkami w duchu późnego Pink Floyd. No właśnie – piosenkami. Twórczość Airbag  w wersji studyjnej wydaje się lekka, łatwa i przyjemna. Przewidywalna. Airbag na scenie to zupełnie inna bajka!  Przede wszystkim to kolektyw. Owszem, Asle Tostrup zapowiada kolejne utwory, ale frontmanem nazwać go nie sposób, bo przed szereg nijak nie wychodzi. Śpiewa, gra na gitarze (oba te obowiązki dzieli z Bjornem Riisem), ale nie stara się robić show. Za Airbag ma przemawiać ich muzyka. Występ zdominowały nowe utwory, które mają się znaleźć na nowym wydawnictwie planowanym na wiosnę 2011 roku. Tu obyło się bez zaskoczeń. To dobrze znany z Identity i wcześniejszych internetowych mini albumów styl Airbag. Melodyjny, rozmarzony – słychać, że to Skandynawowie.  A przy utworze Numb słuchacze poczuli się tak, hmmm... komfortowo. Oczywiście pojawiła się godna reprezentacja debiutu – w postaci Steal My Soul, Colours i Safe Like You. Norwegowie nawet nie próbowali ukrywać kto jest ich mentorami. Zagrali jeden jedyny kower – Embryo. Utwór dostępny tylko na składance Floydów Works. O ile jednak na początku dominowały formy piosenkowe, o tyle w miarę trwania koncertu Airbag poczynali sobie coraz śmielej. Coraz odważniej rozbudowywali swoje kompozycje, improwizowali, uciekali w typowo Floydowską psychodelię. Można mieć tylko nadzieję, że w tym kierunku podążą na następcy Identity.  Im więcej było w grze Airbag twórczego fermentu, tym bardziej gęstniał tłumek pod sceną. Śmiało można powiedzieć, że Norwegowie zadowolili tego wieczoru swoich dotychczasowych sympatyków i przy okazji zaskarbili sobie sporo nowych.

{gallery}koncerty/inorock2010/Airbag{/gallery}
    Przyszła kolej na pierwszy na polskiej ziemi koncert Ozric Tentacles! Dla całkiem sporej grupy fanów to właśnie ich występ był najważniejszą częścią trzeciego Ino-Rocka. Nic więc dziwnego, że rzesza zebrana pod sceną jeszcze się powiększyła. Wyszli i od razu widać było, że to ludzie z innej planety. Siedzący za zestawem perkusyjnym  Ollie Seagle i basistka  Brandi Wynne wyglądali dość normalnie (czarne koszulki, jeansy – rockowy standard), ale już Ed Wynne (gitara, mały syntezator) i Silas Wynne (potężny syntezator), długowłosi, ubrani we wściekle kolorowe bluzy, wyglądali jakby urwali się z Lata Miłości. Ed i Brandi podzielili się konferansjerką. Basistka była bardziej rozmowna, podkreślała jak ważny jest dla zespołu pierwszy koncert u nas, a Ed, jedyny członek Ozric pamiętający początki formacji, zdawkowo zapowiadał kolejne utwory. Było mocno, psychodelicznie i kosmicznie. Czyli tak, jak praktycznie na każdej płycie Ozrików. Ollie nabijał mocny rytm, Brandi go zagęszczała, a panowie Wynne szaleli na pierwszym planie. Swobodne partie gitary i kręcenie pokrętłami syntezatorów składały się na wzorcowy space rock, któremu Ozric pozostają wierni od lat. A że to muzyka dość specyficzna, liczyła się raczej atmosfera i brzmienie niż poszczególne kompozycje, bo te bywają u Anglików bardzo podobne. Gdyby nie zapowiedzi Eda niewtajemniczeni mogliby nie wiedzieć gdzie kończy się Many Legged Creature a zaczyna Jurassic Shift  Żeby było jasne – to nie jest zarzut. Taka po prostu jest konwencja space rocka. Koncert miał być – jak nakazał dawno temu Dave Brock – kosmicznym rytuałem i tym właśnie się okazał. Przestrzeń i narkotyczny trans porwały zebranych, pojawiły się tańce (bardzo dowolne) i głośne krzyki aprobaty. W tym momencie zaprzysięgli fani rocka mogą z wyższością popatrzeć  na miłośników techno. Psychodeliczny rock wyprzedził Wasze Parady Miłości o dobre dwie dekady! Sympatycy Ozric Tentacles byli występem swoich mistrzów zachwyceni. Niektórym brakowało trochę partii fletu, bardzo charakterystycznych dla wcześniejszych albumów zespołu, ale ten mankament nie przesłonił pozytywów. Po dwudziestu czterech latach od wydania pierwszej płyty Ozric wciąż generują na scenie dziką energię!

{gallery}koncerty/inorock2010/Ozric{/gallery}
    Headlinerzy tegorocznego Ino Rocka byli na bardzo wygodnej pozycji. W Polsce bywają często, znają nawyki tutejszej publiczności, a ta traktuje ich po królewsku. A przede wszystkim – po siedmiu latach milczenia wrócili udaną płytą We're Here Because We're Here. Anathema nie musiała przeskakiwać żadnej poprzeczki. Wystarczyło, że potwierdzi swoją renomę. Potwierdziła bez dwóch zdań. Na początku zespół skupił się na programie We're Here Because We're Here. Po kilku utworach Vincent Cavanagh wyśpiewał przez wokoder kilka niekoniecznie prostych dla Anglika słów:  Dziękuję! Zajebiście! I to z niezłym akcentem! Nowy materiał najlepiej testować na żywo – We're Here... w kontakcie z publicznością  znakomicie zdało egzamin. Muzycy sypali nowościami jak z rękawa, zabrzmiały m.in. Angels Walk Among Us, A Simple Mistake i Summernight Horizon. Najciekawiej spośród świeższych utworów brzmiały te, w których Vinnie dzielił się obowiązkami wokalnymi z uroczą Lee Douglas Oczywiście zespół nie zapomniał o swojej klasyce. Takie utwory jak One Last Goodbye czy Lost Control musiały się znaleźć w setliście. Ten ostatni był zresztą punktem kulminacyjnym występu. W lekko zmienionej aranżacji uwypuklono ten genialnie prosty motyw klawiszy. Do tego wokal Vinniego – i hipnotyczny efekt murowany! Zespół nie ograniczył się do prostego odgrywania co lepszych utworów. Bracia Cavanagh  rozbudowywali kompozycje o  długie, snujące się partie gitar. Jeśli ktoś chciał poczuć ducha Floydów – w Inowrocławiu miał go pod dostatkiem. Najpierw dzięki Airbag, potem także Anathemie.

Jak na refleksyjny, nie stroniący od depresyjnych akcentów zespół, Anathema zaprezentowała się nad wyraz żywiołowo. Nie było może dzikich harców (przynajmniej na razie), ale widać było, że muzycy bawią się nie gorzej od publiczności. Zwłaszcza Vincent mówił dużo i chętnie, zawsze z uśmiechem na ustach. Uśmiech ten poszerzał się do rozmiarów godnych Stevena Tylera, gdy Vinnie zachęcał publiczność do klaskania. Daniel Cavangh, ubrany w dość nietypowo skrojoną czapkę, był bardziej skupiony na grze, ale często dorzucał do słów brata jakiś cięty komentarz. Tłem dla Vinniego i Danny'ego był trzeci brat, grający na basie Jamie i siedzący za swoimi instrumentami Les Smith i John Douglas (odpowiednio: klawisze i perkusja). To tamci dwaj brali na siebie ciężar show. Anathema znakomicie wyzyskuje też zdobycze techniki. Gra świateł i kłęby dymu dopełniały widowisko. Można było poczuć ciarki, kiedy na przedzie zamglonej sceny widać było tylko kontury sylwetki Danny'ego. Żegnając publiczność pod koniec podstawowego setu Vincent znów powtórzył najwyraźniej nowe dla siebie słowo: „zajebiście” i pochwalił, jak niejeden już zagraniczny muzyk przed nim (vide: Fish) zalety Żubrówki.

Nikt jednak nie wątpił, że będą bisy! Trochę poczekaliśmy na ponowne wyjście samego Daniela, który uzbrojony w czerwony akustyk zaśpiewał delikatne Are You There?. Na szczęście zespół pojawił się chwilę później w całości, by zaintonować jeszcze dwa utwory, których domagała się publiczność. Na pierwszy ogień wzięli Angelicę – jak sami zauważyli, utwór jeszcze doom metalowy. To my wymyśliliśmy doom metal! -  dumnie zauważył Vincent. W zasadzie to Paradise Lost! - sprostował Daniel. Oj, co za zadufanie! Wczesna Anathema wspólnie z Paradajsami i My Dying Bride faktycznie zreformowała gatunek, ale o miano jego ojców może się bić spore grono starszych kapel. Candlemass czy Saint Vitus gotowi się na Vinniego obrazić! A i sama Angelica, choć zabrzmiała wspaniale, nie miała już tego riffowego doładowania. Jeszcze żywszy finał w postaci Sleepless i koniec piosenek. Co nie oznacza, że koniec występu – przyszedł czas na wygłupy!  Z głośników popłynęły patetyczne dźwięki jakiejś rosyjskiej pieśni ludowej (tak to przynajmniej brzmiało), co dało Vincentowi pretekst do dyrygowania oklaskami tłumu. A za plecami lidera przemaszerował pijackim krokiem cały zespół (Lee Douglas, już z kieliszkiem wina, pokusiła się nawet o krótkie tango z Danielem Cavanagh). Doom metalowa aura uleciała na dobre . Dobrze, że zespół ma do swojej muzyki i wizerunku dystans. To cenny, a nieczęsto spotykany przymiot. Bardzo dobry koncert! Może nie było zajebiście, ale na pewno pięknie.

 Wraz z końcem występu Anathemy (która, jak podają dobrze poinformowane źródła, natychmiast po wielkim finale ochoczo przystąpiła do degustacji Żubrówki) trzeci Ino-Rock przeszedł do historii. Jak zwykle za szybko, za to pozostawiając całą masę pięknych muzycznych wspomnień. Ino powoli staje się świecką tradycją i z każdą odsłoną umacnia swój prestiż. Nic więc dziwnego, że na pytanie redaktora Droździka, kto zjawi się za rok – cała widownia gromko zakrzyknęła: Ja!!! I my też! Nie może być inaczej!
zrelacjonował: Paweł Tryba
zdjęcia: Jan "Yano" Włodarski
{gallery}koncerty/inorock2010/Anathema{/gallery}
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.