Pięterko Carpentera jest dość przestronne, ze sporym jak na barowe warunki podwyższeniem, więc Trio miało sporo miejsca jak na swoje potrzeby. Wszystkie stoliki zapełnione słuchaczami (przekrój wiekowy zróżnicowany od dwudziesto- do sześćdziesięciolatków), co dało w sumie kilkudziesięcioosobową publikę. Skromnie, można by rzec. Ale Sebastian Bednarczyk, Wojtek Szymański i Krystian Zemanowicz zgodnie podkreślają, że Organoleptic Trio powstało dla ich przyjemności i każdy koncert traktują z jednakowym entuzjazmem.
Zaczęli mniej więcej o 21.00. Sebastian odpalił sampler, z którego popłynął elektroniczny wstęp do Wniku. W elektronikę hmmm... wniknął Wojtek, najpierw pojedynczymi uderzeniami w talerze, a potem nabijając konkretny rytm. Dołączyli Krystian z Sebastianem i poszło... Zagrali cały album, od początku do końca, z tym samym układem utworów. Konieczność współbrzmienia z elektroniką ograniczyła trochę możliwość wydłużania kawałków, ale i tak mieszali. Przynajmniej jak na moje średnio obyte z takimi odjazdami ucho. Publiczność zachowywała ciszę, ale nie był to przejaw nieżyczliwości – za graniem Organoleptic Trio trzeba nadążyć. Co najciekawsze, sami muzycy nie wydawali się przesadnie skoncentrowani. Bednarczyk z lekko przymkniętymi oczami przybierał forsujące kręgosłup pozy – widać było, że odlatuje na jawie. Zdecydowanie bardziej statyczny był Zemanowicz, ale jego sześciostrunowy bas nie sprzyjał wygibasom. Za to jego uśmiech był znacznie bardziej wymowny niż body language. Również Szymański nie potrafił ukryć dobrego humoru. Panowie porozumiewali się drobnymi skinieniami głowy, jakby chcieli powiedzieć: to ja ci teraz tak! I co ty na to? Tak właśnie wyglądają ludzie, którzy graja dokładnie to, co chcą, na własnych zasadach. Choćby dla tych porozumiewawczych uśmiechów warto będzie wejść na Youtube i zobaczyć zespół w akcji – koncert był w całości nagrywany. Cieszyło klarowne brzmienie, wszystkie instrumenty były dobrze słyszalne. Jak to zwykle bywa materiał z The Rest... w wersji koncertowej zabrzmiał ciut ostrzej, ale nie tak mocno jak zdarzało się w przeszłości. Po kilkudziesięciu minutach grania muzycy zeszli ze sceny (tym razem żegnani głośnymi brawami), ale nie można było mówić o niedosycie. Kto pofatygował się do Carpentera, dostał zdrową dawką improwizowanego fusion. Mam nadzieję, że zespół nie obrazi się za tę etykietkę – tak przynajmniej wyjaśniłem Gnijącej Pannie Młodej kiedy z lekko zdziwionym wyrazem twarzy pytała co to za muzyka.
Mówiłem nie raz, powtórzę drugie tyle razy – prawem rozkładu statystycznego w każdym większym mieście musi być kilka ciekawych muzycznych i w ogóle kulturalnych inicjatyw, które nie mają medialnego nagłośnienia, bo nie nadają się dla mas. No, to tym gorzej dla mas. A my tu w Olsztynie mamy trójkę świetnie improwizujących jazzrockowców z fajną płytą na koncie i zapraszamy resztę świadomej muzycznie Polski do ich poznania. Niebanalne rzeczy dzieją się tuż obok Was – wystarczy dobrze poszukać!
Paweł Tryba
{gallery}/koncerty/Organoleptic{/gallery}
{gallery}/koncerty/Organoleptic{/gallery}