"Ray przyjechał specjalnie na zaproszenie Radia Konin i wierzę głęboko, że nasza stacja, która została niedawno reaktywowana, będzie grała dla Państwa taką dobrą muzykę... Proszę Państwa w zasadzie to tyle, moje słowa dzisiaj są zbędne… Zapraszam do dobrej zabawy, wierzę, że atmosfera w tej sali dzisiaj będzie wspaniała... Ladies and Gentlemen, Mr. Ray Wilson!"
Burza oklasków.... Dziękuje bardzo - przywitał Ray. Oj, wcisnął w fotel ten tembr głosu... Zaczyna się pięknie, pomyślałam, nawet nie musi śpiewać, a już mnie ma :) Może zatem parę słów ode mnie. Ray'a znałam z wykonania Roses -gościnnie z RPWL. Jeśli chodzi o Genesis, no cóż, gdzieś mi się tam zapodział pomiędzy... pierwsze akordy. Hmmm i jak to zwykle u mnie bywa na takich koncertach, pożera mnie paraliż... Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego tak jest. Otaczam się niewidzialnym murem, skorupą, jestem tylko ja i muzyka, ja i Ray. Kontakt wzrokowy nawiązany od pierwszych dźwięków... Płynę razem z innymi... Kołysze się w rytm muzyki. I nie pytajcie mnie co po kolei śpiewał, nawet teraz kiedy piszę te słowa, nie jestem w stanie powiedzieć... Jedno wiem, jest po prostu cudnie. Znakomity kontakt z publicznością... Widzę łzy, to dowód na to, że nie tylko ja tak odbieram ten koncert... To wielka sztuka, aby praktycznie bez żadnych efektów, tylko przy pomocy skromnego, akustycznego instrumentarium zaczarować widownię na dwie godziny . Trwaj chwilo, trwaj!!!
Rozmawiając ze znajomymi doszliśmy do wniosku, że nie było nikogo, kto nie byłby oczarowany aranżacjami akustycznymi. To wielki plus dla artysty, bo dowodzi, że jeśli traktuje się poważnie i z wielką pasją to co się robi, to efekty są na scenie i reakcja publiczności wynagradzają trud, jaki włożył artysta dany koncert. Szepty i zachwyt... I ta niesamowita, wręcz bardzo kameralna, taka domowa, ciepła, indywidualna, niepowtarzalna atmosfera... to się czuło z minuty na minutę. Hmm, tak bardzo chciałabym być tam raz jeszcze... I jestem, odtwarzam w słuchawkach ten koncert... I emocje wcale nie opadły, powiedziałabym, że są jeszcze większe - przeżywane, moje... Wspaniały koncert, wspaniałe trio akustyczne... Być może zawiodłam - nie jest opisany każdy utwór z osobna, ale nie da się tak, bo dla mnie to jeden wielki dwugodzinny spektakl, bez wchodzenia w poszczególne minuty.
Oj, chyba się myliłam... Nie da się zapomnieć jednego utworu, ale to już moja słodka tajemnica - lepszy od oryginału... A podsumowując? Nieziemski wręcz kosmiczny przekaz. Kocham takie koncerty, takie przeżywanie każdej sekundy... bezcenne :)
Bis...i proszę, zahipnotyzowani jak jeden mąż ruszamy pod scenę. Dla mnie koncert zaczął się na nowo, to obcowanie z Ray'em na wyciągnięcie ręki... a potem, rozmowy zwyczajne, z niezwyczajnym artystą i to jest piękne.
No i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie podziękowała tym, z którymi i dzięki którym byłam na tym koncercie. Dziękuję.
{gallery}koncerty/RayWilson{/gallery}Burza oklasków.... Dziękuje bardzo - przywitał Ray. Oj, wcisnął w fotel ten tembr głosu... Zaczyna się pięknie, pomyślałam, nawet nie musi śpiewać, a już mnie ma :) Może zatem parę słów ode mnie. Ray'a znałam z wykonania Roses -gościnnie z RPWL. Jeśli chodzi o Genesis, no cóż, gdzieś mi się tam zapodział pomiędzy... pierwsze akordy. Hmmm i jak to zwykle u mnie bywa na takich koncertach, pożera mnie paraliż... Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego tak jest. Otaczam się niewidzialnym murem, skorupą, jestem tylko ja i muzyka, ja i Ray. Kontakt wzrokowy nawiązany od pierwszych dźwięków... Płynę razem z innymi... Kołysze się w rytm muzyki. I nie pytajcie mnie co po kolei śpiewał, nawet teraz kiedy piszę te słowa, nie jestem w stanie powiedzieć... Jedno wiem, jest po prostu cudnie. Znakomity kontakt z publicznością... Widzę łzy, to dowód na to, że nie tylko ja tak odbieram ten koncert... To wielka sztuka, aby praktycznie bez żadnych efektów, tylko przy pomocy skromnego, akustycznego instrumentarium zaczarować widownię na dwie godziny . Trwaj chwilo, trwaj!!!
Rozmawiając ze znajomymi doszliśmy do wniosku, że nie było nikogo, kto nie byłby oczarowany aranżacjami akustycznymi. To wielki plus dla artysty, bo dowodzi, że jeśli traktuje się poważnie i z wielką pasją to co się robi, to efekty są na scenie i reakcja publiczności wynagradzają trud, jaki włożył artysta dany koncert. Szepty i zachwyt... I ta niesamowita, wręcz bardzo kameralna, taka domowa, ciepła, indywidualna, niepowtarzalna atmosfera... to się czuło z minuty na minutę. Hmm, tak bardzo chciałabym być tam raz jeszcze... I jestem, odtwarzam w słuchawkach ten koncert... I emocje wcale nie opadły, powiedziałabym, że są jeszcze większe - przeżywane, moje... Wspaniały koncert, wspaniałe trio akustyczne... Być może zawiodłam - nie jest opisany każdy utwór z osobna, ale nie da się tak, bo dla mnie to jeden wielki dwugodzinny spektakl, bez wchodzenia w poszczególne minuty.
Oj, chyba się myliłam... Nie da się zapomnieć jednego utworu, ale to już moja słodka tajemnica - lepszy od oryginału... A podsumowując? Nieziemski wręcz kosmiczny przekaz. Kocham takie koncerty, takie przeżywanie każdej sekundy... bezcenne :)
Bis...i proszę, zahipnotyzowani jak jeden mąż ruszamy pod scenę. Dla mnie koncert zaczął się na nowo, to obcowanie z Ray'em na wyciągnięcie ręki... a potem, rozmowy zwyczajne, z niezwyczajnym artystą i to jest piękne.
No i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie podziękowała tym, z którymi i dzięki którym byłam na tym koncercie. Dziękuję.
Beata Janicka
Zdjęcia: Jan "Jano" Włodarski