Imprezę odbyła się tym razem nie w Kawonie lecz w pięknej, nowo otwartej Hali w Aquaparku gdzie na co dzień grają koszykarze ekstraligowego Zastalu Zielona Góra. Hala na 5 tys. miejsc zapełniona była w 1/3 co na warunki Zielonogórskie i pozycję zaproszonych zespołów daje niezły wynik.
Zamiast Budgie w trybie pilnym sprowadzono SBB, które akurat ma trasę po Polsce.
Jako otwieracz zagrała jakaś polska kapela, niestety nazwy nie dosłyszałem. Grali tak samo jak U2 w sumie dla mnie nic ciekawego.
Jestem wielkim fanem SBB, ale nie dotyczy to ich twórczości po reaktywacji, koncert niestety potwierdził moje obawy. Już sam fakt połączenia SBB i Slade był niefortunny, to dwa rożne bieguny muzyczne. SBB zaczęło ciekawie jednym z kawałków z ich najnowszej płyty. Tytułów niestety nie notowałem na gorąco.
Niestety im dalej tym gorzej. Drugim utworem był " Odlot" z ich pierwszej płyty zagrany jakoś bez ikry, w ogóle Skrzek sprawiał wrażenie jakby grał za karę.
Nieporozumieniem moim zdaniem było solo perkusyjne Gabora i potem wspólne z Antymosem. Sola perkusyjne na koncertach to dla mnie strata czasu i nudziarstwo a jeżeli robi to jeszcze ktoś kto na perkusji gra raczej słabo (A.Apostolis) to mija się to z celem. Obydwaj panowie grali tak jakieś 15 minut i gdyby to robili na próbie to ok. ale publiczność wyraźnie się nudziła. "Figo Fago" wypadło bardzo blado, było mocno skrócone i porównując to wykonanie do tych z lat 70 to obydwa dzieli przepaść. Nie ten głos , nie ta harmonijka. Cały koncert trwał na szczęście tylko jakieś 40 minut.
Ponarzekałem trochę na SBB bo widziałem ich na koncercie w 1980 jako 15 latek i to było zupełnie coś innego , jakby inna kapela. Muzykom chciało się grać, byli uśmiechnięci, tryskała z nich energia.
SBB sobie poszli i zapowiedziano Slade. Przyznam że z dużą rezerwą podszedłem do ich występu wiedząc że nie ma już wśród nich frontmana i lidera Noddy Holdera (odszedł wraz z basistą Jimmy Lea'ą w 1991).
W ich miejscu grają obecnie John Berry - bas i jakby klon Holdera : Mal McNulty , który nie tylko wizualnie przypomina poprzednika ale również wokalnie doskonale sobie radzi no i dwaj oryginalni członkowie Dave Hill - g. i Don Powell - dr., To był jedyny koncert Slade w Polsce więc nie zabrakło fanów z całej Polski, była nawet grupa z Nowego Sącza (!!!) i szef krajowego fan clubu Slade. Ostatni raz zespól grał w naszym kraju w 1978 a było to słynne tournee z 26 koncertami co jak na tamte czasy było ewenementem tym bardziej ze kapela tkwiła jeszcze mocno w pierwszej europejskiej lidze.
Moje obawy okazały się płonne, starsi panowie aż tryskali energią, celował w tym szczególnie Dave Hill. Doskonale potrafił poderwać i rozbawić publiczność. Zagrali wszystko co mogli zagrać, były chyba wszystkie przeboje uwieńczone na końcu słynnym "My oh my" .Technicznie było wszystko doskonale, panowie doskonale radzą sobie z instrumentami, sound był czysty.Wizualnie też było ciekawie, świecące , estradowe glam-stroje dopełniły reszty. Slade grają już niewiarygodnie długo, pierwszy singiel jeszcze jako jako 'N Betweens ukazał się 2 grudnia 1966 a ich debiutancki LP już jako Slade " Beginnings" w maju 1969.
Ogólnie to był bardzo udany koncert i podkreślę raz jeszcze: takiej radości z grania i pozytywnej energii można Slade tylko pozazdrościć.
Zamiast Budgie w trybie pilnym sprowadzono SBB, które akurat ma trasę po Polsce.
Jako otwieracz zagrała jakaś polska kapela, niestety nazwy nie dosłyszałem. Grali tak samo jak U2 w sumie dla mnie nic ciekawego.
Jestem wielkim fanem SBB, ale nie dotyczy to ich twórczości po reaktywacji, koncert niestety potwierdził moje obawy. Już sam fakt połączenia SBB i Slade był niefortunny, to dwa rożne bieguny muzyczne. SBB zaczęło ciekawie jednym z kawałków z ich najnowszej płyty. Tytułów niestety nie notowałem na gorąco.
Niestety im dalej tym gorzej. Drugim utworem był " Odlot" z ich pierwszej płyty zagrany jakoś bez ikry, w ogóle Skrzek sprawiał wrażenie jakby grał za karę.
Nieporozumieniem moim zdaniem było solo perkusyjne Gabora i potem wspólne z Antymosem. Sola perkusyjne na koncertach to dla mnie strata czasu i nudziarstwo a jeżeli robi to jeszcze ktoś kto na perkusji gra raczej słabo (A.Apostolis) to mija się to z celem. Obydwaj panowie grali tak jakieś 15 minut i gdyby to robili na próbie to ok. ale publiczność wyraźnie się nudziła. "Figo Fago" wypadło bardzo blado, było mocno skrócone i porównując to wykonanie do tych z lat 70 to obydwa dzieli przepaść. Nie ten głos , nie ta harmonijka. Cały koncert trwał na szczęście tylko jakieś 40 minut.
Ponarzekałem trochę na SBB bo widziałem ich na koncercie w 1980 jako 15 latek i to było zupełnie coś innego , jakby inna kapela. Muzykom chciało się grać, byli uśmiechnięci, tryskała z nich energia.
SBB sobie poszli i zapowiedziano Slade. Przyznam że z dużą rezerwą podszedłem do ich występu wiedząc że nie ma już wśród nich frontmana i lidera Noddy Holdera (odszedł wraz z basistą Jimmy Lea'ą w 1991).
W ich miejscu grają obecnie John Berry - bas i jakby klon Holdera : Mal McNulty , który nie tylko wizualnie przypomina poprzednika ale również wokalnie doskonale sobie radzi no i dwaj oryginalni członkowie Dave Hill - g. i Don Powell - dr., To był jedyny koncert Slade w Polsce więc nie zabrakło fanów z całej Polski, była nawet grupa z Nowego Sącza (!!!) i szef krajowego fan clubu Slade. Ostatni raz zespól grał w naszym kraju w 1978 a było to słynne tournee z 26 koncertami co jak na tamte czasy było ewenementem tym bardziej ze kapela tkwiła jeszcze mocno w pierwszej europejskiej lidze.
Moje obawy okazały się płonne, starsi panowie aż tryskali energią, celował w tym szczególnie Dave Hill. Doskonale potrafił poderwać i rozbawić publiczność. Zagrali wszystko co mogli zagrać, były chyba wszystkie przeboje uwieńczone na końcu słynnym "My oh my" .Technicznie było wszystko doskonale, panowie doskonale radzą sobie z instrumentami, sound był czysty.Wizualnie też było ciekawie, świecące , estradowe glam-stroje dopełniły reszty. Slade grają już niewiarygodnie długo, pierwszy singiel jeszcze jako jako 'N Betweens ukazał się 2 grudnia 1966 a ich debiutancki LP już jako Slade " Beginnings" w maju 1969.
Ogólnie to był bardzo udany koncert i podkreślę raz jeszcze: takiej radości z grania i pozytywnej energii można Slade tylko pozazdrościć.
Mirosław Konieczny
{gallery}koncerty/Slade{/gallery}
{gallery}koncerty/Slade{/gallery}