W Klubie Studio było naprawdę tłoczno. Tak niemal do przesady. Publiczności zgromadziło się więcej niż na podobnej wielkości gwieździe – Anathemie.
W tym roku Therion wydał nowy krążek, zatytułowany „Sita Ahra” i z zamiarem jego promowania dotarł do Krakowa – na pierwszy z dwóch polskich koncertów.
Pierwsi na scenę wkroczyli jednak Loch Vostok. Zespół w naszym kraju raczej niezbyt znany. Szwedzi zostali przyjęci jednak bardzo dobrze – ich mieszanka symfonicznego black metalu, death metalu i klasycznego rocka sprawdza się dość dobrze na żywo. Nawet dedykowany wszystkim dziewczynom na sali, zapowiadany jak lekko obciachowy „Navigator” nie brzmiał nawet w połowie tak źle, jak mogłem się spodziewać. Kapeli nie można niczego zarzucić – ich występ był krótki, treściwy, z miłymi akcentami w stronę polskiej sceny metalowej („Vader, Decapitated – we love that shit and so do you” - grzmiał wokalista ze sceny). Szkoda tylko, że obsługa techniczna gdzieś się zagapiła, i Loch Vostok występował przez pierwszą minutę przy zapalonych światłach.
Szwedzi zostawili po sobie dobre wrażanie, które jednak Norwegowie z kolejnego zespołu zepsuli, jeszcze zanim zagrali pierwszy dźwięk.
Chłopaki z Leprous wparowali na scenę w bluzach dresowych z nałożonymi kapturami, czerwonych krawatach, dredach... czyli nie bardzo na metalową modłę.
Znalazło się więc kilku panów w tłumie, którzy komentowali swoje niezadowolenie bardzo głośno. Bluzgi leciały na Norwegów przez cały czas trwania ich występu.
Abstrahując od wszystkiego, mnie muzyka Leprous nie powaliła na kolana. I nie byłem raczej odosobniony w tej opinii; Aby oddać jednak sprawiedliwość – widziałem ludzi, którzy świetnie się bawili, podczas ich krótkiego występu. Ja po prostu się cieszyłem, że drugi support także zagrał bardzo krotki secik i zniknął ze sceny.
Teraz można się już było szykować na Therion. Super, bo nie lubię jak rozgrzewających zespołów jest zbyt wiele. Ekipa Therion zaczęła montować sprzęt. Czas w takich chwilach zawsze umila muzyka, którą puszczają w przerwie z głośników. Ktoś jednak przez przypadek nacisnął „repeat” i oczekiwanie na Therion zmieniło się w koszmar. Przez 40 minut w klubie Studio rozbrzmiewał ten sam kawałek AC/DC. Już myślałem, że zwariuję, gdy światła niespodziewanie zgasły...
Therion wskoczył na deski klubu wraz z dźwiękami tytułowego utworu z najnowszego albumu. Publika zaraz wpadła w szal, a ja zacząłem się zastanawiać, kiedy szef zespołu, Christopher Johnsson ściął włosy. Chyba wypadłem trochę z obiegu jeśli o metal chodzi. W każdym razie, niezależnie od fryzury świetnie grał na gitarze i dowodził liczną grupą pozostałych członków zespołu. A wśrod nich był nie lada kto na wokalu, bo sam Snowy Shaw. Therion koncertowo prezentuje się bardziej metalowo niż symfonicznie i z większą dozą naturalności. Choć ich muzyka jest miejscami nazbyt patetyczna, to i tak ją bardzo lubię. Koncertu słuchało się tym przyjemniej, że brzmienie było kapitalne, no i setlista świetnie dobrana. Na około dwadzieścia zagranych numerów, tylko cztery pochodziły z „Sitra Ahra” (w tym „Unguentum Sabbati” podczas którego Snowy dziarsko wymachiwał miotłą i genialny „Hellequin”). Dzięki temu mogliśmy usłyszeć wielu starych znajomych takich jak „Wine Of Alquah”, „Clavicula Nox”, „Enter Vril-Ya”, czy „Nifelheim” oraz trochę nowszych numerów - „Blood Of Kingu”, „Lemuria” czy „Call Of Dagon”. Dodatkową atrakcja było perkusyjne solo – może nie najlepsze na świecie, ale pozwoliło reszcie zespołu na chwilę odpoczynku.
Na bis oczywiście nie mogło zabraknąć „Rise of Sodom&Gommorah” oraz „To Mega Therion”, który jest największym hitem zespołu.
Chyba żaden fan kapeli nie mógł czuć się zawiedziony tym występem, a i widać był po Szwedach, ze podoba im się granie w Krakowie. W kilku miłych słowach usłyszeliśmy, że jesteśmy najgłośniejszą publiką na trasie, i że jak do tej pory był to najlepszy występ Therion w Europie tego roku. I nie była to żadna kokieteria, tylko naprawdę szczere słowa.
Choć osobiście trochę żałuję, że nie usłyszałem kilku moich ulubionych kompozycji, to wierzę, że następnym razem Therion powróci z jeszcze dłuższym setem. I ze znów będzie to niebywałe show.
Na koniec chciałbym jeszcze poświęcić słówko samej organizacji koncertu. Otóż wiele osób mogło by się nauczyć czegoś w tej kwestii od Metal Mindu. Miła pani na stoisku akredytacji, koncert rozpoczął i zakończył się punktualnie, supporty grały krótko, przerwy techniczne były bardzo szybko załatwiane – po prostu klasa. Niby to wszystko powinno być już dziś standardem, ale niestety jest tylko dla niektórych. Dobrze, że MMP jest w tym gronie, bo coraz częściej chodzę na organizowane przez nich koncerty i coraz częściej jestem pod ich wrażeniem.
W tym roku Therion wydał nowy krążek, zatytułowany „Sita Ahra” i z zamiarem jego promowania dotarł do Krakowa – na pierwszy z dwóch polskich koncertów.
Pierwsi na scenę wkroczyli jednak Loch Vostok. Zespół w naszym kraju raczej niezbyt znany. Szwedzi zostali przyjęci jednak bardzo dobrze – ich mieszanka symfonicznego black metalu, death metalu i klasycznego rocka sprawdza się dość dobrze na żywo. Nawet dedykowany wszystkim dziewczynom na sali, zapowiadany jak lekko obciachowy „Navigator” nie brzmiał nawet w połowie tak źle, jak mogłem się spodziewać. Kapeli nie można niczego zarzucić – ich występ był krótki, treściwy, z miłymi akcentami w stronę polskiej sceny metalowej („Vader, Decapitated – we love that shit and so do you” - grzmiał wokalista ze sceny). Szkoda tylko, że obsługa techniczna gdzieś się zagapiła, i Loch Vostok występował przez pierwszą minutę przy zapalonych światłach.
Szwedzi zostawili po sobie dobre wrażanie, które jednak Norwegowie z kolejnego zespołu zepsuli, jeszcze zanim zagrali pierwszy dźwięk.
Chłopaki z Leprous wparowali na scenę w bluzach dresowych z nałożonymi kapturami, czerwonych krawatach, dredach... czyli nie bardzo na metalową modłę.
Znalazło się więc kilku panów w tłumie, którzy komentowali swoje niezadowolenie bardzo głośno. Bluzgi leciały na Norwegów przez cały czas trwania ich występu.
Abstrahując od wszystkiego, mnie muzyka Leprous nie powaliła na kolana. I nie byłem raczej odosobniony w tej opinii; Aby oddać jednak sprawiedliwość – widziałem ludzi, którzy świetnie się bawili, podczas ich krótkiego występu. Ja po prostu się cieszyłem, że drugi support także zagrał bardzo krotki secik i zniknął ze sceny.
Teraz można się już było szykować na Therion. Super, bo nie lubię jak rozgrzewających zespołów jest zbyt wiele. Ekipa Therion zaczęła montować sprzęt. Czas w takich chwilach zawsze umila muzyka, którą puszczają w przerwie z głośników. Ktoś jednak przez przypadek nacisnął „repeat” i oczekiwanie na Therion zmieniło się w koszmar. Przez 40 minut w klubie Studio rozbrzmiewał ten sam kawałek AC/DC. Już myślałem, że zwariuję, gdy światła niespodziewanie zgasły...
Therion wskoczył na deski klubu wraz z dźwiękami tytułowego utworu z najnowszego albumu. Publika zaraz wpadła w szal, a ja zacząłem się zastanawiać, kiedy szef zespołu, Christopher Johnsson ściął włosy. Chyba wypadłem trochę z obiegu jeśli o metal chodzi. W każdym razie, niezależnie od fryzury świetnie grał na gitarze i dowodził liczną grupą pozostałych członków zespołu. A wśrod nich był nie lada kto na wokalu, bo sam Snowy Shaw. Therion koncertowo prezentuje się bardziej metalowo niż symfonicznie i z większą dozą naturalności. Choć ich muzyka jest miejscami nazbyt patetyczna, to i tak ją bardzo lubię. Koncertu słuchało się tym przyjemniej, że brzmienie było kapitalne, no i setlista świetnie dobrana. Na około dwadzieścia zagranych numerów, tylko cztery pochodziły z „Sitra Ahra” (w tym „Unguentum Sabbati” podczas którego Snowy dziarsko wymachiwał miotłą i genialny „Hellequin”). Dzięki temu mogliśmy usłyszeć wielu starych znajomych takich jak „Wine Of Alquah”, „Clavicula Nox”, „Enter Vril-Ya”, czy „Nifelheim” oraz trochę nowszych numerów - „Blood Of Kingu”, „Lemuria” czy „Call Of Dagon”. Dodatkową atrakcja było perkusyjne solo – może nie najlepsze na świecie, ale pozwoliło reszcie zespołu na chwilę odpoczynku.
Na bis oczywiście nie mogło zabraknąć „Rise of Sodom&Gommorah” oraz „To Mega Therion”, który jest największym hitem zespołu.
Chyba żaden fan kapeli nie mógł czuć się zawiedziony tym występem, a i widać był po Szwedach, ze podoba im się granie w Krakowie. W kilku miłych słowach usłyszeliśmy, że jesteśmy najgłośniejszą publiką na trasie, i że jak do tej pory był to najlepszy występ Therion w Europie tego roku. I nie była to żadna kokieteria, tylko naprawdę szczere słowa.
Choć osobiście trochę żałuję, że nie usłyszałem kilku moich ulubionych kompozycji, to wierzę, że następnym razem Therion powróci z jeszcze dłuższym setem. I ze znów będzie to niebywałe show.
Na koniec chciałbym jeszcze poświęcić słówko samej organizacji koncertu. Otóż wiele osób mogło by się nauczyć czegoś w tej kwestii od Metal Mindu. Miła pani na stoisku akredytacji, koncert rozpoczął i zakończył się punktualnie, supporty grały krótko, przerwy techniczne były bardzo szybko załatwiane – po prostu klasa. Niby to wszystko powinno być już dziś standardem, ale niestety jest tylko dla niektórych. Dobrze, że MMP jest w tym gronie, bo coraz częściej chodzę na organizowane przez nich koncerty i coraz częściej jestem pod ich wrażeniem.
Rafał Ziemba
{gallery}koncerty/TW{/gallery}
{gallery}koncerty/TW{/gallery}